Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Gdy prześledzimy życie Rudolfa Hoessa, człowieka odpowiedzialnego za śmierć milionów ludzi i niewyobrażalne zbrodnie, które miały miejsce w Auschwitz, istotnie zawieść może logika. Trudno wyobrazić sobie, jakie sankcje karne, pokuty i formy ekspiacji byłyby w stanie zadośćuczynić ogromowi zła i cierpień wyrządzonych przez komendanta Auschwitz w latach 1940-1943.
Jednakże tuż przed wykonaniem na Hoessie wyroku śmierci, na który skazał go polski sąd, hitlerowski zbrodniarz zdecydował się nagle na pojednanie z Bogiem.
Jakie były okoliczności tej decyzji? W tej historii nie ma nic z naiwnej dydaktyki, ani nie znajdziemy w niej zapisów niesamowitych zjawisk. Jest tylko osamotniona dusza człowieka w sposób niewyobrażalny doświadczona przez grzech, która praktycznie stojąc nad przepaścią, decyduje się na oddanie siebie w ręce Bożego miłosierdzia. Czy samo w sobie nie jest to cudem?
Mało kto pamięta dzisiaj o tak pozornie nieistotnym szczególe biografii Hoessa, który przyszedł na świat w katolickiej rodzinie w Badenii-Wirtenbergii. Jego ojciec planował, aby został kapłanem. Nic jednak z tego nie wyszło.
W swoich wspomnieniach przyszły komendant fabryki śmierci w Auschwitz podkreślał, że jego relacja z ojcem – który zmarł, gdy Hoess miał 15 lat – miała charakter toksyczny. Ojciec wymagał bowiem bezwarunkowego posłuszeństwa i był bardzo zasadniczy. Co możliwe, że spowodowało bunt dorastającego nastolatka.
Młodego Hoessa ciągnęło do wojska, był też wyraźnie zafascynowany toczącą się I wojną światową. Zgłosił się na ochotnika na front i walczył na Bliskim Wschodzie. Później służył w niemieckich formacjach ochotniczych (tzw. Freikorpsach), działających na Śląsku i w Zagłębiu Ruhry.
Na początku lat dwudziestych związał się z ruchem narodowosocjalistycznym, wyraźnie wpatrzony w jego wodza, Adolfa Hitlera. W 1923 r. dokonał swojej pierwszej zbrodni, mordując wraz z innym (późniejszym prominentnym) działaczem hitlerowskim nauczyciela szkolnego, za co został skazany na 10 lat więzienia (wyszedł po 6 latach na mocy amnestii).
Od tego czasu, aż do końca II wojny światowej, życie Hoessa to w zasadzie pasmo zła i występków. Bezwzględność i brak skrupułów moralnych z pewnością ułatwiły mu błyskawiczną karierę w reżimie nazistowskim.
Jego biografowie podkreślają chociażby fakt, że już po rozpoczęciu II wojny światowej kierował egzekucją niemieckiego Świadka Jehowy, który ze względów moralnych odmówił wstąpienia do Wehrmachtu.
Objęcie kierownictwa obozem w Auschwitz było świadectwem, że Hoess stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Hitlera.
Powojenne losy szefa Auschwitz nie wskazują początkowo, iż zbrodniarz podjął refleksję moralną o popełnionym złu. Najpierw ukrywał się pod zmienioną tożsamością i dopiero wiosną 1946 r. został ujęty przez brytyjskie siły bezpieczeństwa.
Dokonano jego ekstradycji do Polski, gdzie do wyroku przebywał w więzieniach na Mokotowie, na ulicy Montelupich w Krakowie i w ostatnich dniach życia – w areszcie w Wadowicach. Zachowane w archiwach listy do rodziny (Hoess miał żonę i 5 dzieci) wskazują, iż klęskę III Rzeszy traktował on jako osobistą porażkę, a głównych funkcjonariuszy tego totalitarnego systemu traktował wręcz jak guru.
Sam wspominał, że po wiadomości o samobójstwie Hitlera, planował jego śladem i wraz z żoną również odebrać sobie życie. Już z więzienia pisał, że wciąż uznaje się za narodowego socjalistę, a jeżeli miałby krytykować hitleryzm, to tylko z tego powodu, że nie osiągnął on zakładanych celów ideologicznych. Dalej prezentował także antysemityzm.
Gdy rozpoczął się proces Hoessa w Warszawie, sędzia Jan Sehn stwierdził, że należy okazać oskarżonemu ludzki szacunek, gdyż posiada on osobową godność. Sehn wraz z psychiatrą sądowym i kryminologiem Stanisławem Batawią (który odbył z Hoessem serię spotkań w celi), namówili zbrodniarza, aby zaczął pisać autobiografię. Stanowi ona dzisiaj cenne źródło do refleksji nad ostatnimi chwilami życia komendanta Auschwitz.
Świadkowie podkreślają, że podczas trwającego 3 tygodnie procesu, Hoess współpracował z sądem. Nie wykazywał przy tym żadnych emocji. W ostatnim słowie przyznał, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za wszystko, co stało się w Auschwitz w czasie kierowania obozem i dodał, że nie chce uniknąć kary.
Z rozmów z doktorem Batawią zaczyna uwidoczniać się stopniowa przemiana Hoessa. W lutym 1947 r. przyznał nieoczekiwanie, że przez cały czas kierowania Auschwitz czuł, że „coś jest tutaj nie w porządku”, jednakże posłusznie wykonywał rozkazy, bo takiego zachowania był nauczony przez ostatnich 30 lat.
Niemniej, nawet wówczas uchylił się od jednoznacznego potępienia nazizmu, twierdząc, że sama ideologia była jego zdaniem dobra, tylko uległa różnym wypaczeniom polegającym na zanegowaniu moralności, używaniu przemocy oraz zbrodni.
2 kwietnia 1947 r. sąd w Warszawie skazał Hoessa na karę śmierci. Zadecydowano, iż egzekucja odbędzie się na terenie byłego niemieckiego obozu śmierci. Dwa dni później zbrodniarz został przeniesiony do więzienia w Wadowicach. Tego samego dnia skierował do kierownictwa aresztu podanie o przysłanie duchownego w celu ostatniej posługi religijnej. Prośbę swoją ponowił w krótkim odstępie czasu.
Znaleźć spowiednika dla takiej osoby nie było łatwo. W klasztorze karmelitów w Wadowicach żaden z duchownych nie mówił wówczas po niemiecku, ale być może powodem była również odraza społeczna wobec Hoessa. W momencie przewiezienia go do Wadowic bano się, że może zostać ofiarą linczu.
W końcu kapłanem, który zgodził się iść do celi Hoessa został ks. Władysław Lohn SJ, przed wojną rektor Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie i prowincjał Prowincji Polski Południowej Jezuitów.
Ks. Lohn SJ spędził w celi Hoessa kilka godzin 10 kwietnia 1947 r. Po długiej rozmowie odbył się sakrament spowiedzi. Następnego dnia jezuita raz jeszcze przybył do celi wraz z Eucharystią i ministrantem i udzielił Hoessowi Komunii Świętej.
Przez długi czas ks. Lohn SJ nie wspomniał o tym wydarzeniu. Wrócił do niego dopiero 11 lat później, w kazaniu podczas mszy prymicyjnej jednego ze swoich współbraci. Jezuita wspominał, że Hoess klęczał na środku celi i płakał w czasie przyjmowania Eucharystii.
Tego samego dnia Hoess napisał listy pożegnalne do żony, dzieci oraz polskiego sądu. Przyznał, że ideologia, której służył była złem i wynikała z zanegowania wiary. Dodał, że żałując za zło, odnalazł Boga.
W piśmie do sądu poprosił naród polski o wybaczenie zadanych mu ciężkich ran i wyraził wdzięczność, że był w więzieniu traktowany humanitarnie i z godnością. Do najstarszego syna zaapelował:
„Bądź dobrego serca. Bądź osobą, którą kierują przede wszystkim ciepło i człowieczeństwo. (…) Nie przyjmuj wszystkiego bezkrytycznie i jako prawdę absolutną. Największym błędem mojego życia było to, iż twardo wierzyłem we wszystko, co słyszałem z góry i nie byłem w stanie mieć jakichkolwiek wątpliwości o słuszności tego, co mi przedstawiano”.
Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski i Hoess został powieszony na terenie byłego obozu Auschwitz 16 kwietnia 1947 r. Skazany był spokojny i nie przedstawił ostatnich życzeń.
Zwrot w życiu Hoessa, który miał miejsce po skazaniu na śmierć może budzić pytania. Czy można nazwać go nawróceniem? Z pewnością nie w takim znaczeniu, jak nawrócenie w życiu świętych. Czy był powodowany zwykłym ludzkim strachem ujawniającym się w sytuacjach granicznych?
To wie tylko wszechwiedzący Bóg, przenikający tajemnice serc. Najważniejsze jest jednak, że Hoess w ostatniej chwili życia zdążył żałować za grzechy i przyjął Ciało i Krew Chrystusa, pokazując, że każdy, niezależnie od kondycji duszy i popełnionego zła, może śmiało zwrócić się w stronę Bożego miłosierdzia.
Na podst: Manfred Deselaers, “Und Sie hatten nie Gewissensbisse?” Die Biographie von Rudolf Höß, Kommandant von Auschwitz, und die Frage nach seiner Verantwortung vor Gott und den Menschen, Leipzig: Benno-Verlag, 1997.