Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Cóż ja mogę powiedzieć o Bogu? Wielokrotnie zdarzało mi się z Nim konkurować. Myślę, że my, mężczyźni, już tak mamy, że chcemy się bić z Panem Bogiem jak biblijny Jakub – mówi nam Piotr Cyrwus.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Piotr Cyrwus, znany aktor filmowy i teatralny. Wielu kojarzy się z rolą Ryśka z legendarnego „Klanu”. Ostatnio mogliśmy go oglądać w „Hejterze” Jana Komasy czy w filmie „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, w którym wcielił się w postać księdza. Nam opowiada o swojej relacji z Bogiem, spotkaniach z ks. Tischnerem i Janem Pawłem II oraz pielgrzymce do Santiago de Compostela.
Katarzyna Szkarpetowska: Czym jest dla pana spotkanie z drugim człowiekiem?
Piotr Cyrwus:To trudne pytanie. Od razu chciałoby się odpowiedzieć coś wzniosłego. A przecież drugi człowiek to również ten, od którego czasami dostaję po głowie (uśmiech). Pochodzę z gór i czymś nieodzownym jest dla mnie poszukiwanie wolności. Mam taką naturę, że zawsze chcę wejść na górkę, którą widzę, i zobaczyć, co jest za nią, dalej. Okazuje się, że dalej jest dolina, potem kolejna górka – niższa, wyższa – i tak na przemian. Jednak tym, co fascynuje mnie najbardziej, są widoki.
I spotkanie z drugim człowiekiem to jest właśnie ten widok. Ta przestrzeń. Bez drugiego nas nie ma. My musimy się sobą dzielić. Uświadomiła nam to chociażby pandemia, która w znacznym stopniu ograniczyła bezpośrednie kontakty międzyludzkie. Zobaczyliśmy, że laptop czy telefon, a nawet książka czy film, choć pomocne, nie zastąpią nam rozmowy twarzą w twarz. Zatęskniliśmy za, wydawałoby się, zwykłym wyjściem do kawiarni, restauracji, za obecnością drugiego człowieka.
Piotr Cyrwus: Do aktorstwa trzeba mieć serce
By mieć dobre relacje z ludźmi, trzeba wpierw poznać samego siebie?
Uważam, że coś w tym jest. Kiedyś na przykład myślałem, że jak wchodzę na scenę, to oczy wszystkich skierowane są na mnie, w związku z czym muszę zagrać nie tylko za siebie, ale i za kolegów. I dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że z aktorstwem, i w ogóle z życiem, jest jak z grą w tenisa – trzeba być skoncentrowanym i rozluźnionym jednocześnie.
Przez długi czas wydawało mi się, że poznanie siebie można wypracować jakimiś zewnętrznymi metodami – dyscypliną, czytaniem książek o rozwoju osobistym itp. Ale to jest tylko ćwiczenie siebie, nie poznawanie własnego ja. Poznanie własnego ja to poznanie swego serca, szukanie odpowiedzi na pytanie: czego naprawdę chcę? Czy to, czego chcę, rzeczywiście przyniesie mi szczęście? Dlatego, jak mówi o. Richard Rohr, franciszkanin, warto wyruszyć na poszukiwanie swojego prawdziwego ja.
Czy aktorstwo to zawód, który można uprawiać bez pasji?
Mój mistrz i kolega, Jerzy Trela, powiedział mi kiedyś: „Nie opowiadaj w wywiadach, że aktorstwo to twoja pasja, bo to jest twój zawód”. Ja jednak nie potrafię tego rozdzielić. Uważam, że aktorstwo to taki zawód, który musi być pasją. Ta przestrzeń, która jest między aktorem a widzem, jest przestrzenią duchową.
Aktor, wcielając w życie scenariusz czy tekst sztuki, wysyła intelektualno-duchowe fluidy, które konfrontują go z widzem. Widz również wysyła fluidy. To jest pewnego rodzaju połączenie duchowe. Jeśli chcemy ten zawód dobrze wykonywać, to musimy mieć do niego serce. Zresztą, jak do wszystkiego, na czym nam w życiu zależy i co jest dla nas ważne.
Piotr Cyrwus: Wierzę, że Bóg jest miłosierny
Do Boga ma pan serce?
Cóż ja mogę powiedzieć o Bogu? Wielokrotnie zdarzało mi się z Nim konkurować. Myślę, że my, mężczyźni, już tak mamy, że chcemy się bić z Panem Bogiem jak biblijny Jakub. Mój obraz Stwórcy zmieniał się na przestrzeni lat. Kiedyś wierzyłem, że Bóg wyrównuje z ludźmi rachunki – za dobro wynagradza, za zło karze. Bałem się Jego miłości, wydawało mi się, że ciągle trzeba mieć się przed Nim na baczności, dyscyplinować.
Dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj wierzę, że Bóg jest miłosierny, otwarty, przyjazny człowiekowi, wszechmogący, po prostu dobry. W poznawaniu Boga, w nawiązywaniu i pogłębianiu relacji z Nim, bardzo pomaga mi lektura Pisma Świętego. Przed każdym słowem w Biblii stoi miłość.
Kiedyś, mimo że byłem ministrantem i należałem do oazy, nie rozumiałem Pisma Świętego. Pamiętam, jak ja i moi koledzy sprzeczaliśmy się z księżmi. Jak powołując się na wybrane fragmenty Starego czy Nowego Testamentu, próbowaliśmy udowodnić, że Bóg wcale nie jest taki miłosierny. Mówiliśmy: „Skoro jest dobry, wszechmocny, to dlaczego pozwolił na wojny światowe, na to, by człowiek czynił zło”? Dziś wiem, że to nie Bóg jest odpowiedzialny za zło na świecie. Wszystko sprowadza się do wolnej woli, którą dał człowiekowi. Zaprzeczyłby samemu sobie, gdyby nas jej pozbawił.
Czytaj także:
Krystian Wieczorek: Bóg daje właściwą perspektywę, definicję miłości, pełnię [wywiad]
Tischner – człowiek światła i… dźwięczącego słowa
W jakich okolicznościach zrodziła się pańska przyjaźń z ks. Tischnerem?
Kiedy profesor zaczął uczyć w szkole teatralnej w Krakowie, mnie już nie było w rodzinnych stronach, wyjechałem. Poznaliśmy się dzięki naszym wspólnym znajomym, kiedy wróciłem do Krakowa, było to już po mojej przygodzie z teatrami w Warszawie i w Łodzi. Każde spotkanie z księdzem profesorem było dla mnie świętem. Długo nie mogłem odnieść się do osoby Tischnera, określić go. To był człowiek światła i… dźwięczącego słowa (uśmiech). Z nim chciało się przebywać, słuchać go. Pamiętam, jak odwiedziłem go w szpitalu. Mimo tego, że był po operacji krtani i mówienie sprawiało mu trudność, opowiadał dowcipy.
Znajomy ks. Tischnera powiedział kiedyś o nim, że był on „prawą ręką człowieka”.
Szukał w ludziach dobra, bez wątpienia. Mówił o takich dwóch podejściach, z jakimi wierni spotykają się w Kościele. Pierwsze: ksiądz stoi przy ołtarzu, pokazuje na krzyż i grzmi: „Ludzie, zobaczcie, jacy jesteście! Jesteście tacy, owacy. Ukrzyżowaliście Pana Jezusa. Ukrzyżowały Go wasze niecne czyny!”. A drugi ksiądz, wskazując na ten sam krzyż, powie: „Cenniejsi jesteście niż wróble. Pan Bóg tak was ukochał, że z miłości do was oddał życie”. Pedagogika kija i pedagogika życzliwości.
Słowem można sprawić, że druga osoba poczuje się w Kościele jak w domu, ale też doprowadzić do tego, że będzie zbierała się do odejścia.
Oczywiście, że tak. Sam po sobie widzę, że jeżeli ktoś stwarza atmosferę serdeczności, to ja również potrafię z siebie dużo dać. A jeżeli ktoś próbuje mi coś narzucić, wdeptać w ziemię, wówczas buntuję się, stawiam weto.
Czytaj także:
Paweł Królikowski: Życie jest darem. Otrzymaliśmy je od Boga
Piotr Cyrwus o Janie Pawle II
Miał pan również szczęście poznać osobiście Jana Pawła II.
Tak. Znałem go jeszcze jako kardynała. Udzielał mi sakramentu bierzmowania, wyświęcał na lektora. Papież, podobnie jak ks. Tischner, był człowiekiem z krwi i kości. Pogodnym, otwartym, niestwarzającym dystansu. Czułem jego wielkość, jakąś taką wyjątkowość, a jednocześnie miałem wrażenie, że ogarnia mnie i moich kolegów swoją miłością.
Kilka lat temu wyruszył pan z małżonką w podróż do Santiago de Compostela. Jak pan wspomina tę wyprawę?
Inspiracją była dla mnie książka Marka Kamińskiego, na kartach której podróżnik opisał swoją wyprawę do Santiago de Compostela. Na szlaku poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi – wierzących, poszukujących Boga. Spotkaliśmy np. ojca z synem, którzy – widząc, że żona i ja odmawiamy różaniec – pytali nas o modlitwę, o to, czy ona nam pomaga. Zawsze mówię, że księża, którzy nie wiedzą, dokąd pojechać na wakacje, powinni udać się właśnie do Santiago de Compostela (śmiech).
Mamy z żoną domek na wsi i obok, nad jeziorem, znajduje się znak szlaku Camino. Zauważyliśmy go dopiero po powrocie z Santiago, mimo że on stoi tam od dawna (śmiech).
Czytaj także:
Maciej Musiał o Bogu: Poczułem bezwarunkową czułość [nasz wywiad]