„Nie wybierałem kapłaństwa po to, żeby być nieszczęśliwym, przeciwnie. Co nie przeczy temu, że moje kapłaństwo czasem staje się dla mnie krzyżem” – mówi abp Grzegorz Ryś.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z ks. abp. Grzegorzem Rysiem, metropolitą łódzkim, dr. hab. historii Kościoła, o szczęściu rozmawia Małgorzata Bilska
Małgorzata Bilska: Każdy chce być szczęśliwy, to zwykła ludzka potrzeba. Psalm 128 mówi: „Szczęśliwy każdy, kto się boi Pana, który chodzi Jego drogami! Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał, będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie” itd. Co dla chrześcijan znaczy „bycie szczęśliwym”?
Abp Grzegorz Ryś: Nie wiem, czy jest jakieś odrębne szczęście dla chrześcijan. Na pewno wyróżnia nas to, że wierzymy w szczęście wieczne. W Ewangelii jest wyraźnie powiedziane, że choćbyś cały świat zyskał, a na duszy stratę poniósł, to co ci z tego? To nie oznacza alienacji czy dystansu do wszystkiego, co daje radość tu i teraz. W tym sensie chrześcijanie nie są dziwakami i cudakami – cieszy ich to, co każdego człowieka. Natomiast spokój ducha burzyłby nam taki rodzaj radości, który się kłóci z celem ostatecznym. Wydaje mi się, że szczęście biblijnego człowieka jest bardzo blisko słowa „pokój”. Ten jest szczęśliwy, kto ma pokój w sobie. Gdy go nie ma, to nawet jeśli się wesołkowato uśmiecha, wcale nie musi być radosny. Jeśli go ma, to nawet gdy atmosfera dookoła nie jest rumiana, on jest szczęśliwy.
Poddanie się smutkowi to grzech
Naszym Mistrzem jest Chrystus, który nie dążył do szczęścia. Uczył, że kto nie chce iść za Nim i dźwigać krzyża, nie jest Go godzien. Jak to uzgodnić z potrzebą szczęścia?
W takim myśleniu jest kilka pomyłek (śmiech). Zacząłbym od tego, że nie pamiętam, aby przez XXI wieków historii Kościoła radość była nazwana grzechem. Za to smutek – tak. Był czas, kiedy w katalogu (w drugim „podejściu”) tzw. grzechów głównych był wymieniany jako ósmy z nich; uważano więc – myślę, że słusznie – iż poddanie się smutkowi (bez-nadziei), samo w sobie grzeszne, jeszcze dodatkowo jest źródłem innych grzechów w życiu człowieka.
Owszem, było podejrzenie w ascezie chrześcijańskiej co do przyjemności. Ale przyjemność i radość to są zbiory, które na siebie zachodzą jedynie w części; mają wspólne elementy, mówiąc językiem matematycznym, ale się nie pokrywają.
Skąd ta podejrzliwość?
Ona brała się z poczucia, że grzech z reguły sprawia przyjemność. Gdyby nie był przyjemny, człowiek by nie grzeszył. Od takiej konstatacji jest dość blisko do – nieuprawnionego – odwrócenia przyczynowości i uznania przyjemności za podejrzaną. Nigdy nie było tej podejrzliwości w stosunku do radości.
Było kilka podejść do listy tych grzechów?
Pierwotnie – mówiąc o grzechach głównych – sięgano do tekstu Dziejów Apostolskich i w oparciu o nie wskazywano trzy: bałwochwalstwo, cudzołóstwo i zabójstwo. W IV wieku mówiono o ośmiu. Grzegorz Wielki zredukował ich liczbę do siedmiu, „wyrzucił” z listy „smutek”, a na pierwszym miejscu umieścił pychę.
Patron księdza arcybiskupa…
Tak. To był wielki święty i wspaniały pasterz. Ale wobec przyjemności był – może trochę w kluczu monastycznej ascezy – podejrzliwy. A jednak to on w dużej mierze wyznaczył myślenie i wrażliwość zwłaszcza średniowiecznego Kościoła.
Jest zatem szansa, że abp Grzegorz naprawi błąd Grzegorza Wielkiego?
I doda smutek do grzechów głównych? (śmiech)
Myślę pozytywnie, nie o pomnażaniu grzechów (śmiech). Czemu smutek wypadł?
Do końca nie wiem. Nie zawsze trzeba się doszukiwać skomplikowanych powodów. Był czas, kiedy – zapewne dla łatwiejszego zapamiętania – układano prawdy katechizmowe w „siódemki”: siedem sakramentów, siedem uczynków miłosiernych co do ciała, siedem – co do duszy, siedem grzechów głównych. To nie zmiana doktryny, lecz mnemotechniki.
Mówiąc „radość” mamy na myśli raczej tę duchową, bezcielesną. Przyjemność kojarzy się ze sferą zmysłową. Szczęście to jeszcze coś innego.
Dlatego powiedziałem, że szczęście jest bliskie pojęciu pokój. Oznacza wewnętrzną i zewnętrzną harmonię. Ona kryje w sobie „błogosławieństwo”.
Osiem błogosławieństw: Szczęśliwi, którzy…
Jeden z bardziej znanych tekstów Ewangelii to osiem błogosławieństw. Słowo „błogosławieni” może być tłumaczone jako szczęśliwi, ale… nie jest. Narracja wpisuje się w dylemat – czemu szczęście chrześcijan musi być gdzieś w przyszłości, nie na ziemi?
Nieprawda. Pierwsze i ósme jest w czasie teraźniejszym: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. Są błogosławieni dlatego, że do nich królestwo należy. Teraz i tutaj. Trzecie: „Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię”.
Czas przyszły! Tak jak i w drugim.
Zaraz wrócę do drugiego. Są błogosławieni, bo na własność posiądą ziemię, a nie dlatego, że są cisi. Drugie: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. Czytajmy ze zrozumieniem: nie dlatego są szczęścili, że płaczą, tylko dlatego, że będą pocieszeni! Nie dlatego są błogosławieni, że są „cisi”, ale że posiądą ziemię. Pierwsza część zdania jest przestrogą. Najlepiej to widać na: „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”. Każdy chce być „nasycony”, ale – mówi Jezus – jeśli osiągasz nasycenie wbrew sprawiedliwości, nasyconym (i szczęśliwym!) nie będziesz. Co najlepiej wie młody człowiek, który napisał klasówkę na 6 i jest bardzo szczęśliwy, ale przez chwilę. Bo wie, że wszystko ściągnął od kolegi. I 6 po sprawiedliwości mu się nie należy.
Dalej: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.” To jest wielkie pragnienie człowieka biblijnego, żeby Boga zobaczyć twarzą w twarz. Błogosławieństwo nie tylko potwierdza, ale i obiecuje mu to szczęście: „zobaczysz Boga!”; ale i przestrzega: jeśli zadbasz o stan swojego serca. „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”. Ci, którzy innym sprawiają manto, nigdy nie będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieństwa trzeba czytać właściwie – czyli od końca każdego zdania. W nim się zawiera obietnica. Osiem błogosławieństw to jest osiem obietnic. Tylko jedna, dwukrotnie, jest w czasie teraźniejszym: „do nich należy królestwo niebieskie”. To jest to, co Bóg nam daje już teraz. Możliwość życia w zgodzie z Nim. Królestwo Boże polega na tym, że Bóg jest w moim życiu Panem i Jezus daje nam to teraz. Wszystko inne jest wypowiedziane w czasie przyszłym. Ale mnie to nie martwi.
Krzyż przeczy szczęściu?
Mnie tak, nie zgrzeszę jednak wspomnianym smutkiem. Cieszy mnie za to encyklika „Fratelli tutti”. Papież przystępnym językiem pisze o życiowych sprawach. Zacytuję: „Dobroć jest wyzwoleniem od okrucieństwa, które niekiedy przenika ludzkie relacje, od lęku, który powstrzymuje nas od myślenia o innych, od rozpraszającego pośpiechu, który ignoruje fakt, że inni również mają prawo być szczęśliwi.”[FT 224]. Również – więc i my mamy prawo.
Człowiek ma być szczęśliwy. Co nie zmienia faktu, że krzyż w jego życiu jest. I najczęściej jest tam, gdzie chcemy być szczęśliwi. To, gdzie szukamy – i słusznie – naszego szczęścia, czasami ma twarz krzyżową. Na przykład zakładając rodzinę. Ktoś jest w niej szczęśliwy, co nie zmienia faktu, że rodzina niekiedy staje się krzyżem. Szaleństwem byłoby myśleć, że będzie szczęśliwy, jeśli w takim momencie rodzinę odłoży na bok. Musi wziąć ten krzyż na siebie i iść za Jezusem. I dość często się okazuje, że krzyż zamiast go zabić, staje się drogą do życia…
Tak jest ze wszystkim. Nie wybierałem kapłaństwa po to, żeby być nieszczęśliwym, przeciwnie. Co nie przeczy temu, że moje kapłaństwo czasem staje się dla mnie krzyżem. To, co kocham, przychodzi bólem. Nie porzucam wtedy swego kapłaństwa. Idę w nim dalej, z przekonaniem, że kiedyś Pan Bóg – tak jak z Jezusa – krzyż ze Mnie zdejmie. A ja wyjdę z tego doświadczenia lepszy, a nie gorszy.
Szczęście chrześcijan
Dla większości ludzi szczęście polega na spełnianiu marzeń, satysfakcji pracy, związkach intymnych, udanej rodzinie. Na szczęśliwych relacjach. Wrócę do początku: czym różni się szczęście chrześcijan od szczęścia niewierzących?
Na tym samym. I jeszcze na czymś więcej. Mam w życiu jedną relację więcej – tę z Bogiem objawionym w Jezusie Chrystusie. Jeśli szczęśliwi jesteśmy przede wszystkim w relacjach z innymi, to wśród moich – najważniejszą jest relacja z Bogiem. Ona nie sprzeciwia się żadnej pozostałej; przeciwnie, ustanawia je, potwierdza, porządkuje, nierzadko – ratuje! Jeślibym natomiast próbował „ratować” je poza, czy wbrew niej, to – nie będę szczęśliwy. I koniec.
Czytaj także:
Czy Bóg karze nas za radość i szczęście? Pyta Półtawska, a Wojtyła odpowiada
Czytaj także:
Przepis na szczęśliwe życie według ks. Grzywocza
Czytaj także:
Ks. „Malina” Maliński: Nie musi się nic zdarzyć, żebyś był szczęśliwy. Ale musisz wyjść z siebie