separateurCreated with Sketch.

„Szczęśliwa mama – szczęśliwe dzieci”? Dlaczego to powiedzenie nie pomaga

MATKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedy jesteśmy blisko siebie samych, możemy czerpać oceany szczęścia z kontaktu z dziećmi, ich mądrością i radością życia.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Szczęśliwa mama – szczęśliwe dzieci” – to powiedzenie nie powstałoby nigdy, gdyby mamy nie myślały o sobie jak o perpetuum mobile. A tak dało wstydliwą tylną furtkę, którędy można się zakradać do świata, gdzie wolno zaspokajać potrzeby. Jak gdyby tylko „dla dobra dzieci” sumienie mogło nam pozwolić na bycie dobrymi dla siebie. Czy rzeczywiście to powiedzenie ma sens?

I co z sytuacją, gdy naprawdę trudno być „szczęśliwą mamą”? Kiedy opadamy z sił albo chorujemy i szczęśliwe są jedynie zdjęcia innych ludzi na Instastories? Czy wtedy i mama, i dzieci skazane są na bycie nieszczęśliwymi?

Szczęśliwa mama – tak po prostu?

Powiedzenie o „szczęśliwej mamie” rozumiane bywa jako wentyl: macierzyństwo jest ogólnie do bani, więc trzeba sobie dostarczyć odpowiedniej dawki szczęścia gdzieś indziej. By wytrzymać chaos i zmęczenie.

Z innej strony, zdanie to zakłada, że wolno być szczęśliwym tylko w służbie szczytnego celu. Przypomina mi to bardzo rozmowę ks. Krzysztofa Grzywocza z Adamem Jawińskim, psychoterapeutą (w maleńkiej i bardzo ważnej dla mnie książeczce „Na początku był sens”), kiedy ten drugi wspomina, że odpoczynek współcześnie jest traktowany jako „inwestycja w pracę – wypoczywam nie dla samej radości odpoczywania, czyli cieszenia się życiem, bliskimi, światem, realizowania swoich pasji”.

Gdy więc słyszę, że „szczęśliwa mama – szczęśliwe dzieci”, rodzi się we mnie kilka pytań. Po pierwsze – czy naprawdę potrzebujemy usprawiedliwienia dla pomysłu, że każdy człowiek potrzebuje być dobrze i z czułością traktowany? Mama, mąż, dziecko, klient w sklepie i pani mieszkająca w hospicjum? Czy nie mogłoby się stawać normą, że dobrze traktujemy siebie samych i ludzi wokół nas – z szacunkiem, uważnością, namysłem i troską?

Mama utyrana

Kolejną rzeczą, jaka wywołuje mój opór, jest ukryte w tym zdaniu założenie, że mama to taka rola, w której nie do końca wypada być szczęśliwą. Kojarzona wcale nie z budowaniem więzi i bliskości z dziećmi, ale z utyraniem. Z siedzeniem w garach, a nie z przytulaniem się i wspólnym czytaniem. Z prasowaniem skarpetek, a nie cierpliwym byciem przy trudnych emocjach dzieci, na które naprawdę potrzeba sił i naładowanych akumulatorów, by się nie zarażać złością czy smutkiem, ale je koić. Zanim wymyśliliśmy, iż ze szczęścia mamy mogą wyniknąć dla domowników jakieś profity, najpierw przyzwyczailiśmy się do myśli, że mama to ktoś, kto żyje szczęściem innych. I że ono jest jak tort: gdy starczy dla jednych, ktoś musi obejść się smakiem.

Bardzo to przeżywam, gdy jestem świadkiem, jak mamy starają się odegrać ze swojego zajechania na dzieciach. I krzyczą na nie, że „teraz ja” i „siedź cicho albo zniknij, bo odpoczywam!”. To jak stawianie świata na głowie, gdzie mali ludzie mają się opiekować dorosłymi. Tylko dlatego, że dorośli nie potrafią zaopiekować się samymi sobą.

Bądź blisko

Więc może jednak chodzi o to, by uczyć się być blisko siebie samej. I wtedy, gdy jesteśmy z dziećmi, i wtedy, gdy zajmujemy się tylko swoim dorosłym kawałkiem życia. Jeśli macierzyństwo nas wycieńcza z powodu przeciążenia – warto szukać pomocy i uproszczeń. Jeżeli czujemy bezradność i złość w kontakcie z dziećmi – szukać wsparcia dla swoich kompetencji. Czasem naprawdę niewiele potrzeba, by poszerzyć perspektywę, na przykład dowiadując się, że zachowania dzieci mają sens. Wszystko staje się łatwiejsze, gdy wiemy, o co im chodzi. Warto budować wspierające wioski wokół siebie, by ładować akumulatory kontaktem z innymi dorosłymi.

Kiedy zaczynamy traktować siebie dobrze, wszystko staje się lżejsze. Kiedy jesteśmy blisko siebie samych, możemy czerpać oceany szczęścia z kontaktu z dziećmi, ich mądrością i radością życia. Robić miejsce na nasze potrzeby, pamiętając, że nasze dzieci bardzo potrzebują bezpieczeństwa, więzi i bliskości. By jedno z drugim nie było w konflikcie. By poczucia uciemiężenia nie trzeba było „odreagowywać”, by całe nasze życie – i to zajęte, i to w więziach, i to w podążaniu za pasjami – stawało się jednym wyjątkowym doświadczeniem coraz głębszego kontaktu ze sobą, kochającym Bogiem, drugim człowiekiem i światem.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.