separateurCreated with Sketch.

Pisanie „Wołyńskiej gry” było jak egzorcyzm. Leczę się z traumy transpokoleniowej [wywiad]

WOŁYŃ

Mural poświęcony ofiarom Rzezi Wołyńskiej.

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Rodzina przeżyła krwawą niedzielę. Jedli śniadanie. Weszli ukraińscy sąsiedzi. Kazali się rozebrać. I zabili. Moją prababcię, pradziadka, jego siostrę, brata z żoną i dzieckiem. Dziadek był jedynym, który przeżył” – wspomina Justyna Białowąs.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Dla mojej rodziny, którą zamordowali Ukraińcy, i dla Ukraińców, których zamordowała moja rodzina” – napisała w dedykacji do „Wołyńskiej gry” Justyna Białowąs. Nam opowiada o tym, kogo dziś jeszcze obchodzi Wołyń, o rodzinie, która przeżyła rzeź i odziedziczonych traumach.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kogo dziś obchodzi Wołyń?

Justyna Białowąs: Są momenty, kiedy wszystkich. W okolicach rocznicy. A co dzień? Nikogo prócz Kresowiaków. Wychowałam się wśród nich. To cała moja rodzina. Wołyń obchodzi ludzi, którzy przeżyli rzeź jako dzieci. Dziś jest ich już coraz mniej. I ludzi z Lubelszczyzny, Podkarpacia. Tam jest wciąż żywy. W innych regionach Polski nie.

Dla Jagody i Olka, głównych bohaterów „Wołyńskiej gry” to odległa historia. Podobnie jak dla wielu młodych ludzi dzisiaj. Czy aby na pewno?

Wierzę w transpokoleniowe przekazywanie traumy. Widzę to po sobie. Niby żyję swoim życiem, ale mam wołyńskie lęki. Podobnie reszta rodziny. Wnukowie Żydów, którzy przeżyli wojnę, dziś to przeżywają. Trzecie pokolenie żyje dramatami dziadków. Tylko pozornie jesteśmy od tego odcięci.

Jak trauma objawia się w twoim życiu?

W pewnym momencie zorientowałam się, że mam tylko metalowe miski. Żadnych talerzy ceramicznych. Tylko metal. Ktoś w końcu zapytał, czy to nie dziwne. Zrozumiałam, że nie mam ceramiki, bo… tak łatwiej uciekać. Mieszkam w Warszawie, mam pracę, ale… Na wszelki wypadek, miałabym z czego jeść.

Bałaś się Ukraińców?

Wzrastałam w strachu przed nimi. Ale i w pogardzie. Zostałam wychowana jako ofiara rzezi. Pisząc książkę zrozumiałam, że nigdy nie ma tylko ofiary i kata. Te role bywają naprzemienne. Polacy też mają coś na sumieniu. Rzeź nie wzięła się z niczego.

Są opinie, że do rzezi lepiej nie wracać, bo to rozgrzebuje rany, zaognia i tak dziś napięte relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami. Czy rzeczywiście lepiej milczeć?

Trzeba mówić, ale pokazując dwa punkty widzenia. Znajomi Ukraińcy byli źli na film Smarzowskiego. Mówili, że pokazuje prawdę, ale naszą, polską. Chcieli, by taki sam film powstał po „ich stronie”, by pokazał czas przed rzezią. Byłoby obiektywnie. Trzeba wyjmować trupy z szafy. Ale dajmy też głos Ukraińcom. Nie wiem, czy film spełnił rolę. Utwierdził Kresowiaków w pozycji ofiary. Zostawił z uczuciem nienawiści. Sama mam mieszane uczucia.

Przyjaźnisz się z Ukraińcami. Jaki więc musiałby być obraz z ukraińskiej perspektywy, by prawda wybrzmiała też z ich strony?

Pokazywać dramat Ukrainy, która też walczyła o niepodległość w 1918 r. Nie udało się. Nie miała silnej elity politycznej, jak Polska. Żołnierze ukraińscy pomagali nam w walce z bolszewikami. Gdy Piłsudskiemu nie udało się obronić koncepcji Polski federacyjnej, stali się naszymi wrogami. Zaczęła się tlić nienawiść. Moim marzeniem jest rzucenie światła na niepodległościowe dążenia Ukrainy. UPA to nie tylko bestie mordujące Polaków. Walczyli o swoją wolność, ich największym wrogiem byli bolszewicy. Tak, część dokonała bestialskiej rzezi Polaków, ale to nie jest cała historia. I nam, i Ukraińcom, potrzeba wielkiego obozu terapeutycznego.

Czy to możliwe? Mamy swoją historię, oni swoją. To odległe pespektywy. Wierzysz, że kiedyś wypowiemy swoje bóle, oni swoje i odejdziemy z podaniem ręki?

Tak. Nie mamy problemu z Niemcami. Rozpętali wojnę, zaatakowali Polskę, zrobili obozy koncentracyjne. Poukładaliśmy to sobie. Padły słowa o wybaczeniu. A z Ukrainą? Problem polega na tym, że przy Niemcach czuliśmy się gorsi, a od Ukraińców uważamy się lepsi. Polacy muszą odpuścić pychę, jaką mają z międzywojnia. To się już dzieje, na poziomie indywidualnym. W parach polsko-ukraińskich. Kiedy ludzie się kochają, historia schodzi na dalszy plan.

Czy temat rzezi wołyńskiej to dobry motyw na powieść sensacyjno-kryminalną? Nie jest to za duże ryzyko?  

Jest i pewnie poczuję to w recenzjach. Wkładam kij w mrowisko. Bolesne, zaropiałe, ohydne. Kto chce czytać o wszywaniu kotów w brzuchy kobiet? Chcę pogodzić dwa punkty widzenia, spodziewam się więc dużo złości Polaków. Naruszam mit narodowy polskiej ofiary. Ale chciałam to zrobić, bo z tym żyję. I jestem zmęczona Wołyniem, chcę iść dalej. Budować relacje polsko-ukraińskie.

Temat rzezi dotknął cię osobiście, zarówno ze strony matki, jak i ojca.  

Rodzina mamy przeżyła krwawą niedzielę. 11 lipca 1943 r. Jedli śniadanie. Jajecznicę. Weszli ukraińscy sąsiedzi. Kazali się rozebrać. I zabili. Moją prababcię, pradziadka, jego siostrę, brata z żoną i 2-letnim dzieckiem. Dziadek był jedynym, który przeżył. Matka kazała mu uciekać. Udało się. Poszedł do Niemców, oddał im zwierzęta, w zamian oni pomogli przy pochówku rodziny, którą wcześniej Ukraińcy zagrzebali w gnoju. Jak się okazało, przeżył też pradziadek. Schował się w stogu siana. Wszystko widział. Sparaliżowało go. Stracił mowę.

Co było dalej?

Dziadek podróżował z nim (moim pradziadkiem) na Chełmszczyznę. Pewnie miał depresję. Poszedł do lekarza, a ten mu poradził, by pił i dużo patrzył w trawę. To taka rodzinna anegdota. Kiedy się urodziłam miał już Alzhaimera. Żył w świecie z dzieciństwa. Wydawało mu się, że jest w Łucku i musi iść na pociąg. Miałam dziadka-ducha. Bałam się go. A jednocześnie był rodzinnym bohaterem.

Dlaczego?

Przeżył rzeź. A już jako dorosła dowiedziałam się, że zanim przyjechał do Polski, zemścił się. Zabił Ukraińców, którzy wyrżnęli jego rodzinę. Nie znam szczegółów historii, bo nikt nie chciał mi jej opowiedzieć. Kiedy zaczęłam interesować się tematem, rodzina się oburzyła. Nie mogłam mówić o dziadku „morderca”. W końcu miał prawo zemsty. Wkurzyłam się. Nie chcę oceniać dziadka. Ale zależy mi na prawdzie. Nazywaniu rzeczy po imieniu.

A rodzina ojca?

Pochodzi z Podola. Tam piekło rozpętało się później, w 1944 r. Była krwawa Wigilia. Na marginesie, kolejny czarny humor – w mojej rodzinie wszystko było krwawe, niedziela, Wigilia… W Ihrowicy, pod Tarnopolem, zostali staruszkowie, kobiety i dzieci. Mężczyźni byli na froncie. Ukraińcy przyszli w Wigilię, wiadomo, że wszyscy będą w domach. Ksiądz bił dzwonami na alarm. Zginął, ale uratował wieś. Rodzina ojca, z perypetiami, znalazła się w Chełmie. Matka i ojciec. Wołyń i Podole. Oboje z tą samą traumą, ale jest różnica.

Jaka?

Matka ojca, wezwana do Wrocławia, by zidentyfikować Ukraińców, którzy napadli na wieś, rozpoznała ich, ale nie przyznała się. Wybaczyła. Była bardzo religijna. Mam więc dwa obrazy. Dziadek, który się zemścił  i babcia, która wybaczyła. To było dla mnie trudne do pogodzenia. Skoro jedno wybaczyło, dlaczego drugie musiało się zemścić?

W domu wiele mówiło się o rzezi?

Mówiło się „po kątach”, nocą, jak rodzina się zjeżdżała. Upiorne historie. Nie było jeszcze publikacji o rzezi. Co ciekawe, mam 15 lat starszą siostrę. Wyjechała do USA, wyszła za mąż. Amerykanin, ale jak się okazało, francusko-ukraińskiego pochodzenia. Im bardziej psuło się ich małżeństwo, tym bardziej on stawał się ukraińskim nacjonalistą. Ich syn (czwarte pokolenie!), poszedł do ukraińskiej szkoły w USA. Płynnie mówi po ukraińsku. Nie ma pojęcia o tej historii, ale jest jej nośnikiem. Nie potrafiłam zrozumieć, jak siostra w odległym USA wykreowała ten sam problem.

Jakie jeszcze lęki odziedziczyłaś?

Jako 17-latka pojechałam pierwszy raz na Ukrainę. Zgubiłam aparat. Przez moją nieuwagę. Ale tak bałam się przyznać rodzicom, że powiedziałam, że ukradli Ukraińcy. Oczywiście uwierzyli. Walczę z wewnętrznym przekonaniem, że oni są mili, ale do czasu.

Po grzebaniu w temacie, wieloletniej pracy, pozbyłaś się tego lęku?

Znalazłam się na drugim biegunie. Poznałam historię Ukrainy, mam dla niej wielkie współczucie. Komunizm u nas, a u nich, to dwie różne sprawy. Zostali złamani. Pracuję z Ukraińcami, kocham ich muzykę współczesną. Brzydzę się pogardą, z jaką niekiedy Polacy traktują Ukraińców. Sytuacje na przejściach granicznych są tego przykładem.  

Jak bliscy zareagowali na książkę? Burzyli się, że wyciągasz rodzinne tajemnice?

To przede mną. Wiem, że może się im nie spodobać. Szykuję się na rolę czarnej owcy w rodzinie. Szczególnie ze względu na dedykację.

Praca na powieścią pomogła ci wyleczyć traumy? Proces pisania oczyścił zaropiałe rany?

Był egzorcyzmem. Wyjęłam wszystkie trupy z szafy. Inaczej nie poszłabym dalej. Traumę zamknęłam w książce, nie jest już we mnie. Sam proces twórczy był zaskakujący. Dużo przygotowań, lektur o Wołyniu, wyjazdów na Ukrainę. To była fascynująca przygoda. Nauczyłam się pracować z historią, rozpoznawać narracje. Dziś wiem, że ma jednej wersji historii. Piszą ją zwycięzcy. Prawdy trzeba szukać samemu.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.