Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do rozchodzenia się dróg w małżeństwie przyczynia się coś znacznie więcej, niż tylko „brak czasu na randki”. Ludzie zamykają się w sobie, bo cierpią w relacji, doznają rozczarowania, wierzą, że partner działa z intencją sprawiania im przykrości, nie dostają tego, czego pragną. Po to, by nie powstała między nami ściana, nie wystarczy spędzać ze sobą więcej czasu. Co możemy robić, by nie obudzić się w dwóch różnych światach?
Ogromnie pomaga, gdy ludzie w związku wiedzą, że są oddzielnymi osobami. Że małżeństwo nie jest zlaniem się i że każdy nadal ponosi odpowiedzialność najpierw za samego siebie. Ślub nie uprawnia do decydowania za drugiego, zarządzania jego życiem, recenzowania go czy oczekiwania, że będzie nas codziennie uszczęśliwiał.
Szacunek dla granic może się wyrażać w rzeczach dużych i małych: w tym, że nie opowiadam głupich kawałów o mężu/żonie przy znajomych; że pytam „czy chcesz” i słyszę jego/jej „nie”; że nie korzystam z osobistych rzeczy drugiej osoby bez pytania.
Relacja, w której jedna osoba wisi na partnerze i chce, by ciągle ją chwalił, zachęcał, motywował itd. – obojętnie, czy dotyczy to mężczyzny czy kobiety – szybko ulegnie przeciążeniu. Oczekiwanie, że to drugi człowiek będzie karmił moje poczucie własnej wartości, jest pamiątką z dzieciństwa, gdy rodzice nie umieli dać tyle akceptacji i obecności, ile małe dzieci potrzebują.
Gdy chcemy w małżeństwie zrekompensować sobie deficyty, relacja przestaje być partnerska, a staje się skośna. Odtąd jeden z partnerów musi opiekować się dziecięcymi potrzebami współmałżonka. Jest to rola nie do uniesienia i na dłuższą metę może się skończyć właśnie emocjonalną ucieczką.
By tego uniknąć, przyda się każdy rodzaj wewnętrznej pracy, który pomaga poczuć grunt pod własnymi nogami, poszerzać akceptację dla samych siebie i opiekować się sobą (czyli dojrzewać).
Pomaga w tym takie nastawienie, że do końca życia będziemy odkrywali człowieka, z którym żyjemy, i do końca będziemy wiedzieć o nim/o niej tylko jakiś maleńki kawałek. Warto więc te kawałki, które odkrywamy – niezależnie od tego, czy będą piękne, czy biedne – przyjmować z szacunkiem, bo sami też takie mamy.
Bardzo tu wesprze nas wdzięczność: traktowanie każdej rzeczy, którą druga osoba wnosi do związku i codzienności, jako dar, a nie coś, co się nam należy.
Konflikty rodzą się wtedy, gdy robimy obie rzeczy jednocześnie: czujemy gwałtowne emocje i komunikujemy coś drugiemu. Do tego, by nie wypalały nas eskalacje, potrzebujemy umieć rozpoznawać swoje emocje i z nimi być. Opiekować się swoim smutkiem, rozumieć swoją złość i rozpoznawać swój lęk. Wtedy będziemy umieli powiedzieć: „Czuję złość”, a nie „wkurzasz mnie”. „Boję się”, a nie „jesteś straszny”.
Bardzo też wyniszczają relację konflikty „ciągle o to samo”. Ponieważ w kłótni nie da się rozwiązywać problemów, potrzebujemy robić to „na zimno” – kiedy nie towarzyszą nam duże emocje. Poszukujmy rozwiązań wtedy, gdy jesteśmy w zasobach i z otwartą głową. Zawsze wspiera nastawienie na słuchanie, a nie na to, by za wszelką cenę najpierw opowiedzieć swoje.
Zapytacie, gdzie wspólne spacery, randki, rytuały – by relacja nie umarła? Tak naprawdę one mają sens dopiero wtedy, gdy są w nas postawy, dzięki którym chce nam się być ze sobą. Bo po co iść na spacer, na którym powiemy sobie wiele przykrych słów? Jasne, że czas dla małżeństwa sam się nie zrobi i potrzeba o niego zadbać i wpisać do kalendarza. Gdy będziemy dla siebie nawzajem życzliwi, troskliwi i pełni szacunku, znajdziemy wiele pomysłów na pielęgnowanie bliskości. A gdy umiemy rozwijać własne pasje i poczucie dobrostanu, łatwiej nam mieć tę życzliwość i otwartość na drugiego.
I dodam jeszcze jak zwykle – korzystanie ze wsparcia. Im więcej ludzi nas wspiera, tym mniej obciążona jest relacja. I tym mniejsze szanse, że któraś strona zapragnie z niej emocjonalnie uciec.