separateurCreated with Sketch.

Kasia Olubińska: Boję się, ale wiem, że dobry Bóg nas nie zostawił

KATARZYNA OLUBIŃSKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wydawnictwo WAM - 08.05.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Nie jest łatwo zaufać Bogu. W czasach pandemii bezgraniczna wiara i powierzenie Mu swojego życia stały się szczególnie trudne. Czułam się czasami, jakbym zdawała egzamin z wiary. Czy Bóg wystawia mnie i cały świat na próbę?”

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Zawsze byłam wyczulona na symbole i w tym moim wymarzonym domu chciałam podkreślić, co jest dla mnie ważne. Dlatego nad drzwiami wejściowymi powiesiłam niebieski krzyżyk z porcelany, kupiony kilka lat temu w małej galerii, do której weszłam przypadkiem (a może zaprowadził mnie tam mój Anioł Stróż?) przy plaży w Barcelonie. Pamiętam, jak zobaczyłam go w ciepły, beztroski dzień podczas spaceru po małych uliczkach i pomyślałam: „Kiedyś zawiśnie w moim domu”.

Tak, ten krzyżyk jest dla mnie szczególnie osobisty. Przypomina mi te czasy, kiedy marzyłam, aby mieć swoją własną rodzinę. Rozmawiałam kiedyś o tym pragnieniu z koleżanką, a ona poradziła mi: „Kup sobie coś do tego wymarzonego domu, nawet jeśli jeszcze nie wiesz, jaki on będzie. Niech ta wyjątkowa rzecz czeka na swoje miejsce i przypomina ci nieustannie o tym marzeniu. Patrz na nią w momentach zwątpienia i nie przestawaj marzyć”.

(…)

Kiedy patrzę na ten krzyżyk, jestem wzruszona i przepełniona wdzięcznością za całe dobro, które otrzymałam dzięki dobremu Bogu. Za mój wymarzony dom (za wszystkie trzy domy), rodzinę, przyjaciół... Nadziwić się nie mogę, jak nieprzewidywalne są Jego drogi. „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37,5) – te słowa z psalmu sprawdziły się w moim życiu, bo marzenie o własnej rodzinie w końcu się spełniło. Zaufałam, a to sprawiło, że w moim życiu otworzyła się przestrzeń na Boże cuda.

Dziś zastanawiam się, czy nadal tak mocno ufam. Nie jest łatwo zaufać Bogu. W czasach pandemii bezgraniczna wiara i powierzenie Mu swojego życia stały się szczególnie trudne. Czułam się czasami, jakbym zdawała egzamin z wiary. Czy Bóg wystawia mnie i cały świat na próbę? Pamiętam, że kiedy tylko zdałam sobie sprawę z tego, co się dookoła dzieje i co być może nas czeka przy dalszym rozprzestrzenianiu się wirusa, ogarnął mnie paniczny, wręcz obezwładniający strach, zwątpienie i natarczywe pytania: „Boże, czego od nas chcesz? Czy na pewno nic Ci się nie wymyka spod kontroli? Czy ocalisz moich bliskich, mój dom od tej zarazy?”. Pamiętam pewną młodą lekarkę, do której się w tym czasie udałam, a która rozwścieczona, czy może bardziej zrezygnowana i przestraszona, zapytała mnie z pogardą w głosie: „Gdzie jest teraz ten wasz Bóg?”. Jednocześnie spotkałam wiele osób, które mówiły mi, że właśnie w tej pandemii Boga spotkały i doświadczyły po raz pierwszy w życiu, i to często właśnie w swoim domu...

Jedno jest pewne. W czasie pandemii poczucie beztroskiego zaufania Bogu, takiego wręcz pogodnego „chodzenia z Bogiem”, podobnie jak czas beztroskiego podróżowania do pięknych słonecznych miejsc wydały się nagle odległe, chociaż jednocześnie tak bardzo za Nim zatęskniłam. Zupełnie jakbym przeniosła się nagle do innej, równoległej, ale zupełnie mi obcej rzeczywistości. Wszystko, co nieoczekiwanie przyniosły kolejne miesiące, sprawiło, że do mojego serca wdarły się smutek i zwątpienie, chociaż jak to w życiu bywa, przeplatały się one z momentami pełnymi słońca, szczęścia i spokoju.

Każdy z nas chciałby żyć z pozytywnym nastawieniem. Codziennie czuć niezmąconą wiarę, silną nadzieję i bezgraniczną miłość. Widzieć dookoła cuda, odczytywać natchnienia, mieć cel, żyć dobrze, mądrze, szczęśliwie, nie krzywdząc innych, z lekkim, wolnym sercem, chodzić z uśmiechem na twarzy, być na właściwej drodze, kochać siebie, bliskich, Boga, cały świat, ciągle wierzyć, że Jemu nic się nie wymyka. Ale czy to jest możliwe? Skąd brać siłę, by żyć słowami Psalmu 121:

Wznoszę swe oczy ku górom:

Skądże nadejdzie mi pomoc?

Pomoc mi przyjdzie od Pana,

co stworzył niebo i ziemię.

On nie pozwoli zachwiać się twej nodze

ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże.

Oto nie zdrzemnie się

ani nie zaśnie

Ten, który czuwa nad Izraelem.

Pan cię strzeże,

Pan twoim cieniem

przy twym boku prawym.

Za dnia nie porazi cię słońce

ni księżyc wśród nocy.

Pan cię uchroni od zła wszelkiego:

czuwa nad twoim życiem.

Pan będzie strzegł

twego wyjścia i przyjścia

teraz i po wszystkie czasy

(Ps 121,1–8).

(…)

Widok papieża Franciszka na pustym placu św. Piotra w Wielki Piątek w roku, kiedy zaczęła się pandemia, zostanie we mnie na zawsze, podobnie jak jego słowa: „Potrzebujemy Pana, jak starożytni żeglarze gwiazd”, i te, w których przypomina, że chcieliśmy być zdrowi w chorym świecie. Mam też nieustannie przed oczami obraz łodzi, która nagle, zupełnie niespodziewanie, w piękny pogodny dzień wpłynęła w burzę i zgubiła kurs, a fale uderzają z całych sił o burty. Czuję, że się boję, ale zarazem wiem, że dobry Bóg jest przy mnie, że mnie – nas wszystkich – nie zostawił.

Czas pandemii sprawił, że cały świat stał się niczym nowa planeta, na której musimy nauczyć się żyć według nowych zasad. Nagle wszystko się zmieniło. Zmieniło się nasze życie, praca, relacje, nawyki i wszelkie codzienne sprawy, które – jak zakupy w galerii – kiedyś wydawały się całkiem oczywiste, a teraz stały się wyrazem luksusu. Zwykłe wyjście do pracy, do parku na spacer, do kosmetyczki, fryzjera, na kawę z przyjaciółką czy nawet uściśnięcie ręki, nie mówiąc o przytuleniu kogoś bliskiego, okazały się czymś niebezpiecznym, co musimy odłożyć na lepsze czasy. Bycie z naszymi rodzinami, bliskimi, przy jednym stole w święta, czyli coś dla wielu z nas najbardziej oczywistego na świecie – zostało zakazane. Ale właśnie przez to zaczęliśmy doceniać, jak to wszystko było ważne. Zatęskniliśmy za sobą i bliskością, patrząc sobie w oczy wyłącznie przez ekrany komputerów... Ja nagle zatęskniłam bardzo za zwykłym niedzielnym obiadem z rodziną, zjedzonym razem, bez strachu o jej zdrowie.

Ale dzięki tej tęsknocie za tym, co zwykłe, proste jak chleb z masłem i zwyczajne jak kawa wypita z kimś bliskim, uczymy się doceniać małe rzeczy. Radość jak nigdy wcześniej sprawia nam posiadanie psa i wyjście z nim na spacer. Sama właśnie z tej tęsknoty zdecydowałam się spełnić marzenie odkładane od lat i oto taki kundel z lasu, mała zagubiona kulka, trafił pod nasz dach. Ma na imię Flip-Flop Doglewski, od nazwiska, jakie przyjęłam po mężu – Godlewska – i od klapek (ang. flip flops), które z upodobaniem gryzł w pierwszych dniach pobytu w naszym domu; tym imieniem przypomina nam o życiu w klapkach w jakimś słonecznym miejscu na wakacjach, które kiedyś przyjdą, o uśmiechu i luzie. Marzenie o psie lub kawałku ogródka stało się nagle jednym z najczęściej poruszanych w rozmowach tematem. Żadnych tam wielkich ambitnych biznesplanów. W końcu doceniliśmy to, co zwyczajne.

**Tytuł, śródtytuły i skrócenia pochodzą od redakcji Aleteia.pl

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!