Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anna Gębalska-Berekets: Samotnie wychowuje pani niepełnosprawną córkę, a mimo to emanuje pani serdecznością i empatią.
Lucyna Malec: Przychodzimy na ten świat, aby go doświadczać. Mamy jedno życie. Po pierwszym szoku związanym z tym, że moja córka jest chora, miałam dwa wyjścia: albo się zatopić w rozpaczy, albo starać się żyć. Wybrałam to drugie. Ponadto czuję, że mam w sobie ogromną siłę. Mogę również liczyć na pomoc wielu wspaniałych ludzi, którzy są wokół mnie. Jestem optymistką i staram się nie poddawać czarnym myślom. Świat daje nam także dużo radości, np. to że wschodzi i zachodzi słońce. Trzeba cieszyć się z małych rzeczy. Nawet tego, że pada śnieg i wszędzie jest tak biało.
Zosia urodziła się w tym samym dniu, w którym umarła pani mama. Różnica jest jedynie w latach. W zeszłym roku straciła pani także tatę. Jaki dom stworzyli pani rodzice?
Wspominam go bardzo dobrze. Rodzicom zawdzięczam naprawdę cudowne, radosne dzieciństwo. Stworzyli dom, w którym było pełno miłości. Nie byliśmy bogaci, lata dzieciństwa i młodości nie były dostatnie pod względem materialnym. Powiem szczerze, że nawet o nich nie marzyłam. Z tatą często chodziliśmy na spacery, zimą na sanki. To były piękne czasy.
Rodzice byli dla pani wsparciem i nigdy się na nich nie zawiodła. Co pani im zawdzięcza?
Mój śp. tata powtarzał: „Najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa”. Przez całe życie staram się trzymać tej zasady. Jeśli człowiek podąża za prawdą, nie musi się martwić, że nie będzie czegoś pamiętał. Prawda obroni się sama.
Lucyna Malec o niepełnosprawności córki
Pani córka, Zosia, urodziła się z porażeniem mózgowym. Publiczne mówienie o niepełnosprawności dziecka jest trudne?
Całe szczęście podejście społeczne do osób niepełnosprawnych zmienia się na lepsze. Osobiście nie mam jakichś złych doświadczeń związanych z reakcją ludzi na moją córkę. Nigdy nie spotkałam się z odrzuceniem ani mnie, ani Zosi jako niepełnosprawnej osoby. Uważam, że najmniejszy problem z podejściem do osób niepełnosprawnych mają dzieci. Dla nich jest normalne, że jeden człowiek ma rude włosy, drugi zaś jeździ na wózku. Każdy z nas powinien oswoić się z myślą, że życie bywa nieprzewidywalne. To, że dziś jesteśmy zdrowi, nie oznacza, że będziemy tacy zawsze. Wszystko może się wydarzyć i możemy stanąć po drugiej stronie. Wielokrotnie powtarzam, że buta, arogancja wobec innych osób nie jest właściwym kierunkiem postępowania.
Jak udało się pani oswoić z myślami o chorobie córki?
Trudny proces. To był dla mnie szok. Oswajałam się z rzeczywistością kilka dobrych lat. Dramatyczne chwile z sali porodowej pamiętam ponad 20 lat. Moją córkę włożono do inkubatora, następnego dnia zobaczyłam ją zaintubowaną. Zosia otrzymała jedynie 4 punkty w skali Apgar. Myślałam sobie, jak dam ze wszystkim radę.
Był w pani bunt, pytania o to, dlaczego akurat panią to spotkało?
Każdy człowiek, którego spotka coś niespodziewanego, zadaje sobie pytanie: Dlaczego? To nieuniknione. Z drugiej strony powinno się postawić takie: Dlaczego nie ty? Towarzyszyły mi pytania, co mogłam zrobić, a czego nie zrobiłam, nie dopilnowałam, by moje dziecko mogło urodzić się zdrowe. Po czasie zdałam sobie sprawę, że takie pytania nie pomogą mi się pozbierać. Przecież w danej chwili zrobiłam wszystko, co mogłam najlepiej. Mój bunt polegał też na tym, że cały czas wymyślałam córce nowe zajęcia, coś, co mogłoby jej pomóc. Zasypiałam z myślą, co jeszcze mogę zrobić. Zrozumiałam jednak, że rozkładanie okoliczności na tzw. czynniki pierwsze zatrzymuje nas w przeszłości, w bólu i rozpaczy. Życie płynie dalej. Oczywiście, na własne życzenie, można być poza życiem, tkwić w przeszłości, która już bezpowrotnie minęła. Staram się żyć pełnią życia, tu i teraz. Mam nadzieję i czuję w sobie ogromną moc, że mogę dla Zosi zrobić wszystko.
„Choroba córki skłoniła mnie do poszukiwań”
Zabiera pani czasami córkę na spektakle?
Tak, czasami córka przebywa w teatrze, ale musi to być naprawdę wyjątkowa sytuacja. Staram się oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Jeśli Zosia jest ze mną pracy, to ciągle myślę, czy wszystko z nią jest w porządku. W teatrze są życzliwi mi ludzie, wiem, że nic jej się tam nie stanie, ale mimo wszystko przychodzę do teatru, by grać i chciałabym się w pełni skupić na pracy.
Czy Zosia sprawia, że inaczej pani patrzy na życie? Bardziej je pani docenia?
Gdyby nie niepełnosprawność Zosi, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, nie zainteresowałabym się pewnymi rzeczami. Jej choroba skłoniła mnie do poszukiwań, odnajdywania medycznych nowinek. Nie poznałabym także wielu serdecznych ludzi.
Trudno było pogodzić pani macierzyństwo z pracą zawodową?
Dla większości kobiet połączenie macierzyństwa z pracą nie jest łatwe i pewnie nigdy takie nie będzie. Zawsze serce matki rozrywa się na myśl, że będzie musiała zostawić swoje dziecko z opiekunką. Kobieta kiedy jest w pracy, wciąż ma w sercu swoje dziecko. Nie różnię się w tym względzie od innych. Mam wrażenie, że bierzemy na siebie za dużo zadań i obowiązków. Chcemy być perfekcyjnymi żonami, matkami oraz idealnymi paniami domu. Trudno to pogodzić.
„Dziękuję Opatrzności”
Aktorstwo daje pani satysfakcję?
Cieszę się, że uprawiam zawód aktora. Przychodzę na plan czy do teatru, aby odpocząć. Zapominam o świecie, jestem kimś zupełnie innym. Praca pomaga mi zachować równowagę. Zresztą od dzieciństwa chciałam być aktorką i dziękuję Opatrzności, że mogłam zrealizować marzenia.
Zosia wymaga stałej opieki. Samodzielnie trudno się jej poruszać. Jak spędzacie razem wolny czas?
Często wyjeżdżamy poza miasto. Lubię przebywać na łonie przyrody. Doceniam jej piękno, a jej kontemplowanie daje nam wiele radości.
Kreta – nasze miejsce na ziemi
Przyjaźni się pani z Pawłem Wawrzeckim, on również ma niepełnosprawną córkę. Przeczytałam, że często spędzacie wspólne wakacje na Krecie. Dziewczyny dobrze się czują w tym miejscu?
Z Pawłem poznaliśmy się w Teatrze Kwadrat. Zanim ja rozpoczęłam pracę, on już tam był. Wielokrotnie byliśmy razem na Krecie, uwielbiam spędzać tam czas. Oczywiście nie twierdzę, że w Polsce nie jest pięknie (śmiech). Przede wszystkim morze jest bardzo ciepłe, a to jest ważne dla Zosi. Córka nie może się w zimnej wodzie rozruszać. Dla niej jest to bardzo istotne, ćwiczy w wodzie. Dzięki temu nie musimy robić przerw w rehabilitacji. Jeździmy tam od 11 lat, to nasze ukochane miejsce na ziemi.
Z jakimi trudności musiałyście się zmierzyć w czasie pandemii?
Nie odczułyśmy specjalnych niedogodności. Zdrowie nam dopisuje, rzadko chorujemy. Staramy się dobrze odżywiać. Całe szczęście przeziębienia od wielu lat dla nas nie istnieją. Zosia nie chodziła do szkoły, a jednak kontakt z innymi osobami jest bardzo ważny. Jesteśmy istotami społecznymi i życie w samotności jest wyzwaniem, które odbija się na zdrowiu psychicznym, ale i fizycznym. Na szczęście szkoła Zosi jest otwarta. Przebywa tam kilka godzin dziennie. Spędzanie czasu z córką nie męczy mnie, czasami oczywiście bywa trudno, ale dajemy radę. Przy odrobinie dobrej woli można się zorganizować. Niewiele się dla nas zmieniło, bo zawsze jesteśmy ze sobą blisko i łączy nas wyjątkowa więź.
Rozmawiamy, a pani jest radosna, gdy pada śnieg. Proste rzeczy nadają pani życiu sens?
Dla mnie samo życie ma sens i nie muszę dodawać nic więcej. Doceniam to, co mam i na tym się koncentruję. W ogóle uważam, że nie powinniśmy mieć oczekiwań. Być może dlatego kocham tak te wakacje w Grecji. Nie mam syndromu rozczarowania. Nie myślę, że moje wyobrażenie jest inne od rzeczywistości.