Gdy dzieci czują, że nie są dla nas ważne, wycofują się. Znikają. Za własnymi drzwiami, w telefonach, grach komputerowych. To nieprawda, że nie próbowały. Zanim zamknęły się w skorupie, nadały wiele wiadomości. Próśb.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Infantylni. Leniwi. Uzależnieni od telefonów. Nie szanują dorosłych. Nic nie wiedzą o życiu. A może jest dokładnie odwrotnie – może wielu z nich przedwcześnie się zestarzało. Może czują pustkę nie dlatego, że są „puści”, ale zabrakło im bliskiej obecności. A przecież to jej są głodni. I gdy znikają za drzwiami swoich pokojów, szukają sposobów na ukojenie niepokoju istnienia.
Adwentowe hasło Aletei: „Bóg w dom” może być też o odkryciu, że On już w nim jest. Także w zbuntowanym nastolatku. Którego często nawet wierzący rodzice widzą jako „dziecko-problem”. Łatwo przykleić tą etykietę, gdy skupiamy się na tym, co zewnętrzne. Gdy oceniamy zachowanie, a pomijamy wnętrze. A może nastolatek jest listem Boga pisanym do nas? O tym, jaka jest nasza relacja z dziećmi. Czego im brakuje (możemy nie wiedzieć, jeśli ciągle opowiadamy, czego brakuje nam). To list o tym, jakimi byliśmy rodzicami i jakimi możemy się jeszcze stać. A nade wszystko – jak bardzo nasze dzieci, nieraz wyższe o głowę, nas potrzebują.
Dziecko prezent
Dzieci dobrze wiedzą, gdy rodzice czują się nimi zawiedzeni. To, że dzisiejszy nastolatek staje się dla rodzica dzieckiem-problemem, bywa kontynuacją czegoś, co zaczęło się z dniem jego narodzin. Gdy rodzice złożyli w dziecku własne oczekiwania: jakie ma być doskonałe, grzeczne, mądre; jakie ma odnosić sukcesy w szkole i nigdy nie sprawiać kłopotu.
A tymczasem Bóg pisze swój adwentowy list, w którym daje znać, że przychodzące na świat dziecko jest doskonałe. Jest do pokochania i przyjęcia takie, jakie jest. Jest do zaciekawiania się nim, towarzyszenia mu, uczenia się go. Od pierwszych miesięcy, aż po „zagubienie w świątyni”, jak nastoletni Jezus. Aż po wyjazd na studia i dalej.
Dziecko, które słyszy od rodziców, że nie spełnia ich oczekiwań – żyje w niewidzialnym konflikcie: czy może wybierać siebie i to, kim jest, czy też powinno wybierać zadowolenie rodziców. To szczególnie trudne w momencie, gdy zaczyna poszukiwać własnej tożsamości, wartości i granic jako nastolatek. Jeśli rodzice są nim ciągle zawiedzeni, ma poczucie, że próbując zrozumieć siebie, przestaje być godny ich miłości.
Nie łudźmy się, że nastoletnich dzieci nie dotyka sarkazm. Westchnięcia, skrzywienia, tyrady i załamywanie rąk. Opowiadanie krewnym czy znajomym, jak wielki jest nasz zawód.
Dzieci, które znikają
Gdy dzieci czują, że nie są dla nas ważne, wycofują się. Znikają. Za własnymi drzwiami, w telefonach, grach komputerowych. To nieprawda, że nie próbowały. Zanim zamknęły się w skorupie, nadały wiele wiadomości. Próśb. Prób wytłumaczenia siebie. Pyskowały. Przeklinały. Trzaskały drzwiami. Nie słyszeliśmy.
Za zamkniętymi drzwiami nastolatki nadal są głodne miłości i kontaktu, choć już na własnych zasadach. Trochę jak koty – wtedy, kiedy mają ochotę, dyspozycję emocjonalną i gotowość. To ważne, bo przecież chcemy, by nauczyły się chodzić swoimi drogami.
Z obawy, by się nie pogubiły, rodzice często robią rzeczy przeciwskuteczne – z troski, by ich dzieci „wyrosły na ludzi”. Nikomu jeszcze jednak w rozwoju nie pomogło bycie uznawanym za kogoś poniżej człowieka.
Jeśli chcemy, by nastolatki pojawiły się z powrotem w naszym salonie i kuchni na dłużej niż kilka minut w ciągu dnia – warto wyruszyć z kanapy na poszukiwanie ich i zacząć od słuchania. Głębokiego, skupionego nie na zewnętrznej formie i języku, ale na budowaniu relacji. Jeśli nie wiemy, od czego zacząć, możemy zgadywać uczucia. „Widzę, że to cię wkurza”. „To naprawdę cię pasjonuje”. „Chcesz mi powiedzieć, że jesteś zawiedziona?”.
Możemy też spisać nasze mantry. Pogadanki i kazania. Zdania, które słyszeliśmy od własnych rodziców, i powtarzamy je z automatu. „Bozia rączek nie dała?”. „Ty w ogóle myślisz?”. I jeśli widzimy, że gadamy jak do ściany, to też cenne, by w końcu przestać to robić. Skoro z tego gadania ściana się tylko pogrubia, może warto wrócić do rzeczy pierwszej: do słuchania.
Za pierwszym razem dzieci mogą nie współpracować. Nie wierzyć, że słuchamy dlatego, że chcemy je zrozumieć – a nie ocenić. Dajmy jednak im i sobie szansę. Gdy poczują się usłyszane, to już moment, by świętować narodziny Boga w naszym domu.
Czytaj także:
Kryzys nastolatka: męka czy szansa dla całej rodziny?
Czytaj także:
Instagram, Snapchat, TikTok… Czy nastolatek potrzebuje kontroli rodziców w mediach społecznościowych?