separateurCreated with Sketch.

Przez 90 minut byłem w niebie. Gdy umrzesz, gdzie chcesz trafić?

NIEBO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Esprit - 03.11.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Przyglądając się życiorysom świętych, zastanawiamy się czy istnieje gotowa recepta na życie w niebie. Czy można taki przepis na życie wieczne podać? Jak powinniśmy żyć, by w chwili śmierci przekroczyć próg nieba?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Co roku, gdy zbliża się święto Wszystkich Świętych, nasze myśli kierujemy w stronę raju. Przyglądając się życiorysom świętych, zastanawiamy się, czy istnieje gotowa recepta na życie w niebie. Czy można taki przepis na życie wieczne podać? Jak powinniśmy żyć, by w chwili śmierci przekroczyć próg nieba?

W książce „Kiedy umrę, chcę iść do nieba” irlandzki ksiądz Thady Doyle przytacza historie osób, które przeżyły doświadczenia z pogranicza śmierci. W swoich niezwykłych historiach dzielą się tym, co widziały po drugiej stronie.


ŚWIĘTOŚĆ
Czytaj także:
A co, jeśli modlimy się za zmarłego, a on już jest w Niebie? Rozmowa z „tropicielem świętych”

 

Przez 90 minut byłem w niebie

Pewnie nieraz zastanawialiście się, jak będzie wyglądać chwila waszej śmierci. Co się wtedy stanie? Co tak naprawdę nas czeka? Don Piper przeżył czołowe zderzenie z ciężarówką. Jego stan był jednak tak ciężki, że w pierwszej chwili ratownik medyczny stwierdził zgon… Dopiero upartość jednego ze świadków wypadku spowodowała, że został ponownie zbadany przez służby medyczne. Wrócił do życia po 90 minutach! Po przebudzeniu Don tak opisywał swoje doświadczenie:

W następnym momencie zarejestrowanym przeze mnie znajdowałem się już w niebie. Stałem tam, przepełniony radością; rozejrzałem się i zobaczyłem tłum ludzi. […] Kiedy się zbliżali, od razu wiedziałem, że wszyscy oni umarli w ciągu mojego życia. Ich obecność wydała mi się naturalna. Biegli do mnie, uśmiechając się, wołając radośnie i wielbiąc Boga. Nigdy dotąd, nawet w najszczęśliwszych chwilach, nie czułem się tak pełen życia. Stałem bez słowa naprzeciw tłumu ukochanych osób; nawet po dłuższym czasie nadal próbowałem ogarnąć wszystko, czego doświadczałem.

Don Piper był w pełni gotowy na pójście do nieba już w momencie „śmierci”. Zjawił się u bram nieba bez uprzedniego przeglądu życia i bez konieczności uporania się z jakimikolwiek nieprzyjemnymi doświadczeniami. Prawdziwie kochał Boga i żył dla Niego oraz dla swojej rodziny. Jezus był jego najbliższym przyjacielem. Ale co z tymi, których stosunek do Boga jest w najlepszym razie oziębły, albo z tymi, którzy buntują się przeciw Niemu lub wyrządzili głębokie moralne i duchowe krzywdy wielu ludziom?

 

To nie był przyjemny film

Stanley Villavicencio już od szkolnych lat był wychowywany w duchu ogromnego oddania Bogu. Razem z żoną zamieszkał na Filipinach, gdzie kształcili swoje dzieci. Pewnego dnia rodzina znalazła Stanleya w łóżku wstrząsanego konwulsjami, z krwią spływającą z ust.

Po przewiezieniu do szpitala, lekarze nie dawali mu zbyt wielu szans, a już następnego dnia stwierdzili u niego śmierć mózgu. Byli zmuszeni wykonać telefon do jego żony z prośbą o zgodę na odłączenie aparatury podtrzymujące życie. W domu zaczęto przygotowania do pogrzebu. W tym samym czasie Stanley miał doświadczenie z pogranicza śmierci:

Na początku zobaczyłem światło – wielkie i jasne, ale nie oślepiające. Dało się na nie patrzeć. Było to coś podobnego do fontanny, do parującej powoli mgły. Potem zauważyłem kogoś stojącego tuż przede mną. Spojrzałem Mu w twarz i rozpoznałem Jezusa.

Niestety, to co wydarzyło się dalej, nie było dla Stanleya przyjemnym doznaniem: „Kiedy patrzyliśmy na siebie, On uniósł lewą rękę, a wtedy chmury z wysoka zostały zassane niżej i gdy znalazły się tuż nad nami, zaczęły wirować i zmieniać kolory. W końcu się zatrzymały i zmieniły w coś podobnego do ekranu. Wtedy Jezus pokazał mi film z mojego życia, od dzieciństwa aż do chwili obecnej.


GIOTTO DI BONDONE
Czytaj także:
Anioły czy ludzie: czyja natura stoi wyżej w hierarchii?

Kiedy oglądałem chwile, w których czyniłem dobro, film płynął normalnie, ale za każdym razem, gdy popełniałem grzech, mój zły uczynek i jego następstwa były ukazywane w zwolnionym tempie.[…] Podczas tego przeglądu życia zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, gdy popełniałem grzech, w głębi duszy czułem jego ciężar, jego wagę. Nie byłem tego świadomy w momencie popełniania grzechu, ale ten ciężar tam był, głęboko w mojej duszy – tym większy, im więcej grzeszyłem. Miałem też głębokie poczucie, że zanim wejdę do nieba, to wszystko musi zostać całkowicie wymazane”.

Kiedy dusza Stanleya wróciła do ciała, mężczyzna wywołał zamieszanie w szpitalu – nagle wstał i odłączył wszystkie kable i rurki aparatury. Dużego szoku doznała jego rodzina, kiedy Stanley wrócił do domu, podczas gdy oni właśnie przygotowywali dom na czuwanie przy jego zwłokach...Od pory tego wydarzenia Stanley zmienił swoje życie i poświęcił je dawaniu świadectwa. Podróżuje po świecie na tyle, na ile umożliwiają mu to rodzinne zobowiązania. Twierdzi, że Jezus posłał go, by głosił Boże miłosierdzie, o którym Stanley wie wszystko, bo doświadczył go bezpośrednio!

 

Z piekła do nieba

Marino Restrepo urodził się w Kolumbii w niewielkim miasteczku plantatorów kawy. Dorastał w głęboko wierzącej katolickiej rodzinie. Szybko jednak zbuntował się przeciwko katolickiemu wychowaniu. Gdy miał siedemnaście lat, dołączył do grupy amerykańskich hipisów. Wpadł w świat imprez i narkotyków. Po wielu latach życia w grzechu, w Wigilię 1997 roku, został porwany przez gang narkotykowy. Napastnicy zakryli mu głowę i wywieźli do dżungli jako zakładnika. Zabrali go do zarośniętych i opuszczonych ruin jakiegoś domu. Przetrzymywano go tam w tragicznych warunkach. Wyczerpany po wielu dniach głodówki, przeżył kilka doświadczeń z pogranicza śmierci.

Podczas jednego z nich Marino miał wizję nieba: „Na szczycie góry znajduje się małe, lecz jasno oświetlone miasto, wyraźnie pełne życia. […] W pewnej chwili usłyszałem niesamowity głos, który przemienił moją egzystencję, natychmiast gdy tylko zaczął do mnie mówić – był tak majestatyczny, że nie opisze go nawet milion słów. […] Głos, który usłyszałem, nie był ludzki. Był to głos Boga. Nikt inny nie mógłby tak mówić. Wydawało mi się, że dobiega zewsząd, a jednocześnie z mojego wnętrza. Wypełniał wszystko dookoła mnie”.

Podczas kolejnego doświadczył również niezwykłe poruszającej obecności Boga: „Znalazłem się w rękach Kogoś, kogo w ogóle nie musiałem się bać, Kogoś, kogo mogłem tylko kochać i od kogo mogłem tylko otrzymywać miłość. Nie istniało poczucie czasu i przestrzeni, chociaż patrzyłem na góry i oświetlone miasto […]”. Podczas tych doświadczeń Marino jasno zobaczył swoje grzechy, które prowadziły go w stronę piekła. Gdy po wielu dniach niewoli został uwolniony, wrócił do codzienności i diametralnie odmienił swoje życie, poświęcając je na głoszenie Ewangelii. Dzisiaj przez wielu nazywany jest „współczesnym świętym Pawłem”.

*Więcej świadectw osób z pogranicza śmierci przeczytasz w książce „Kiedy umrę, chcę iść do nieba” ks. Thadyego Doyle’a, wydanej przez Wydawnictwo Esprit, na podstawie której powstał tekst
**Tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl  


WSZYSCY ŚWIĘCI, FRA ANGELICO
Czytaj także:
Jak jest w niebie? Oto co o tym mówią święci, którzy mieli mistyczne wizje

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.