„Służba jest istotą życia” – twierdzi Jim Mcingvale, amerykański milioner, który zarabia, by pomagać innym.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jim Mcingvale jest znanym w Ameryce przedsiębiorcą, który – jak sam mówi, zarabia, aby pomagać innym. Ma silną osobowość i poważny, nawet bardzo, wyraz twarzy. Wystarczy jednak spojrzeć mu w oczy, aby odkryć, jak wielkie ma serce i ile dobroci kryje się w jego duszy.
Stan Teksas, gdzie mieszka Jim, w ostatnich latach nawiedzały różne klęski żywiołowe, takie jak huragan Harvey, czy też gwałtowne burze śnieżne sprzed zaledwie kilku dni, pozostawiając w potrzebie setki ludzi.
Mack nie jest typowym szefem-milionerem, który wszystko zleca pracownikom, ale sam ratuje ludzi z ulicy, serwuje posiłki, pociesza smutnych… Takie właśnie jest oblicze Macka: pokorne i skromne. Bez oporu zgodził się na rozmowę z Aleteią.
Wciąż pamiętam, jak o umówionej godzinie stawiłam się w salonie prowadzonej przez Jima firmy meblowej. Ku mojej wielkiej radości powiedział mi, że śledzi stronę Aletei w wersji angielskiej i że bardzo ucieszył go fakt, iż ten katolicki portal zainteresował się jego osobą.
„Staramy się odpowiedzieć na każdy list, który otrzymujemy”
Wywiad nie przebiegał w tradycyjnej formie – przy drzwiach zamkniętych i bez zakłóceń. Wręcz przeciwnie. Odpowiadając na moje pytania, Jim odbierał telefony, dbał o to, aby każdy wchodzący do salonu klient został obsłużony i czytał listy z prośbami o pomoc. Uderzające było jednak to, że ani przez chwilę nie czułam, że mnie ignoruje. Poprosił mnie nawet, aby mu przeczytała jeden z listów, który wyciągnął z wielkiego worka spośród setek innych.
„Kochany Panie Mack, nazywam się José i mam 8 lat. Pan jest taki dobry, proszę, niech Pan pomoże mojej babci. Jej dom się spalił i nie ma gdzie mieszkać”.
„I czyta Pan te wszystkie listy?” – spytałam zdziwiona.
„Wszystkie. I staramy się na wszystkie odpowiedzieć…” Wtedy zaszkliły mu się oczy. Powszechnie wiadomo, że Mack bardzo dba o dzieci. Do tego stopnia, że kilkoro oficjalnie zaadoptował i opiekował się nimi od maleńkości.
„Lubię pomagać, wykorzystując to, co zarabiam ze sprzedaży mebli”
Pod wpływem lektury listu poważna mina, z jaką mnie przywitał, zniknęła mu bezpowrotnie z twarzy.
Za pseudonimem Mattress Macka stoi konkretny mężczyzna o nazwisku Jim Mcingvale. Kto to taki?
Jim Mcingvale: Jestem zwyczajnym facetem, który sprzedaje meble, zarabia pieniądze i lubi je wykorzystywać do pomocy innym. Lubię przeżywać moją katolicką wiarę w duchu służby. Pragnę zostawić po sobie spuściznę miłości, która będzie przykładem dla moich dzieci i dla świata.
Jak doszedł Pan do wniosku, że może pomagać w ten sposób lokalnej społeczności?
Zawsze czułem się wewnętrznie wezwany do tego, by ciężko pracować i służyć. Zawdzięczam to mojej wierze katolickiej. Od dziecka obserwowałem przykład rodziców, przez cały czas zaangażowanych w służbę w dużej parafii, do której należeliśmy. My ludzie łatwo się zarażamy, ja zaraziłem się miłością do służby, której nauczyli mnie rodzice. Przykład rodziców jest tym, za którym pójdą dzieci.
W życiu chodzi o to, aby służyć?
Właśnie tak. Moi rodzice nauczyli mnie, że „istotą życia jest służba”. Zdałem sobie sprawę, że poświęcając się na rzecz innych i pomagając im, ostatecznie zyskuję ja, dzięki satysfakcji, jaka rodzi się w moim sercu. Pomoc innym sprawia, że wzrastamy w miłości. Musimy na powrót odkryć sens bycia w społeczności, gdzie obywatele powinni pomagać innym obywatelom. Nie tylko instytucje kościelne mają taki obowiązek, spoczywa on na każdym z nas: musimy troszczyć się jedni o drugich.
Aby zostawić po sobie lepszy świat
À propos spuścizny, jak chciałby Pan zostać zapamiętany?
Jak człowiek, który urodził się po to, aby zostawić świat lepszym. To jest moje największe pragnienie, aby świat, z którego odejdę był lepszy od tego, na który przyszedłem, dzięki dobru, które stało się moim udziałem.
Msza jest dla mnie najważniejszym wydarzeniem tygodnia
Jak wygląda typowy dzień w Pana życiu?
Weźmy na przykład niedzielę. Wstaję bardzo wcześnie i zaczynam dzień o uczestnictwa we mszy świętej. Jest to najważniejsze wydarzenie w moim życiu i w całym tygodniu. Później przychodzę do pracy, zawsze z mocnym postanowieniem, żeby moja obecność tutaj przekładała się na pomoc i służbę. Pracuję, aby zarabiać pieniądze, ale nie dla siebie, tylko dla potrzebujących. Pracuję ciężko, ponieważ jeżeli nie będę produkował mebli, nie zdołam pomagać.
Czytaj także:
Przeszedł 6700 km, modląc się za swój kraj. Z dwumetrowym krzyżem na ramionach
Czytaj także:
Cristina i Carlos: „największe szczęście daje nam służba chorym dzieciom”