separateurCreated with Sketch.

Relacje z rodzicami bywają wymagające. Przewodnik po IV przykazaniu w sytuacjach trudnych

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Co w sytuacji, gdy rodzic zamiast otaczać opieką, nie wywiązuje się ze swoich zadań lub wręcz krzywdzi? Czy IV przykazanie dopuszcza możliwość ograniczenia lub zerwania kontaktu? I na czym ma polegać „uległość i posłuszeństwo” dorosłego dziecka?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zaraz po pierwszych trzech przykazaniach Dekalogu, odnoszących się do Boga, czytamy przykazanie czci wobec ojca i matki. Jak podkreśla św. Paweł, jest to pierwsze przykazanie połączone z obietnicą: aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi” (Ef 6,3).

Jedno i drugie świadczy o wadze tego przykazania i wielkim znaczeniu, jakie ma jego wypełnianie. Zarówno tradycja żydowska jak i chrześcijańska rozumie przykazanie czci wobec rodziców jako nakaz szacunku wobec nich. Polega on na wdzięczności za dar życia, miłości i trudu włożonego w wychowanie, a przejawia się „w prawdziwej uległości i posłuszeństwie” (por. Katechizm Kościoła katolickiego 2214-2216).

W przekazywaniu życia rodzice współdziałają z Bogiem. Przykazanie czci wobec nich jest swoistym „łącznikiem” między naszą relacją z Bogiem a relacjami z ludźmi. To niebywale ważne przykazanie i dlatego warto starać się o jego właściwe rozumienie – zwłaszcza w sytuacjach, które nie są jednoznaczne.

Izrael otrzymał przykazania pod górą Synaj, podczas wędrówki przez pustynię, a więc już po opuszczeniu Egiptu, gdy stawał się samodzielnym, niezależnym narodem. To ważna wskazówka. Uczymy przykazań dzieci na katechezie, ale przykazania tak naprawdę są dla dorosłych, dojrzałych ludzi.

Dziecko jest poddane swoim rodzicom, lgnie do nich, słucha ich i okazuje im serdeczność wiedzione odruchem wynikającym z oczywistej, naturalnej zależności. W pewnym sensie żadne przykazanie nie jest mu potrzebne. Przykazanie nabiera obowiązującej mocy, kiedy człowiek dorasta, dojrzewa i staje się samodzielny, niezależny.

Wtedy też dopiero jest w stanie tak naprawdę świadomie i dobrowolnie zrozumieć, przyjąć i wypełnić przykazania – wejść w przymierze na nich ufundowane.

Warto zwrócić też uwagę, że IV przykazanie mówi o czci, czyli o szacunku, który ma charakter w pewnym sensie podobny do religijnego. Szacunek ten wynika z wdzięczności za dar życia, którego przekazanie jest wspólnym dziełem rodziców i Boga.

W szacunku tym mieści się niewątpliwie nasz stosunek do rodziców, sposób odnoszenia się do nich i traktowania ich, mówienia do nich i o nich, ale także słuchanie ich (wysłuchanie, niekoniecznie oznaczające zgodę na wszystko co powiedzą) – cały mikrokosmos gestów i zachowań wobec rodziców, decyzje podejmowane w związku z nimi i ze względu na nich.

Krótko mówiąc, chodzi o całokształt naszej postawy wobec rodziców. Takie całościowe ujęcie wymaga pewnego poziomu dojrzałości z naszej strony. Zdolność postępowania w sposób spójny i konsekwentny należy do cech człowieka dojrzałego i samodzielnego.

Dla dojrzałego człowieka ostateczną „instancją” jest jego własne sumienie, które ma obowiązek nieustannie kształtować i udoskonalać. Sumienie nie jest jakimś poczuciem, czy instynktem (choć nieraz działa w sposób przypominający „instynkt”), nie jest też poetycko rozumianym „głosem Boga w sercu”.

Jest funkcją naszego rozumu, który gromadzi pewien zasób wiedzy, informacji, zasad i norm, a potem stosuje je do konkretnych sytuacji, które rozpoznaje i interpretuje. Naczelną zasadą etyczną obowiązującą nas w sumieniu jest ta, aby „dobro czynić, a zła unikać”. Warto jednak zauważyć, że człowiek nigdy nie funkcjonuje w etyczno-społecznej próżni, ale w całej sieci powiązań i zależności zwanych relacjami międzyludzkimi.

Obowiązuje nas pewien „porządek miłowania”. Inne są zobowiązania człowieka wobec współmałżonka, inne wobec własnego dziecka, inne wobec rodzica, inne wobec sąsiada, a jeszcze inne względem przypadkowego przechodnia. Świadomość tego, że jesteśmy w różnych relacjach oraz różnej ważności tych relacji i wynikających z nich zobowiązań jest niebywale istotną daną w procesie kształtowania się sądów naszego sumienia.

Ma to również niebagatelne znaczenie w odniesieniu do naszych relacji z rodzicami i w wypełnianiu IV przykazania. Choć dla niektórych może być to zaskakujące, spectrum powinności wobec rodziców zmienia się choćby w zależności od tego, czy żyjemy w małżeństwie (wtedy pierwszorzędne są nasze powinności wobec współmałżonka) czy samotnie.

Nie działa to jednak zero-jedynkowo. To znaczy: powinności wobec współmałżonka czy własnych dzieci nie anulują automatycznie wszystkich naszych powinności wobec rodziców (jak zresztą i innych ludzi).

Na tym etapie trzeba jeszcze zauważyć, że człowiek ma także pewne prawa i obowiązki względem… samego siebie. Nie na darmo Pan Jezus, formułując przykazanie miłości bliźniego, powiedział: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (Mt 22,39).

A zatem człowiek może i powinien dbać również o własne dobro (w tym o bezpieczeństwo, o swoją godność, właściwie rozumiany dobrostan). Jeśli zabraknie mądrej troski o samego siebie, niedługo potrwa też nasza troska o innych i działania na rzecz ich dobra. Wyniszczeni i złamani niebawem nie będziemy w stanie zadbać o kogokolwiek.

Oczywiście, zdarzają się (wcale nierzadko) sytuacje, w których nasze sumienie (i Bóg poprzez nie) wzywa nas do „zaparcia się samych siebie”, do jakiejś ofiary z siebie, ze swojej wygody, komfortu, czasu, sił i tak dalej. Nieraz może to być wezwanie do decyzji, czynów i postaw wręcz heroicznych. Stajemy tu na granicy, którą można by nazwać granicą między tym, co moralne (wynikające z szeroko rozumianej sprawiedliwości) i paschalne.

Wejście na drogę postępowania „paschalnego”, aby było skuteczne i życiodajne w tajemnicy składanej z siebie ofiary potrzebuje jednak zakorzenienia w Bogu. I jako obowiązek można je odczytać jedynie w kontekście wiary – żywej relacji z Chrystusem. Poza tym kontekstem nie ma charakteru zobowiązującego.

Trzeba też pamiętać, że człowiek może odczytać, przyjąć i wypełnić to „paschalne” wezwanie jedynie względem samego siebie. Wolno mu poświęcić samego siebie, ale nie drugiego człowieka. W interesującym nas kontekście będzie to oznaczało na przykład, że mąż może poświęcać w trudnej relacji z rodzicami jakieś swoje dobro, ale nie dobro swojej żony czy dzieci – przynajmniej bez uzgodnienia tego z nimi.

Oczywiście istnieje też pewna proporcja dóbr. Czym innym jest poświęcić godzinę na rozmowę, a czym innym poświęcić poczucie własnej godności. To także należy mieć na uwadze.

Elementarny szacunek obowiązuje nas zawsze i wobec każdego człowieka. Także wobec tego, który nas krzywdzi. Wynika on z faktu, że ten drugi jest Bożym stworzeniem i dzieckiem Bożym. Jego wina wobec nas nie zwalnia nas z szacunku wobec niego.

Choć emocje mogą nam podpowiadać co innego i mają do tego prawo (nasze emocje wobec krzywdziciela mogą być bardzo trudne i intensywne, i nie ma w tym żadnego grzechu – to „system ostrzegawczy”, który „zainstalował” nam Stwórca, aby ostrzegał nas przed niebezpieczeństwem i pomagał się chronić).

W przypadku rodziców do tego elementarnego szacunku dochodzi jeszcze motyw wdzięczności za przekazane życie (choćbyśmy za nic innego nie mieli już powodu być im wdzięczni).

Zawsze obowiązuje nas także naczelna zasada etyczna o czynieniu dobra i unikaniu zła. Dobro należy jednak właściwie rozpoznać. Być dla kogoś dobrym nie oznacza zgadzać się na wszystko, czego chce i co robi. Nie jest dobrem dla człowieka pozwalać mu wyrządzać innym zło.

W skrajnych sytuacjach jedynym dobrem, jakie możemy uczynić drugiemu, jest nie czynić mu zła i możliwie ograniczyć możliwość wyrządzania zła nam. Taka sytuacja może zaistnieć także w relacji dziecka z rodzicem.

Czy wolno rodzicowi powiedzieć coś trudnego, nieprzyjemnego, zwrócić uwagę, zabronić czegoś?

Tak. Jak każdemu. O ile (znów) nie będzie to jedynie werbalna zemsta, ale komunikat, którego celem jest osiągnięcie (a przynajmniej ukierunkowanie) na jakieś obopólne dobro. Oczywiście (jak w każdym akcie komunikacji) obowiązuje nas kultura, szacunek i wskazana jest precyzja, dzięki której nasz komunikat będzie łatwiejszy do zrozumienia i przyswojenia. Inaczej brzmią słowa: „Nie będę z tobą rozmawiać!”, inaczej: „Mamo, nie dzwoń do mnie!”, a inaczej: „Mamo, kiedy dzwonisz codziennie, czuję się kontrolowana, a to rodzi moją frustrację i zaczynam się niepotrzebnie złościć. Boję się, że to może popsuć nasze relacje. Wiem, że tęsknisz i troszczysz się o mnie, ale potrzebuję trochę poczucia niezależności”.

Czy w perspektywie chrześcijańskiej dopuszczalna jest decyzja o ograniczeniu lub zerwaniu kontaktu z rodzicem, który poważnie skrzywdził, albo nadal wyrządza krzywdę mnie lub moim najbliższym?

Tak. Taka decyzja jest dopuszczalna. Z dwoma zastrzeżeniami: 1) Nie może mieć ona charakteru zemsty. Wolno ograniczyć (nawet drastycznie) kontakt, jeśli jest to środek ochronny przed realnym złem, jakie wyrządzałby rodzic. 2) Nie może mieć ona charakteru definitywnego, nieodwołalnego. Jako chrześcijaninowi nie wolno mi powiedzieć rodzicowi (ani komukolwiek) „nie chcę cię już nigdy znać”. Jeśli decyduję się na ograniczenie lub nawet czasowe „zawieszenie” kontaktu, powinienem jednocześnie wiedzieć, kiedy (nie chodzi oczywiście o datę) będę gotów zrezygnować z tego „środka prewencyjnego” (w jakiej sytuacji, pod jakimi warunkami, po spełnieniu jakich wymagań minimalnych).

Oczywiście emocje mogą nam podpowiadać coś innego (e.c. „Nie chcę go/jej już nigdy widzieć”), ale na poziomie woli powinniśmy przynajmniej pracować nad tym, by nasze decyzje o ograniczeniu/zawieszeniu kontaktu nie były definitywne i nieodwołalne. Wynika to:

a) ze sprawiedliwości: Ludzkim prawem jest pragnąć, aby w wypadku popełnionego błędu/dokonanego zła otrzymać kolejną szansę – nie zostać na zawsze przekreślonym. Rozpoznajemy to pragnienie u samych siebie. Nie wolno nam więc odmówić prawa do niego innym (nawet jeśli nam samym nieraz go odmówiono).

b) z wiary: Bóg zawsze jest gotów przebaczyć (o ile uznajemy zło i pragniemy zmiany: to niezbędne warunki nie tyle udzielenia, co przyjęcia przez nas przebaczenia). A my jako ludzie wierzący jesteśmy wezwani, by postępować tak jak On (oczywiście z Jego pomocą). Sami zresztą wielokrotnie „korzystamy” z Bożego przebaczenia (tu znów wraca kwestia sprawiedliwości).

Przebaczenie, do którego Chrystus wzywa nas wszak bezwzględnie jest osobną, ale nie mniej ważną sprawą. Może i powinno się ono dokonywać także wówczas, gdy „chwilowo” nie jest możliwy kontakt między mną a winowajcą. Nie polega ono na pozbyciu się trudnych emocji, ale na decyzji: chcę dla niego/niej prawdziwego dobra; modlę się za niego/nią; chcę być gotów „wyciągnąć do niego rękę”, budować relację na miarę naszych (jednej i drugiej strony) głęboko rozumianych możliwości.

Przebaczenie, czy przechodzenie od emocjonalnej decyzji „Już nigdy!”, do postawy „Tak, jeśli tylko…” ma oczywiście prawo mieć (i najczęściej ma) charakter procesu – nieraz długotrwałego. Podobnie zresztą jak zbliżanie się przez drugą stronę do wypełnienia owych rozsądnie określonych przez nas „warunków minimalnych”. Warto mieć to na uwadze.

Czy jako osoba wierząca mam obowiązek odpowiedzieć pozytywnie na chęć kontaktu ze strony rodzica, który kiedyś mnie zostawił, był nieobecny w moim życiu?

Zasadniczo powinienem „dać szansę”, o czym mówiliśmy już wyżej. Mam prawo (a najczęściej i obowiązek) zadbać przy tym jednak o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich (choćby emocjonalne).

Czy dorosłe dziecko ma obowiązek utrzymywać rodzica, który z własnej winy znajduje się w nędzy?

Co do zasady, to rodzice mają obowiązek utrzymywać dzieci (aż do osiągniecia przez nie samodzielności w odpowiednim czasie). Z drugiej strony człowiek nie może przejść obojętnie wobec nędzy drugiego człowieka – tym bardziej takiego, który ma jakieś prawa do naszej uwagi i troski wynikające z pokrewieństwa, relacji, czy wdzięczności (a tak jest w przypadku rodzica). Można więc mówić o pewnym „obowiązku”, choć jego wypełnienie znów poddane musi być rygorom wynikającym z naszymi realnymi możliwościami i innymi zobowiązaniami (z uwzględnieniem ich hierarchii). Warto – zwłaszcza, gdy potrzebujący rodzić uwikłany jest w różnego rodzaju uzależnienia – poszukać pomocy i podpowiedzi u specjalistów (psychologów, etc). Nie każda „pomoc” rzeczywiście pomaga.

Z czego się spowiadać?

Nie z emocji (nawet tych bardzo trudnych, jak głęboki żal, gniew etc.), choć nieraz warto o nich wspomnieć jako o tym, co potrzebuje we mnie Bożej łaski, by dojść do ładu i zdrowieć. Spowiadać należy się z postaw polegających na definitywnym przekreśleniu człowieka. Z obraźliwych i krzywdzących słów, osądów. Z niepotrzebnie lub wyłącznie dla własnej złej satysfakcji rozpowszechnianych wiadomości o jego/jej realnych nawet winach i błędach. Z decyzji (a nie emocjonalnego nastawienia) o tym, by ten ktoś „zniknął na zawsze” z naszego życia; ze świadomej odmowy i niesprawiedliwej deprecjacji jego starań, czy w ogóle dobra, jakie zrobił/robi.

Trudne relacje z rodzicami i realizacja IV przykazania w takich warunkach to temat niełatwy, siłą rzeczy bardzo osobisty, wręcz intymny, dla wielu „wstydliwy”. Mimo wszystko warto jednak nie zostawać z nim samemu. Pomoc „ludzka”, ale także fachowa (psychologiczna) i duchowa może nam bardzo pomóc, a często jest wręcz niezbędna. Zwłaszcza ta ostatnia (w konfesjonale, w kierownictwie duchowym – stałym lub doraźnym) powinna być mądra i jak najdalsza od uproszczeń – choćby ze względu na to, jak wielką rolę relacje z rodzicami mają w życiu duchowym (jak bardzo przekładają się na relację z Bogiem, który w Objawieniu przedstawia się nam jako Ojciec). W przeciwnym wypadku przyczyniać się może do pogłębiania zranień, skutkować niepotrzebnym poczuciem winy, a nawet nerwicami, zaś w skrajnych przypadkach powodować utrwalanie schematów patologicznych lub wręcz destrukcyjnych, a w efekcie odbierać życie, zamiast je chronić.