Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nasze życie jest bardzo mocno związane z rozwojem, z dążeniem do tego, co wyższe i lepsze. Dlatego słowo „kenoza” nie tylko ze względu na greckie brzmienie może wydawać nam się obce. Streszcza ono dokładną odwrotność tego, na czym opierają się często nasze marzenia i działania.
Św. Paweł w Liście do Filipian (Flp 2, 6-11) opisuje drogę kenozy Jezusa. Przed Wcieleniem ma wszystko, jest Synem we wspólnocie z Ojcem. Wszystko w Nim jest zanurzone w chwale Ojca. Nie można nawet pomyśleć o większym szczęściu. To jest przecież życie Boga w całej pełni – „Jezus Chrystus istnieje w postaci Bożej” (Flp 2, 6).
Wydaje się, że gdyby ktoś z nas znalazł się w tej sytuacji strzegłby takiego stanu i nie pozwoliłby, aby ktoś go naruszył. Czasem kiedy coś nam się uda, coś zdobędziemy, strzeżemy przecież naszych zdobyczy zazdrośnie i nie wypuszczamy z rąk. Raczej chcemy żeby ta zdobycz przyniosła coś większego. Jesteśmy jakoś podobni w tym do Adama i Ewy, którzy chcieli być jak Bóg.
Interpretatorzy tego listu wskazują, że Chrystus przeżywał swoją równość z Ojcem jako dar. Jednocześnie podczas kuszenia na pustyni sprzeciwił się pokusie zawłaszczenia boskości. Przeciwnie, swoją bliskość, przyjaźń i jedność z Ojcem Jezus postanowił podarować każdemu człowiekowi.
Pomyślmy o naszych największych sukcesach i momentach kiedy spełniały się nasze wielkie marzenia. Jak je traktowaliśmy? Co wtedy czuliśmy?
„Kenoza” to greckie słowo, które pochodzi od czasownika kenoo oznaczającego „czynić pustym”, „ogołocić”, „czynić bezskutecznym”. W doświadczeniu wewnętrznej wolności i dziecięctwa Jezus ciągle schodził niżej, do ubogich, wykluczonych, zmarginalizowanych. Szukał tych, o których inni chcieli zapomnieć.
Miłością napędzającą społeczeństwa jest eros – dążenie do tego, co wyższe, piękniejsze, doskonalsze i skuteczniejsze. Jezus tymczasem pokazuje nam inną miłość – agape, czyli miłość, która nie boi się zejść niżej aż do granic możliwości. Co więcej, agape jest miłością tego, co w nas samych jest niechciane i niekochane.
Kenoza to proces, w którym dobra i twórcza miłość erosa z całą swoją energią przekształca się w agape. Taki wymiar kenozy Chrystusa możemy realizować na dwa sposoby. Po pierwsze, możemy otworzyć się na inne osoby, które doświadczają ubóstwa, biedy i słabości, szczególnie na tych, którzy mają poczucie bycia na marginesie społeczeństwa. W ten sposób naśladujemy Jezusa, który „przyjął postać sługi” (Flp 2, 7). Naszym dobrym przewodnikiem jest zwyczajna czułość, bliskość i otwartość na to, czego drugi człowiek potrzebuje.
Po drugie, bardzo ważne w tej kenozie jest odniesienie agape do nas samych. Nasze słabości, wady, porażki i winy są miejscami potrzebującymi czułej miłości, zstępującej tam podobnie jak Jezus do Otchłani. Przyjęcie siebie z wszystkimi pęknięciami i wstydem, który nosimy w sobie prowadzi nas do doświadczenia własnej bezsilności. W ten sposób możemy ogołocić się z naszych snów o potędze i rzucić w ramiona Ojca.
Jak reaguję na biedę i słabości innych? Jak patrzę na osoby pozbawione domu, osoby z niepełnosprawnością, zmagające się z uzależnieniem? Jak przyjmuję te uczucia, które są najbardziej bolesne i te wydarzenia co do których żałuję, że się wydarzyły?
Dla Jezusa ubóstwo tylko wewnętrzne, „ubóstwo ducha”, to za mało. Ta „wewnętrzna kenoza” jest przygotowaniem do Paschy. Jezus w swoim życiu rzeczywiście z miłości zajął „ostatnie miejsce”.
W Księdze Powtórzonego Prawa jest przecież napisane: „Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie” (Pwt 21, 23). Krzyk „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” (Mt 27, 46) jest przerażający. Jezus stał się grzechem, Bóg stanął poza Bogiem.
Najbardziej przecież niszczący jest brak relacji. Osamotnienie, izolacja i alienacja mogą stać się prawdziwym piekłem. Ogołocenie Jezusa z miłości Ojca jest zatrważające. Wyniszczony Bóg, ogołocony ze wszystkiego – nie tylko z tego, co boskie, ale też z tego co ludzkie. Nie da się tego objąć myślą, nie można tego poczuć.
Ta kenoza, zupełne ogołocenie Jezusa odsłania przed nami zupełnie nową bliskość. W naszych cierpieniach jest On – Jezus samotny, doświadczający opuszczenia przez Ojca. Gdy cierpimy z powodu bólu, choroby, porzucenia, wykluczenia, porażki czy czegokolwiek innego nigdy nie będziemy mogli zająć ostatniego miejsca, bo już dawno zajął je Jezus.
Popatrzmy w ciszy na krzyż i zobaczmy te miejsca w nas, które są pełne cierpienia. Jak mogę zaprosić Jezusa do tych niechcianych i niekochanych miejsc w sobie samym? Zobaczmy oczami serca, że Jezus tam jest – w doświadczeniu opuszczenia przez Ojca, w pełnej miłości do nas.
Gdy stajemy z pustymi rękoma przed Bogiem, odkrywamy, że cierpienie nigdy nie ma ostatniego słowa. Dlatego doświadczając z Jezusem Jego ogołocenia i bezgranicznego oddania się człowiekowi, możemy razem ze św. Pawłem uwielbiać chwałę Chrystusa:
Dlatego też Bóg wywyższył Go ponad wszystko
i darował Mu imię ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca (Flp 2, 9-11).