separateurCreated with Sketch.

Wymodlone córeczki – nie z brzuszka, a z serduszka. Poznaj historię Adopcyjnych Misiulaków [reportaż]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 06.09.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Paulina i Bartek są rodzicami trzech adoptowanych córeczek. Mówią, że wymodlili dziewczynki i tłumaczą im, że nie narodziły się z brzuszka, ale z serduszka. Swoją historią dzielą się na Instagramie, na profilu Adopcyjne Misiulaki.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Od zawsze wiedzieli, że chcieliby mieć zarówno dzieci biologiczne, jak i adoptowane. Gdy u Pauliny pojawiły się trudności z zajściem w ciążę, naturalnym wyborem było przyspieszenie decyzji o adopcji.

Adopcja to taka ciąża z serca

Poznali się w kościelnym chórze i od początku ich relacji powierzali swoje plany Maryi. Ślub wzięli na Jasnej Górze w Kaplicy Cudownego Obrazu. Najmłodsza córeczka, Marysia, dostała swoje imię na cześć Matki Boskiej. Paulina i Bartek mówią o zaufaniu Bogu i o tym, że trzeba mieć je nie tylko w dobrych, ale też w trudnych chwilach.

Z takim zaufaniem zgłosili się do ośrodka adopcyjnego. – Nie miało dla nas znaczenia, jaki kolor skóry będzie miało nasze dziecko czy jakiej będzie płci, byliśmy otwarci również na przyjęcie rodzeństwa – mówi Paulina.

Wyrazili gotowość adopcji także chorego dziecka. – Przecież gdybym była w ciąży i nasze maleństwo okazałoby się chore, to też kochałabym je bezgranicznie. Adopcja to dla mnie taka ciąża rozwijająca się w sercu – mówi Paulina.

Znaleźliśmy nasze córeczki

Z radością, ale i pewnym niepokojem czekali na „ten” telefon. W końcu zadzwonił. Pani z ośrodka zapytała Paulinę i Bartka, czy chcieliby zapoznać się bliżej z dokumentami dwóch małych dziewczynek (2 i 3-latki) i ewentualnie spotkać się z nimi w domu rodziny zastępczej. Pojechali tam najszybciej, jak się dało i przywieźli dwie przytulanki, które nazwali imionami sióstr – Lenka i Maja. Po pierwszym spotkaniu i pożegnaniu wiedzieli już, że chcą zobaczyć dziewczynki ponownie. Czuli, że zostawiają nie dopiero co poznane dzieci, ale własne córeczki.

Kiedy dziewczynki trafiły już do domu Pauliny i Bartka oprócz wielkiej radości pojawiły się też pierwsze trudności związane z traumami z przeszłości. Maja, starsza z nich, jeszcze zanim skończyła dwa lata opiekowała się swoją siostrą. W domu rodzinnym, z którego zostały zabrane, często było im zimno, głodowały i nie miały nikogo, komu mogłyby zaufać.

"Na początku Maja gotowa była pójść z każdym, kto da jej cukierka i nazwać tę osobę swoją nową mamą. Kiedy odwiedzili nas znajomi i przynieśli dziewczynom prezenty, to Lenka z Mają spakowały się, bo myślały, że teraz jadą mieszkać gdzie indziej" – wspomina Paulina. Budowanie więzi wymaga wiele czasu. "Teraz do dziadków pojadą, ale nigdzie więcej nie chcą się bez nas ruszać" – dodaje Bartek.

Wyleczyć rany

Kiedy dziewczynki trafiły do rodziny zastępczej, a potem do rodziny Pauliny i Bartka, i w końcu miały pod dostatkiem jedzenia, niemal rzucały się na każdy posiłek. Nie mogły uwierzyć, że kolejną porcję też dostaną o czasie, że nie będą musiały być dłużej głodne. Chowały jedzenie do swoich plecaczków, żeby na wszelki wypadek zrobić sobie zapasy.

Bały się też wszelkich pojazdów na sygnale, bo kojarzyły im się z policją, przed którą podobno miały się chować. Teraz na szczęście wydaje się, że poradziły sobie z tymi lękami. "Lenka po obejrzeniu bajki o strażaku Samie tak się ośmieliła, że na urodziny zażyczyła sobie strażaka. W ramach niespodzianki więc, jako urodzinowego gościa zaprosiliśmy strażaka i całe przyjęcie przygotowaliśmy właśnie w tym stylu. Lenka była zachwycona i wyjątkowo odważna. Uświadomiliśmy sobie jak bardzo się zmieniła od czasu, kiedy do nas trafiła".

Marysia – kolejna córeczka

Kiedy Lenka i Maja poczuły się już pewnie w swoim nowym domu, Paulina i Bartek uświadomili sobie, że chcieliby swoją miłością obdarować kolejne dziecko. Przez facebookowy fanpage Child Adoption dowiedzieli się o czterotygodniowej dziewczynce, która miała wodogłowie i rozszczep kręgosłupa. Ta diagnoza oznaczała, że prawdopodobnie będzie jeździła na wózku. Postanowili zadzwonić, zapytać o malutką i możliwość osobistego poznania. "Po pierwszym spotkaniu wiedzieliśmy, że jest to najprawdziwsza miłość, że odnalazła się nasza kolejna córeczka" – mówi Paulina.

Starsze dziewczynki na nową siostrzyczkę zareagowały bardzo pozytywnie i naturalnie jednocześnie. Na początku potrzebowały upewniać się, że malutka Marysia z nimi zostanie i nikt jej nie zabierze. Nadal chcą pomagać w opiece nad „dzidzią” i czasami aż prześcigają się w swoich wysiłkach.

Czekaliśmy na takie okrzyki

"Nie będzie łatwo, ale będzie pięknie" – mówią Paulina i Bartek. Dzieląc się swoją historią w internecie chcą zachęcić inne rodziny, żeby rozważyły możliwość adopcji i podjęły ją jak najbardziej świadomie. Zapewniają, że problemy starszych dziewczynek czy niepełnosprawność Marysi nie przerażają ich ani nie zniechęcają. Bartek twierdzi, że jeśli w przyszłości córeczka będzie musiała jeździć na wózku, to przecież on może zbudować dla niej windę.

"<Mamo, chodź tu! Tato, pomóż przy rowerku!> – czekaliśmy na takie okrzyki całe życie i marzyliśmy o nich. Teraz ciągle je słyszymy. Jesteśmy szczęśliwą rodziną" – mówią.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!