Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Za perfekcjonizmem idzie przewlekłe napięcie (powodujące choroby ciała), tracenie nakładów czasu na „dopieszczanie” (choć nigdy nie jest wystarczająco dobrze), przepracowywanie się, niezdolność do odpoczynku. Z jego powodu zarazem nie zabieramy się za wiele rzeczy, bo nie mamy gwarancji, że efekt będzie idealny. Nieraz czekamy na idealne okoliczności (i sprzątnięcie szafy, z której wypada po otwarciu wszystko albo zapisanie się na kurs językowy odkładamy na za sto lat).
Siłą napędową perfekcjonizmu jest z jednej strony wiara, że doskonały efekt działań jest osiągalny. Szybko jednak okazuje się, że „sto procent” – to uciekająca poprzeczka, do której nie da się doskoczyć. Poszukiwanie idealnego stanu rzeczy łączy się też z przekonaniem, że istnieje tylko jedna najlepsza opcja – i po to, by wbić w ścianę gwóźdź potrzebujemy najlepszego młotka, który możemy kupić tylko w jednym sklepie, podczas gdy może wystarczyłby najcięższy przedmiot pod ręką. Perfekcjonizm nie zna pojęcia wielu dobrych rozwiązań, kilku równoważnych opcji.
W relacjach z ludźmi – perfekcjonizm izoluje („nikt nie zrobi tak dobrze jak ja”) i tworzy wysokie oczekiwania wobec innych (którzy łatwo rozczarowują). W relacji z sobą samym – pozbawia radości ze zrealizowanych planów, bo nie pozwala na świętowanie tego, co się udało. Perfekcjonista w nas to taka postać, która nie bywa zadowolona, bo nawet sukces podszyty jest lękiem.
Bycie idealnym ma ochronić przed katastrofą. Gdy pytam ludzi, co by tą katastrofą było, odpowiedzi brzmią podobnie: czyjeś niezadowolenie, krytyka, nagana. Gdyby wyobrazić sobie jeszcze gorsze scenariusze, byłaby to publiczna kompromitacja, utrata dobrego imienia, izolacja.
Jak z większością dużych lęków w naszym życiu – wyrażają obawę nie przed tym, co będzie, ale przed powtórką tego, co już było. Jeśli w dzieciństwie opiekunowie mieli wobec nas wygórowane, nierealne oczekiwania i nieustannie okazywali niezadowolenie, nauczyliśmy się, iż tylko doskonała wersja nas samych mogłaby nas uratować przed kolejną sytuacją, gdy drugi człowiek oceni, że nie zasługujemy na miłość i szacunek. Z powodu tych doświadczeń żyjemy w nierealnym świecie wiecznej hipotezy, że gdybyśmy kiedyś naprawdę zrobili coś doskonale, moglibyśmy sobie w końcu powiedzieć: „Cudownie!”. Bo perfekcjonizm to głód miłości i uznania.
Kolejnymi zdarzeniami, które boleśnie kierują dzieci i młodych ludzi w koleiny perfekcjonizmu, jest publiczne zawstydzanie i upokarzanie. Może to zrobić nauczyciel, który wyśmieje przy całej klasie, trener zajęć sportowych, który zrobi to samo przy grupie rówieśników. Wstyd to najbardziej przykra i toksyczna emocja, która mówi, że nie przysługuje nam miejsce na świecie i skoro jesteśmy tacy do niczego, możemy jedynie schować się albo zniknąć. Perfekcjonista w nas zrobi zatem wszystko, byśmy już nigdy wstydzić się nie musieli.
Żeby wyjść z błędnego koła, potrzeba zatrzymać się przy tej zawstydzonej części. Odnaleźć w sobie dziecko, które nigdy nie czuło się „wystarczająco dobre”. Zobaczyć te rozmaite sytuacje, które zamieniały nasze serce w konający z bólu i wstydu mięsień – to wtedy zaczynaliśmy odwracać się od siebie samych i narzucać sobie plany stulecia, by nikt i nigdy już nas nie zranił.
Możemy też codziennie uczyć się uznawać swoją wartość niezależnie od efektów naszych działań (za tydzień napiszę o sposobach doceniania siebie). Możemy pytać siebie, gdy zabieramy się za coś: „Jak zrobić to najprościej?”. Świętować sukcesy, ale jeszcze bardziej świętować porażki (i fakt, że świat się od nich nie zawalił). Budować więzi z ludźmi, którzy przyjmą i pokochają zwykłymi i popełniającymi błędy.