Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Niemniej, sprawcami tego zła były również ówczesne struktury państwowe i mentalność kulturowa XIX wieku. W jej myśl uznawano ludy rdzenne za gorsze i mniej wartościowe od cywilizacji europejskiej.
Od roku dowiadujemy się z mediów o odkrywaniu zapomnianych przez dekady, nieoznaczonych grobów uczniów i wychowanków szkół z internatami, które od lat 80. XIX w. powstawały w Konfederacji Kanady. Obecnie mówi się najczęściej o tym kraju, choć warto pamiętać, że tego rodzaju placówki działały także w USA i Australii.
W maju i czerwcu ub.r. ponad 900 nieoznakowanych i zapominanych mogił wychowanków jednej z tego rodzaju szkół – Marieval Indian Residential School w miejscowości Marieval, w prowincji Saskatchewan – odnalazła, posługując się georadarem, organizacja Cowessess First Nation. Zajmuje się ona upamiętnieniem i kultywowaniem tożsamości rdzennej ludności Kanady.
Po odkryciu grobów, w Kanadzie doszło do podpaleń kościołów rzymskokatolickich i prób ich dewastacji. Na świątyniach znalazły się namalowane znaki krwi i czerwone ślady dłoni. Oburzenie widać w sieciach społecznościowych. Pojawiły się tam bardzo emocjonalne wpisy, teksty, a nawet memy z informacjami trudnymi do zweryfikowania lub jednoznacznego udowodnienia. Na przykład o masowych gwałtach i torturach, których ofiarami mieli paść podopieczni szkół rezydencjalnych.
Patologia w szkołach dla ludności rdzennej
Warto podkreślić, że świadomość istnienia patologii w szkołach z internatami dla ludności rdzennej nie jest nowa. Nie została ona odkryta w maju i czerwcu 2021 r. Pierwsze informacje na ten temat pojawiły się w Kanadzie już w latach 80. XX w.
W świecie zachodnim katalizatorem do odtworzenia pamięci o losach dzieci z ludów rdzennych była książka australijskiego historyka prof. Petera Reada z Uniwersytetu w Sydney The Stolen Generations (Skradzione pokolenia). Opisywała ona proces odbierania dzieci aborygeńskich ich rodzinom od lat 80. XIX w. do 1969 r. w prowincji Nowa Południowa Walia.
Umieszczano je w placówkach wychowawczych prowadzonych przez władze państwowe i Kościoły chrześcijańskie – głównie Kościół rzymskokatolicki, anglikański i Kościoły wywodzące się z nurtu reformacji. Według szacunków historyków, w samej Australii na przestrzeni blisko 80 lat odebrano rodzinom Aborygenów nawet do 100 tys. dzieci.
Podobnie wyglądała sytuacja w Kanadzie. Po powstaniu w 1867 r. Konfederacji Kanady, wchodzącej w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, kolejne rządy tego kraju dążyły do asymilacji i europeizacji zamieszkującej tam jeszcze przed przybyszami ze Starego Kontynentu ludności autochtonicznej. Czyniły to zresztą niezależnie od swojego profilu politycznego.
Jedną z metod tej polityki było odbieranie dzieci rodzicom i wychowywanie ich oraz edukacja w placówkach z internatami. W drugiej połowie XIX w. za oceanem system świeckiej edukacji publicznej znajdował się dopiero w powijakach. Większość szkół była prowadzona przez Kościoły chrześcijańskie – w zależności od dominującego na danym terytorium wyznania mieszkańców o korzeniach europejskich.
Szacuje się, że w Kanadzie ok. 60 proc. takich szkół było prowadzonych przez Kościół rzymskokatolicki, z czego ok. 40 proc. przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI), założone w 1816 r. przez biskupa Marsylii, św. Eugeniusza de Mazenoda, kanonizowanego przez Jana Pawła II w 1996 r.
Krzywdzący model edukacji
W szkołach z internatem uczono dzieci autochtoniczne nie tylko języka angielskiego, ale również rolnictwa i praktycznych zajęć zawodowych, np. rzemieślnictwa. Panowała w nich dyscyplina i metody wychowawcze zasadniczo nie odbiegające od wzorców rozpowszechnionych w cywilizacji zachodniej w połowie XIX w. Powszechnie stosowano więc system kar, w tym cielesnych, a ich podopieczni często nie mogli długimi latami zobaczyć się z rodziną.
U podstaw polityki asymilacji dzieci autochtonicznych w Kanadzie, USA i Australii leżał powszechny wówczas w naszej cywilizacji model inżynierii społecznej. Oparty był on na założeniu, że kultura europejska i atlantycka stworzona przez białego człowieka jest z samej swojej natury lepsza i bardziej rozwinięta niż – jak powszechnie wtedy wierzono – prymitywna i uboga w osiągnięcia kultura ludów pierwotnych.
Dodatkowo, panujący wówczas powszechnie pozytywistyczny model rozwoju społeczeństwa przez edukację i dyscyplinę zakładał, że, posługując się tymi narzędziami, można narzucić całym narodom, a zwłaszcza dzieciom i młodzieży, nową, rzekomo lepszą i bardziej zaawansowaną kulturowo tożsamość.
Takiej niewłaściwej i niehumanistycznej filozofii wychowania i edukacji uległy przed wiekiem także Kościół katolicki i inne Kościoły chrześcijańskie. Podejmując działania ewangelizacyjne i misjonarskie, często z założenia traktowano dzieci rdzenne jako kulturowo gorsze, upośledzone społecznie i intelektualnie.
Masowe groby w Kanadzie
Skąd jednak wzięły się zapomniane groby, w których – jak wszystko wskazuje – chowano często dzieci rdzenne uczące się w tych placówkach? Problem ma charakter skomplikowany. W mediach często mówi się w kontekście Kanady o „masowych grobach”.
Słysząc powyższe określenie automatycznie nakładamy na nie znane nam doświadczenia historyczne. Odnajdywanie masowych grobów kojarzymy dzisiaj w Europie i na świecie z ludobójstwem i zbrodniami wojennymi. Na przykład ze zbrodnią katyńską w ZSRR w czasie II wojny światowej, odkrywanymi masowymi grobami po wojnach w byłej Jugosławii, Rwandzie, Afganistanie oraz Syrii i Iraku.
Wszystkie dotychczasowe ustalenia historyczne i badania zwracają jednak uwagę, że w Kanadzie oraz innych szkołach rezydencjalnych w USA i Australii nie mieliśmy do czynienia z planowym ludobójstwem lub egzekucjami przebywających tam dzieci. Panowała w nich natomiast stosunkowo wysoka śmiertelność. Po części stanowiła ona odbicie ogólnie wysokiej śmiertelności dzieci i młodzieży w połowie XIX w. i na początku XX w.
Ta z kolei była pochodną istniejących nierówności społecznych i słabego poziomu rozwoju gospodarczego, biedy i niskiego poziomu finansowania szkół rezydencjalnych, utrudnionego dostępu do opieki medycznej, niedożywienia, chorób zakaźnych i tym podobnych zjawisk.
Nie da się również ukryć, iż złe traktowanie dzieci autochtonicznych i słaby poziom opieki powodowały dość powszechną znieczulicę na ich problemy zdrowotne i emocjonalne. Szczególnie przejawiało się to w braku skutecznej pomocy w różnych nagłych wypadkach. Mogło to skutkować również wieloma przedwczesnymi zgonami.
Nie można również wykluczyć aktów przemocy i wykorzystywania seksualnego uczniów tych placówek. Wiele wskazuje na to, że zmarłe dzieci chowano w pośpiechu, bez powiadamiania najbliższych i bez elementarnego szacunku. Po pewnym czasie usiłowano zapomnieć o istnieniu tych wychowanków, zacierano więc pamięć o niekiedy bezimiennych grobach. Niszczono ślady po nich lub w ogóle nie zgłaszano urzędowo faktu śmierci uczniów.
Przestępstwa o znamionach eksterminacji?
W Kanadzie od lat działa specjalna, powołana przez parlament Komisja Prawdy i Pojednania. W 2015 r. ogłosiła ona raport wykazujący, że ponad 150 tys. dzieci autochtonicznych poddano procesom swoistego wynarodowienia i pozbawienia dawnej tożsamości. Z powodu złych warunków w szkołach rezydencjalnych mogło umrzeć od 4 do 6 tys. podopiecznych tych placówek.
Pojawiają się sugestie, aby władze Kanady uznały działania podejmowane wobec autochtonów od XIX w. przez rząd i Kościoły za przestępstwa posiadające znamiona działań eksterminacyjnych i ludobójstwa. Podobnie, jak w przypadku fali protestów Black Lives Matter w USA i innych krajach zachodnich, rozpoczęto w Kanadzie usuwanie z przestrzeni publicznej pomników i symboli decydentów XIX-wiecznego państwa. Na przykład Egertona Ryersona, duchownego metodystycznego. Był on jednym z twórców państwowego systemu edukacji w Kanadzie w XIX w. i zwolennikiem asymilacji ludności rdzennej metodami administracyjnymi.
Stosunek Kościoła
Prymas Kanady kard. Gérald Lacroix podczas mszy świętej 27 czerwca ub. r. w bazylice św. Anny de Beaupré w Quebecu zaapelował o wzięcie przez Kościół katolicki częściowej odpowiedzialności za złe traktowanie ludności autochtonicznej. Wezwał również do przeproszenia za to, co działo się w szkołach z internatami. Słowa te padły w obchodzoną w Kanadzie Niedzielę Pierwszych Narodów, upamiętniającą ludność autochtoniczną.
Jednocześnie przedstawiciele organizacji autochtonicznych wezwali usilnie do zaprzestania aktów przemocy i wandalizmu wobec Kościołów i świątyń. Wskazali bowiem, że prowadzi to do jeszcze większego zaognienia konfliktu.
W grudniu ub. roku z potomkami ofiar szkół w Kanadzie spotkał się w Watykanie papież Franciszek. Prowincjał polskiej gałęzi zgromadzenia oblatów, o. Paweł Zając OMI, występując pod koniec czerwca ub.r. w jednej ze stacji telewizyjnych podkreślił, iż uświadamiane po dekadach losy wychowanków szkół rezydencjalnych w Kanadzie są szokujące i wymagają pełnego odkrycia.
Problem traktowania ludności autochtonicznej w Kanadzie, USA i Australii, którego tragicznym przejawem jest los wychowanków szkół rezydencjalnych, musi niewątpliwie stać się przedmiotem rachunku sumienia elit i społeczeństw Zachodu, mających w swojej historii karty kolonizacji i ujarzmiania innych narodów.
Rachunku sumienia, żalu za grzechy i zadośćuczynienia muszą również dokonać Kościół rzymskokatolicki i inne Kościoły chrześcijańskie biorące udział w systemie edukacji i wychowania od połowy XIX w. Błędną i niechrześcijańską postawą jest ignorowanie tych czarnych kart historii, usprawiedliwianie ich na fundamencie błędnej ideologii wyższości kultury europejskiej nad resztą świata.
Odpowiedzialność zbiorowa?
Można sądzić, że przywracana do pamięci publicznej świadomość o niekiedy zbrodniczym traktowaniu ludów autochtonicznych przez przedstawicieli naszej cywilizacji jest też swoistym memento wobec postawy konserwatywnej. Ma ona bowiem tendencje idealizujące niekiedy dawne czasy jako nieskazitelny wzorzec kultury życia społecznego i obyczajów. Trzeba sobie jasno i z całą odpowiedzialnością powiedzieć: nie wszystko, co było kiedyś, jest tylko i wyłącznie dobre. Podobnie jak nie wszystko, z czym mamy do czynienia współcześnie, jest złe lub godne potępienia.
Równocześnie, błędne jest stosowanie w tej tragicznej i bolesnej kwestii odpowiedzialności zbiorowej. Zwłaszcza zaś kultywowanie stereotypu tzw. „grzechu pokoleniowego”. Współcześni katolicy i inni chrześcijanie, zarówno duchowni, jak i świeccy, nie są moralnie winni wydarzeniom w Kanadzie kilkadziesiąt lub sto lat temu. Nie mogą więc być z tego powodu obiektami agresji i zbiorowej nagonki. Tylko stanięcie w prawdzie i wzajemnym przebaczeniu, nie unikającym odpowiedzialności i zadośćuczynienia, może być drogą wyjścia z tej traumy. Traumy, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.