separateurCreated with Sketch.

Jak pomóc naszym dzieciom odkryć ich potencjał [wywiad]

SIBLINGS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Z Izą Antosiewicz – autorką książki „Nakarm, naucz i puść wolno”, propagatorką rodzicielstwa opartego na Mocnych Stronach oraz matką trójki dorosłych dzieci – o wadze pozytywnego spojrzenia na dziecko i sposobach na odkrycie tkwiącego w nim potencjału rozmawia Magdalena Prokop-Duchnowska.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Magdalena Prokop-Duchnowska: W swojej książce napisałaś, że „marzysz o domach, w których rodzice są ogrodnikami, a nie rzeźbiarzami”. Co to znaczy?

Iza Antosiewicz: Rodzic rzeźbiarz próbuje z kamienia (dziecka) wyciosać rzeźbę. Lepiej od niego wie, co powinno czuć, kim być i jakie cechy charakteru posiadać. Ma problem z akceptacją  odmienności dziecka, dlatego podejmuje ciągłe próby cięcia, naginania i dopasowania jego kształtu do pożądanej wizji.

Znam wielu nieszczęśliwych ludzi, m.in. lekarzy i prawników, którzy nie lubią swojej pracy, bo ostateczny głos w kwestii wyboru zawodu mieli rodzice. Większość z nich działała w dobrej wierze, nie zdając sobie sprawy, że kaleczy osobowość dziecka.

Rodzic rzeźbiarz nagradza za decyzje i zachowania, które spełniają jego oczekiwania, a karze za te, które nie mieszczą się w granicach narzuconego konceptu. Takie dziecko, a potem dojrzały człowiek traci kontakt ze swoim prawdziwym „ja” i zamiast wybierać to, czego naprawdę pragnie, wybiera to, co uszczęśliwi rodziców.

IZA ANTOSIEWICZ

fot. Ewa Rykowska
Iza Antosiewicz

Jak tego uniknąć?

Wejść w rolę akceptującego i pielęgnującego naturę dziecka – ogrodnika. Taki rodzic kocha bez względu na to, jak bardzo osobowość, zachowanie i decyzje dziecka odbiegają od oczekiwań dorosłego. Rezygnuje z forsowania własnego spojrzenia na świat na rzecz szacunku dla odmienności oraz wzmacniania odkrytego potencjału.

To wymaga zmiany myślenia – przekierowania uwagi z tego, co niedoskonałe, na to, co dobre. Możemy traktować dziecko jak problem do rozwiązania i rzeźbić – kształtować i naginać do własnej wizji. Możemy też zmienić nastawienie i spojrzeć na nie jak na cud do odkrycia.

A jeśli irytujące cechy i zachowania dziecka utrudniają nam skupienie się na pozytywach?

Gdy rodzic nie akceptuje dziecka takim, jakim jest, to jest to problem rodzica, a nie dziecka. Na pewno warto poszukać przyczyny. Rodzic może martwić się, że dziecko, które ma inny charakter od niego, nie poradzi sobie w życiu. Albo przeciwnie – sam zmaga się z daną cechą i boi się, że w przyszłości będzie źródłem podobnych problemów dla dziecka.

Kluczowe jest zrozumienie, że każda cecha – również ta trudna do zaakceptowania społecznie – jest dobra. Np. opieszałość w podejmowaniu decyzji to rozwaga, a szybki start bez głębszej refleksji – dar aktywacji. To właśnie dzięki odmienności członkowie rodziny mogą tworzyć coś na kształt „konstelacji gwiazd”, uzupełniając się i służąc sobie nawzajem.

Bardzo często za odrzucanymi przez nas cechami kryją się konkretne talenty.

Np. uparte i zdeterminowane dziecko ma zadatki na dobrego przedsiębiorcę. A rodzice, zamiast docenić silną osobowość, narzekają, że „wierci dziurę w brzuchu”, a potem usiłują ten potencjał w nim stępić.

Zdarza się, że dorośli w odpowiedzi na marzenia dziecka sprowadzają je na ziemię. Np. wtłaczają marzycielowi pragmatyczne podejście do życia, przez co ten przestaje snuć kreatywne wizje, gubiąc przy tym cząstkę siebie. A przecież można by podjąć próbę dostrzeżenia, wzmocnienia i odpowiedniego ukierunkowania odkrytego potencjału.

Jak rezygnacja z narzucania własnego pomysłu na życie ma się do kształtowania systemu wartości naszych pociech?

Aby uniknąć rzeźbienia, można wspólnie określić granice, które dzięki kształtowaniu konkretnych zachowań zapewnią komfort i bezpieczeństwo domownikom i wpłyną pozytywnie na ekosystem rodziny.

Zasady powinny rosnąć razem z dziećmi. O ile nierozsądne ze strony rodzica byłoby dawanie trzylatkowi swobodnego dostępu do szafki z cukierkami, o tyle naturalne jest pozwalanie na to nastolatkowi, który z racji dojrzałości ma prawo podejmować więcej samodzielnych decyzji.

Ponieważ młode roślinki są wątłe i delikatne, w pierwszym stadium rozwoju potrzebują stabilizacji w postaci patyczka. W miarę wzrostu podpórka przestaje być potrzebna. Konieczne jest za to wdrożenie innego rodzaju pielęgnacji, np. podcinania gałęzi. Z czasem jednak ingerencja ogrodnika ogranicza się już tylko do niezbędnego minimum – nawożenia ziemi i podziwiania rodzących się owoców.

Jak w zgodzie z koncepcją rodzica ogrodnika wyegzekwować na dziecku przestrzeganie zasad?

My tak naprawdę nie wychowujemy naszych dzieci, tylko dajemy im wzór. Jedyną receptą na wychowanie szczęśliwego dorosłego jest bycie szczęśliwym dorosłym. Dzieci są świetnymi obserwatorami – jeśli pokażemy im wzorzec, prędzej czy później same zechcą go naśladować.

Pamiętajmy, że metoda „kija i marchewki” nie działa. Motywacja zewnętrzna opiera się na kontroli, która polega na tym, że dziecko pod wpływem perspektywy kary lub nagrody dopasowuje swoje zachowanie do oczekiwań „tresera”. Gdy ten zniknie z pola widzenia, dziecko traci motywację do działania.

Motywacja wewnętrzna ma szansę zaistnieć, gdy pozwolimy dziecku odczuć konsekwencje jego działań. To trudne, ale to właśnie ból jest najskuteczniejszym wewnętrznym motywatorem. Dlaczego więc tak wielu rodziców oszczędza dzieciom cierpienia, odbierając im szansę na samodzielność? Lęk przed przykrymi konsekwencjami powoduje, że nie pozwalamy dziecku samodzielnie zaparzyć herbaty, a potem dziwimy się, że jako dorosły nie potrafi wykonać wielu podstawowych czynności.

Dzieci są gośćmi w naszych domach – przychodzą, odchodzą i idą dalej, ale już samodzielnie. A samodzielności mogą nauczyć się, tylko ponosząc konsekwencje własnych działań. Jeśli dziecko ma lekcje do odrobienia, to naszą rolą nie jest chodzenie za nim i przypominanie. Co, jeśli nie odrobi? Pewnie dostanie uwagę. Możliwe, że będzie mu wstyd, ale prawda jest taka, że usilna ochrona dziecka przed bólem uniemożliwia mu znalezienie motywacji wewnętrznej do zachowania zgodnego z wartościami i granicami.

Dziecko, które uczy się chodzić, zalicza całą serię upadków, dzięki którym szlifuje zmysł równowagi. I owszem, zabezpieczamy wtedy przestrzeń – np. zakładając ochraniacze na narożniki, by maluch nie zrobił sobie krzywdy, ale nikomu nie przychodzi do głowy, by instruować dziecko, jak ma stawiać nogi albo zniechęcać do podejmowania kolejnych prób z powodu ryzyka wywrotki.

IZA ANTOSIEWICZ

fot. Ewa Rykowska

Jesteś propagatorką metody „zielonego ołówka”. Co to takiego?

W edukacji metoda „zielonego ołówka” polega na podkreślaniu zielonym kolorem elementów pracy pisemnej, które uczeń napisał prawidłowo. Tę metodę można przełożyć na życie codzienne. Wiemy przecież, że docenienie człowieka buduje i dodaje motywacji do podejmowania kolejnych wyzwań. Krytyka z kolei, wręcz przeciwnie – frustruje i podcina skrzydła.

Podobno 90 proc. komunikatów kierowanych do nastolatków dotyczy tego, co robią źle. Zamiast docenić, że usmażył jajecznicę dla rodziny, upominamy, że nie zmył po sobie patelni. Zamiast podziękować za rozładowanie zmywarki, narzekamy, że nie odstawił naczyń na miejsce. A dziecko, które słyszy negatywne komunikaty, traci motywację do działania. Skoro widzi, że nieważne czy zrobi czy nie zrobi – i tak dostanie burę, to wybierze „nierobienie” i pójdzie pogadać ze znajomymi na Messengerze.

Dlatego warto zacząć zwracać uwagę na dobro. Dziecko miga się od zmywania naczyń? Kiedy zauważysz, że pozmywało samo z siebie, uczyń z tego święto! Odstawiło buty na miejsce? Powiedz: „O, widzę buty odstawione na miejsce!”, ale nie dodawaj: „Nareszcie!”.

Moim zdaniem należy mówić dobrze albo wcale. Ten radykalizm wynika z naszej tendencji do przeginania w drugą stronę. Ile razy słyszymy, że odszedł komuś bliski, a on nie zdążył powiedzieć mu, jak wiele dla niego znaczył.

A co ze słabymi stronami?

W pracę nad mocnymi stronami powinno się zainwestować ok. 80 proc. czasu, a resztę przeznaczyć na to, co nie domaga. Problem w tym, że te proporcje są często odwrócone. Organizujemy dzieciom korepetycje, zamiast zapisać je na zajęcia z czegoś, w czym są dobre, a mogłyby być świetne. Różnica między pracą nad słabościami a inwestycją w naturalne predyspozycje polega na tym, że ta pierwsza może zaowocować najwyżej średnią krajową, a druga – prawdziwym mistrzostwem.



Czytaj także:
Single – boisz się zaangażować? Oto początek rozwiązania…


MAŁŻEŃSTWO W DOMU
Czytaj także:
Jak pokonać perfekcjonizm w małżeństwie?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.