separateurCreated with Sketch.

Oto trener, który na Facebooku dziękuje Bogu za zwycięstwo. Rozmowa z Konradem Copem

KONRAD COP
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jarosław Kumor - 10.08.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

– Pierwsze było dziękczynienie, a później ogromna radość. Chłopaki nie dowierzały. Na papierze byliśmy 5-6. ekipą mistrzostw, a zrobiliśmy niesamowity wynik. Uświadomiłem sobie, że gdy przestałem myśleć w pierwszej kolejności o medalach, dopiero wtedy pojawił się ten najcenniejszy – mówi Konrad Cop, trener młodych siatkarzy, którzy zdobyli Mistrzostwo Polski Juniorów.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Jarosław Kumor: Zacznijmy od twojego posta na Facebooku po wygranych przez MOS Wola Warszawa w lipcu tego roku siatkarskich Mistrzostwach Polski Juniorów. Na zdjęciach klęczysz przy boisku. W tekście dziękujesz Bogu. Niecodzienne w świecie sportu

Konrad Cop: Te dwa zdjęcia, na których klęczę, pokazują w sumie 3-sekundową chwilę. Pierwsze to moment, w którym nasz zawodnik miał w górze piłkę, dzięki której mogliśmy wygrać mistrzostwo. Patrząc na tę akcję, wiedziałem, że tak będzie, więc padłem na kolana. No a drugie zdjęcie to ręce, które poszły w górę do dziękczynienia.

Kiedy po meczu poszedłem do kościoła, dostałem taką myśl, żeby publicznie za to zwycięstwo Bogu podziękować i właśnie na Facebooku to zrobiłem w postaci posta. Wielu twierdziło, że była to przesada, ale wypłynęło to po prostu z głębi mojego serca.

Pamiętam, jak w 2016 r. odchodziłeś z AZS-u Politechniki Warszawskiej, drużyny grającej na najwyższym poziomie rozgrywek w Polsce. Z dzisiejszej perspektywy widzę to jako krok milowy w twoim trenerskim życiu.

Praca tam, jako asystent trenera, była dla mnie spełnieniem marzeń. W drużynie mieliśmy mistrzów świata, m.in. Pawła Zagumnego. Ja jednak zobaczyłem, że moje powołanie jest gdzie indziej – w pracy z młodzieżą. Z poziomu „uniwersytetu” przeszedłem do „gimnazjum”. Niektórzy pukali się w czoło i pytali, co ja robię. Miałem dwadzieścia kilka lat, dostałem się do PlusLigi, do której dostać się jest bardzo trudno, a wróciłem do młodzieży; ale wróciłem z myślą, że moim celem jest zdobycie złotego medalu Mistrzostw Polski i wpajałem to moim podopiecznym. Przegraliśmy wtedy finał, myśląc wyłącznie o złocie. Dzisiaj widzę, że wygrywanie nie jest celem samym w sobie, ale jest efektem ubocznym braterstwa, dążenia do doskonałości, a jednocześnie pewną nagrodą i potwierdzeniem dobrze obranej drogi.

Nie chcę traktować swoich podopiecznych jak narzędzi do wygrywania. Zrozumiałem to jakiś czas temu dzięki formacji na Drodze Odważnych. Doszedłem do tego, że droga jest ważniejsza niż cel, a walka ważniejsza niż zwycięstwo.

Dla kibica to brzmi jak jakaś mrzonka…

Wiem, ale kibic widzi jedynie moment startu. Nie widzi natomiast rozterek, ciężkich chwil, wyrzeczeń. Boisko, treningi to jest jakieś 15% z tego, co prowadzi do sukcesu.


JURGEN KLOPP
Czytaj także:
Trener FC Liverpool do umierającego kibica: Jestem chrześcijaninem. Kiedyś się spotkamy!

Niepopularne głosisz hasła, a przynajmniej dziwne w świecie sportu nastawionym na wygrywanie. Wiem, że stoi za tym relacja z Bogiem. Jaka jest twoja historia z Nim?

Jestem z rodziny tradycyjnie wierzącej. Ważnym momentem z punktu widzenia mojej wiary była śmierć Jana Pawła II. Byłem wtedy w liceum, w którym już trenowałem młodszych chłopaków – gimnazjalistów. W czasie studiów na AWF sporo wolnego czasu spędzałem u mojego przyjaciela w rodzinnym pogotowiu opiekuńczym. Tam uczyłem się, jak rozmawiać z młodzieżą i jak do niej docierać. W taki sposób Bóg mnie kierował. Dawał też ludzi, którym ja sam pozwalałem się prowadzić. Ważnym mentorem był dla mnie ks. Piotr Pawlukiewicz, który pokazał mi wartość relacji z kierownikiem duchowym. Z kolei mój obecny kierownik duchowy powiedział mi, że powinienem znaleźć sobie jakąś wspólnotę. Trafiłem na ówczesne Przymierze Wojowników, które dziś jest Drogą Odważnych. Pracowałem wtedy w AZS-ie Politechnice Warszawskiej. Tylko Boże działanie sprawiało, że uczestniczyłem w spotkaniach wspólnoty i nie zaniedbywałem pracy. Wspólnota uczyła mnie na tamtym etapie posłuszeństwa. Było we mnie dużo szemrania, ale mimo że szemrałem, to trwałem. To był czynnik, który sprawił, że moja relacja z Bogiem się zintensyfikowała.

Z kolei formacja, którą przeżywałeś ostatnio, sprawiła, że łatwiej było wam przygotować się do Mistrzostw Polski. Opowiedz, jak to zrobiliście, bo turniej miał miejsce już po kwarantannie i okazji do wspólnego trenowania za dużo nie było.

Trzeba zacząć od tego, że zadałem chłopakom do przeczytania książkę „Autobus energii” Jona Gordona. Na jej podstawie chłopcy stworzyli sobie kodeks drużyny i sami postawili sobie cele – szczegółowe i mistrzowskie. Był to taki nasz kręgosłup etyczny, którym mieliśmy się kierować w sezonie. Awansowaliśmy do finałów Mistrzostw Polski i półtora tygodnia przed turniejem dowiedzieliśmy się, że mamy izolację. Szybko z moim asystentem zareagowaliśmy. Na Drodze Odważnych byłem w programie formacyjnym Akademia Przywództwa i postanowiliśmy stworzyć coś podobnego w rzeczywistości klubu sportowego. Nazwaliśmy to Kompania Braci. Przez 10 tygodni chłopaki były połączone w pary. Miały obowiązek komunikować się ze sobą i komunikować się z trenerem. Rozmawiały zwyczajnie o tym, co u nich. Rozmawialiśmy też na tematy szkolne, sportowe, czasami nawet na tematy duchowe. Mieliśmy np. pracę nad budowaniem planu dnia. Poddaliśmy się testowi osobowości, który pozwolił nam określić nasze indywidualne predyspozycje i role, jakie możemy pełnić w grupie.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że mistrzostwa się odbędą, była to dla nas wielka radość, bo czekaliśmy aktywnie na ten turniej. Rozwijaliśmy się w tym czasie oczywiście też fizycznie. Mieliśmy wyzwania biegowe, wspólne ćwiczenia online, i efekty na turnieju były widoczne.


PIŁKARZE PRZYZNAJĄCY SIĘ DO WIARY
Czytaj także:
13 piłkarzy, którzy nie wstydzą się Boga. Jeden z nich ochrzcił kolegę… w basenie [GALERIA]

Jak się czułeś w momencie zwycięstwa?

Pierwsze było dziękczynienie, a później ogromna radość. Chłopaki nie dowierzały. Na papierze byliśmy 5-6. ekipą mistrzostw, a zrobiliśmy niesamowity wynik. Zawodnicy wychodzili na ten finałowy mecz bez stresu. Nasi przeciwnicy mieli indywidualności, reprezentantów Polski, a my mieliśmy świetnie skonsolidowany team, który bez żadnej tremy zrobił swoje. Uświadomiłem sobie, że gdy przestałem myśleć w pierwszej kolejności o medalach, dopiero wtedy pojawił się ten najcenniejszy. Na pewnych rekolekcjach, które mieliśmy na Drodze Odważnych, otworzyłem Słowo Boże i znalazłem fragment z Księgi Przysłów: „Szczęśliwy człowiek, który znalazł mądrość i osiągnął roztropność! Bo lepiej ją zdobyć, niż pozyskać srebro, jej wartość przewyższa złoto” (Prz 3, 13). To było bardzo uderzające i było dla mnie punktem zwrotnym.

Czy w twoim środowisku zawodowym jesteś postrzegany jako taki katolicki oszołom?

Myślę, że przez wielu tak. Początki były takie, że trochę wstydziłem się mojej wiary, ale mój kierownik duchowy uczy mnie, że jako katolicy czasami musimy „dostać po łbie”.

A jak pod tym względem postrzegają cię podopieczni? Jesteś dla nich świadkiem wiary?

Chciałbym, choć w wielu przypadkach nie czuję się dla nich super przykładem. Pycha często mnie gryzie i muszę się dyscyplinować. Daję świadectwo, pokazując im, jak żyję. Wiedzą, że noszę różaniec na palcu, zapraszam ich na mszę w trakcie zgrupowania, kiedy sam idę, ale nie robię nic na siłę. Mam jako katolik ewangelizować – to jest jasne – czasami nawet słowem, ale przede wszystkim przykładem. Jestem narzędziem i robię, co mogę. Natomiast od tej strony rozwoju osobistego mówię chłopakom, by nie porównywali się z innymi – reprezentantami Polski, światowymi gwiazdami. Obecny świat często nas porównuje, a jest to droga donikąd. Mamy porównywać się ze sobą – czy jesteśmy lepsi niż tydzień temu, niż 2 tygodnie temu. To jest punkt odniesienia i pewien punkt wyjścia, który, w moim odczuciu, może dać chłopakom perspektywę duchowego rozwoju.

Na koniec marzenia. Co będzie dla ciebie szczytem trenerskiej przygody?

Oczywiście chciałbym poprowadzić kadrę narodową. Na dziś jestem trenerem reprezentacji Polski U16 i chciałbym z tą kadrą zdobyć medal przyszłorocznych Mistrzostw Europy. A w perspektywie najbliższego czasu… Obecnie jestem w wieku Chrystusowym i śmieję się, że jest to idealny czas, żeby działy się dobre rzeczy. Mistrzostwo Polski Juniorów już jest, udało mi się też kupić ulubiony samochód. Teraz dobrze by było, gdyby nie tylko fotel kierowcy był zajęty (śmiech).



Czytaj także:
Lider wyścigu zasłabł tuż przed metą. Co zrobił jego rywal?



Czytaj także:
Vince Lombardi – trener, który codziennie chodził na msze i wygrał pierwsze Super Bowl

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.