separateurCreated with Sketch.

Kard. Sapieha – Książę Niezłomny. Niemcy nigdy nie zdecydowali się go aresztować

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Gdy Hans Frank za pośrednictwem swego adiutanta zażądał od niego kluczy od Wawelu, wydając je miał powiedzieć: „Niech tylko nie zapomni ich oddać, kiedy będzie opuszczał Wawel”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Niemcy nigdy nie zdecydowali się go aresztować. On jednak liczył się z taką możliwością i przez całą okupację trzymał pod łóżkiem przygotowaną niewielką walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami.

Nie było oficjalnych zawiadomień w prasie i radio. Wstrzymano w tych dniach niejeden pociąg zmierzający do Krakowa. Od rana milicja zatrzymywała na podkrakowskich drogach chłopskie wozy jadące w stronę miasta. Ludziom grożono karami i zwolnieniami za opuszczenie tego dnia miejsc pracy.

Mimo to pogrzeb metropolity krakowskiego księcia Adama Stefana kardynała Sapiehy zgromadził blisko 100 tysięcy osób. Uroczystościom przewodniczył młody jeszcze (bo zaledwie czterdziestosiedmioletni) prymas Wyszyński.

W niektórych domach do dziś przechowuje się jako rodzinne relikwie płatki kwiatów sypane w kondukcie przed kardynalską trumną. Czym książę kardynał zasłużył sobie na taką wdzięczność i cześć, której rodacy nie wahali się okazać mu w najczarniejszej dobie komunistycznych represji?

Był postacią nieprzeciętną, nieraz nawet kontrowersyjną. Pewny siebie, dostojny, stanowczy i władczy, charyzmatyczny, bezkompromisowy i nieugięty w walce o to, co uważał za słuszne. Urodzony w 1867 r. w książęcym rodzie Sapiehów, skoligaconym z europejską arystokracją. Kształcił się w Wiedniu i Innsbrucku, we Lwowie i w Krakowie.

Wybrał ścieżkę duchownego i w 1893 r. przyjął święcenia kapłańskie. Trzynaście lat później był już szambelanem papieskim, czyli nieoficjalnym ambasadorem spraw polskich przy papieżu. W 1911 r. cesarz Franciszek Józef – zgodnie z kompetencjami, jakie mu przysługiwały – mianował czterdziestoczteroletniego księcia Adama biskupem krakowskim.

Stolica Apostolska potwierdziła ten wybór, Pius X osobiście udzielił mu sakry w kaplicy sykstyńskiej i 3 marca 1912 r. biskup Sapieha odbył uroczysty ingres do wawelskiej katedry.

Jeszcze w tym samym roku powołał do istnienia pierwsze na ziemiach polskich duszpasterstwo akademickie. Rok później parafialne komitety do spraw opieki nad ubogimi, a z początkiem Wielkiej Wojny słynny Książęco-Biskupi Komitet Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny.

Był także inicjatorem, organizatorem i sponsorem wielu innych inicjatyw na rzecz ludności dotkniętej skutkami działań wojennych, biedą, chorobami. Zorganizował między innymi kilkanaście ruchomych szpitali, których zasługi dla opanowania szerzących się na terenie Galicji epidemii trudno przeszacować. Wielokrotnie interweniował u władz w sprawach mieszkańców miasta i regionu.

W niepodległej Polsce nie po drodze było mu z marszałkiem Piłsudskim. Ale nie tylko z nim. W grudniu 1919 r. interweniował u papieża w sprawie wizytatora apostolskiego w Rzeczypospolitej, niejakiego Achillesa Rattiego, oskarżając go o proniemieckie sympatie w sprawie przynależności państwowej Górnego Śląska.

Był również przeciwny dążeniom Rattiego (w międzyczasie podniesionego do rangi nuncjusza papieskiego) do podpisania konkordatu. Sapieha, jako jeden z nielicznych biskupów w Episkopacie Polski, uważał, że Kościół powinien być całkowicie niezależny od władzy świeckiej.

Podczas pierwszego zjazdu polskich biskupów po wojnie, w sierpniu 1919 r., kulturalnie, ale stanowczo wyprosił nuncjusza z sali obrad, argumentując, że „Kościół polski chce rozstrzygać swoje sprawy bez wpływów zewnętrznych”. Ratti raczej mu tego nie zapomniał. W napięciach między hierarchami wielu upatruje przyczyny, dla której przez cały pontyfikat Rattiego, jako Piusa XI, Sapieha nie doczekał się kardynalskiego kapelusza, który wydawał się czymś oczywistym dla krakowskiego biskupa.

Przez kilka miesięcy był też senatorem, ale w marcu 1923 r., w związku z papieskim zakazem piastowania państwowych stanowisk publicznych przez duchownych, złożył mandat. W międzyczasie diecezję krakowską podniesiono do rangi archidiecezji (był jedynym biskupem, który głosował przeciw temu), a on został jej pierwszym metropolitą.

Nadal intensywnie i ofiarnie angażował się w działalność charytatywną, tworząc prężnie działające komitety, a wreszcie Caritas Archidiecezji Krakowskiej. Diecezja pod jego rządami rozkwitała. Wybudowano około 50 nowych kościołów. Dwukrotnie zwoływał synody diecezjalne. Zabierał także głos w sprawach publicznych.

Gwałtownie potępił zabójstwo Gabriela Narutowicza, stanowczo i otwarcie protestował po aresztowaniu i osadzeniu w twierdzy brzeskiej przywódców opozycji.

W 1927 r. wyraził zgodę na złożenie w krypcie wawelskiej katedry sprowadzonych z Paryża zwłok Juliusza Słowackiego. Jednocześnie ustalił z Piłsudskim, że będzie to ostatni pochówek osoby świeckiej na Wawelu. Mimo tych ustaleń, jak również znaczących różnic w poglądach społecznych i politycznych oraz osobistych oporów w 1935 r. zgodził się na pochowanie samego marszałka w krypcie św. Leonarda. Zastrzegając jednak wyraźnie, że jest to tymczasowe miejsce spoczynku, dopóki nie zostanie przystosowana krypta pod Wieżą Srebrnych Dzwonów.

Dwa lata później, bez pytania o zgodę rządu i prezydenta Mościckiego, arcybiskup kazał przenieść trumnę na przygotowane dla niej miejsce. Wywołało to wielkie oburzenie po stronie piłsudczyków. Fanatyczni zwolennicy nieżyjącego marszałka urządzali manifestacje przed biskupim pałacem, wybijali szyby kamieniami. Wzywali do odebrania mu odznaczeń państwowych przyznanych za wieloletnią działalność charytatywną i patriotyczną, żądali wygnania go z kraju lub uwięzienia w słynnej Berezie Kartuskiej.

Ostatecznie książę metropolita formalnie przeprosił prezydenta, a obrzydliwy tumult z czasem ucichł. Trumna Piłsudskiego do dziś pozostaje w krypcie katedry wawelskiej, do której kazał ją przenieść tejże katedry gospodarz.

W lutym 1939 r. wystosował do Piusa XI prośbę o zwolnienie z urzędu z powodu wieku i słabego zdrowia. W kwietniu ponowił ją podczas audiencji osobistej u Piusa XII. Jednak niespełna miesiąc później, w obliczu nadciągającej wojny, odwołał prośbę i zadeklarował gotowość dalszej posługi.

Namawiał go do tego między innymi minister spraw zagranicznych Józef Beck. We wrześniu, gdy z Krakowa ewakuowano prezydenta miasta, radnych, urzędników administracji oraz policjantów, arcybiskup powołał Obywatelski Komitet Pomocy, którego zadaniem było utrzymanie jako takiej „normalności” i szeroko zakrojona pomoc obywatelom. Niemcy rozwiązali OKP niedługo po zajęciu Krakowa.

Sapieha wspierał następnie działalność Rady Głównej Opiekuńczej – jedynej legalnej organizacji pomocowej w tzw. Generalnej Guberni. Wykorzystując swoje liczne koneksje, niezliczoną ilość razy interweniował w sprawie zatrzymanych, aresztowanych, wywiezionych, osadzonych w obozach, choć wysiłki te nieczęsto przynosiły efekt.

Niejako automatycznie przejął też rolę lidera wśród hierarchów okupowanej Polski, gdy prymas Hlond (za namową nuncjusza Cortesiego, który do śmierci uważał to za swój największy dyplomatyczny sukces) wyjechał we wrześniu 1939 r. do Rzymu.

Gdy na początku listopada 1939 r. Hans Frank za pośrednictwem swego adiutanta zażądał od niego kluczy od Wawelu, wydając je miał powiedzieć „Niech tylko nie zapomni ich oddać, kiedy będzie opuszczał Wawel”. Pertraktacje z Frankiem nic nie dały ani jednej, ani drugiej stronie, mimo iż gubernator kilkukrotnie usiłował wciągnąć metropolitę w pokazową współpracę.

Do okupacyjnych legend należy zaliczyć opowieść o przyjęciu, jakie Sapieha miał zgotować domagającemu się audiencji Frankowi, podejmując go okupacyjnym chlebem z trocinami i kawą z żołędzi. Niemniej opowieść ta dobrze oddaje postawę arcybiskupa, który swoją niechęć do Niemców i potępienie ich działań manifestował przy każdej możliwej okazji.

W publicznych wystąpieniach, odezwach i listach wiele razy żądał od Niemców zaprzestania represji, gwałtów i mordów na ludności. Brał w obronę także ludność żydowską, upominając się o respektowanie jej praw.

Gdy wobec fanatyzmu Niemców okazało się to nieskuteczne, organizował dla niej wieloraką pomoc. Wyznaczył kościoły i zaufanych duchownych, którzy zajęli się wydawaniem na masową skalę fałszywych dokumentów metrykalnych ukrywającym się Żydom. W konspiracji organizował i wspierał miejsca ich ukrywania.

W miarę makabrycznych postępów w realizacji planu zagłady, Sapieha szukał coraz to nowych sposobów niesienia ratunku zagrożonym. Wielką pomocą byli mu zaufani duchowni, krakowskie zakony (zwłaszcza albertynki, urszulanki, benedyktynki, franciszkanie, dominikanie, kapucyni) oraz mieszkający przez całą okupację w jego pałacu klerycy (wśród nich niejaki Karol Wojtyła).

W 1944 r., wraz ze zbliżaniem się frontu wschodniego bezskutecznie apelował do Franka o uznanie Krakowa za część światowego dziedzictwa kultury i ogłoszenie go „miastem otwartym”. Latem tego samego roku odradzał przywódcom krakowskich oddziałów AK zorganizowanie w mieście powstania, pośrednio ocalając je w ten sposób przed zniszczeniem.

Wczesną jesienią w liście do diecezjan wzywał do udzielania wszelkiej pomocy wygnanym ze zburzonej Warszawy oraz do oporu wobec okupanta i odmowy prac przy budowie tzw. Wału Wschodniego. Skierował także osobny list do Polaków wywiezionych na przymusowe roboty do Niemiec, podtrzymując ich na duchu i wlewając w serca nadzieję na rychły powrót do kraju.

Nie wszystkie działania prowadzone i inspirowane przez księcia-metropolitę kończyły się sukcesem. Jednak ich skala i efektywność i tak były ogromne, jak na warunki narzucone przez barbarzyńskiego okupanta. Nic dziwnego, że zaowocowały ogromnym autorytetem i szacunkiem ludzi wszystkich warstw społecznych. To wówczas zaczęto go nazywać nie tylko „naszych ukochanym metropolitą”, ale także „Księciem Niezłomnym”.

Prawdopodobnie to ze względu na międzynarodowe koneksje (także rodzinne), wysoki arystokratyczny tytuł i sławę Sapiehy (daleko przekraczającą granice okupowanego kraju) oraz społeczny autorytet i popularność, naziści nigdy nie zdecydowali się go uwięzić. Niemniej książę-metropolita liczył się z taką możliwością i przez całą okupację trzymał pod łóżkiem przygotowaną niewielką walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami.

O popularności Sapiehy w powojennym Krakowie może świadczyć choćby znamienna scena, gdy w marcu 1946 r. wrócił wreszcie z Rzymu w kardynalskim kapeluszu. Rozentuzjazmowany tłum krakowskich studentów wniósł go do kościoła Mariackiego na rękach… w biskupim samochodzie.

Kardynał ani na chwilę nie spoczął na laurach. Właściwie rozumiał i oceniał nowe zagrożenie, jakie stanowiła umacniająca się błyskawicznie władza komunistów. Znów przyszło mu doświadczać represji i szykan, a także po wielokroć nieskuteczności podejmowanych przez siebie zabiegów w celu zabezpieczenia sytuacji tak Kościoła, jak i ludności.

Przynajmniej raz jednak – znów w sposób anegdotyczny, choć historia ta jest faktem –  wygrał starcie. Gdy władze chciały eksmitować kilkaset krakowskich rodzin, kardynał napisał ostry w tonie list do prezydenta Bieruta, w którym z gorzką ironią zaproponował, by wysiedleńców zainstalować w… Auschwitz. Treść listu szybko stała się sprawą publiczną, eksmisje wstrzymano i nigdy nie wrócono już do tego tematu.

W 1950 r. zdrowie osiemdziesięcioczteroletniego Sapiehy drastycznie się załamało. Niedługo potem doznał zawału serca. Póki mógł, pracował jeszcze, działał, pomagał, walczył. Ale jego czas się kończył. 3 maja 1951 r. przekazał rządy archidiecezji swojemu sufraganowi, biskupowi Eugeniuszowi Baziakowi. 10 maja spotkał się po raz ostatni ze Stefanem Wyszyńskim, który dwa lata wcześniej na jego ręce składał przysięgę, obejmując swój prymasowski urząd.

Książę metropolita Adam Stefan kardynał Sapieha zmarł 23 lipca 1951 r. Pięć dni później pochowano go w krypcie pod konfesją św. Stanisława w wawelskiej katedrze. W uroczystościach pogrzebowych człowieka, który nie znosił pochwał (zdarzyło się już po wojnie, że chwalącemu jego okupacyjne zasługi kaznodziei przerwał kazanie w pół słowa, głośno recytując od ołtarza Credo), mimo represji władz towarzyszyło 100 tysięcy ludzi.