Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z ojca na syna wznosiliśmy fasadę nazywaną „prawdziwą męskością”, która odcina jednych i drugich od życia i od siebie nawzajem. Sieć marketów ukuła fatalny slogan, by reklamować łatwość dobrania spodni do T-shirtu poprzez aplikację na smartfony. I mimo że sieciówka przeprosiła, warto naprawdę zrewidować, w co wierzymy.
Ta historia zaczyna się wcześnie: gdy dziecko się przewróci, płacze i w odpowiedzi od ojca słyszy, by nie było „babą”. Ciało wysyła sygnał w postaci bólu – ale po to, by najbliższy człowiek na Ziemi cię kochał, musisz przestać wierzyć sobie i odciąć się od czucia. I tak z każdym miesiącem i rokiem wszelkie wrażliwe i czujące części zostają wysłane na banicję. Bo ilekroć się ukazywały, oblewał je palący wstyd. Szydzono z nich, wyśmiewano publicznie, odmawiano wsparcia. Wielu ojców wierzy, że tym sposobem „zahartują” synów, bo sami tak byli traktowani. Jednak wewnętrzną siłę buduje obecność i akceptacja. Kiedy obok chłopca ze stłuczonym kolanem siedzi ktoś, kto nie boi się jego strachu i bólu, potrafi przytulić i pomieścić łzy. Wtedy za każdym kolejnym razem przeżycie upadku będzie łatwiejsze.
Imperatyw samowystarczalności łamie w nas potrzebę wspólnoty. W tylu uproszczonych wersjach świata, także niestety i w Kościele, opowiada się, że „mężczyźni nie potrzebują ze sobą rozmawiać”. Myślę, że bardzo często potrzebują i chcieliby, ale boją się odsłonić, bo rzadko bywali przyjęci ze swoimi kruchymi częściami. Łatwiej się napić i opowiadać kawały. Świat „twardych facetów” opiera się zresztą na rywalizacji, a nie współpracy – i dlatego tak wiele spotkań wygląda jak (wybaczcie kolokwializm) „pissing contest”. Konkurencję przy pisuarze, kto wyżej i dalej. A potem zostaje poczucie pustki i osamotnienia. Powierzchowne spotkanie dostarczyło rozrywki, ale nie nakarmiło żadnej z głębokich potrzeb.
Przytłaczające statystyki samobójstw świadczą o tym, że mężczyźni rzeczywiście wolą ze sobą skończyć niż iść po wsparcie. W zeszłym roku targnęło się na swoje życie ze skutkiem śmiertelnym 6 tys. osób, z czego 4,6 tys. to mężczyźni. Wybór sposobu zakończenia życia też częściej bywa aktem bardziej „spektakularnym” niż w przypadku kobiet. Jak gdyby nawet w tych tragicznych okolicznościach trzeba było coś udowodnić albo się sprawdzić. Tylko nikły procent mężczyzn leczy się z depresji. Większość wierzy, że musi wytrzymać. I że poradzą sobie sami, bo lepiej niż prosić o pomoc jest rozpadać się na kawałki, zrobić coś sobie albo iść się upić.
Mit samowystarczalności pcha w ramiona uzależnień. Łatwiej jest być w relacji z substancją albo własnym działaniem niż zależeć od drugiego człowieka, gdzie tyle nieprzewidzianego może się zadziać. Nieważne, czy to będzie alkohol, hazard czy pornografia: nałogi mają koić ten dziki ból i wstyd, który rozrywa serce chłopca, a potem mężczyzny. Ból, którego nie wolno poczuć, bo będzie się „mięczakiem” – i o którym nie wolno opowiadać, bo facet radzi sobie sam. No, może jeszcze z gotowania i kupowania skarpet może go wyręczyć kobieta. Nikomu jednak nie można pokazać miejsca pod zbroją „twardziela”, gdzie rozgrywa się samotny dramat: poczucie, że „jestem nikim”, koszmarny lęk, że „się nie sprawdzę” i nie sprostam wymaganiom życia. Tak często tam w środku jest nadal bardzo poraniony chłopiec, który czeka na ratunek, wsparcie i miłość. Na to, by ktoś z nim przeżył zamrożone uczucia.
Powiedzieć, że „mężczyzna nie prosi o pomoc”, to założyć, że bycie mężczyzną i bycie człowiekiem to dwie oddzielne sprawy. I jeśli chcesz być prawdziwym mężczyzną, musisz być nadczłowiekiem. Człowiek rozwija się w więziach. Odsłaniając siebie, przyjmując od innych, a także dając innym z siebie. Proszenie o pomoc to sposób budowania bliskości. Pokazywania drugiemu człowiekowi, że może coś wnieść w nasze życie. To także wyraz dojrzałości, bo w wielu sprawach nie jesteśmy w stanie poradzić sobie sami.