Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Co czuł, gdy 29 maja 2021 roku wychodził na murawę stadionu Dragao w Porto przeciwko Manchesterowi City? Znalazł się na samym szczycie: w finale Ligi Mistrzów. To marzenie każdego piłkarza europejskiego klubu. Powściągliwy zazwyczaj Lewandowski, gdy wygrał te prestiżowe rozgrywki, owinął się biało-czerwoną flagą i płakał przed kamerami jak dziecko. A Édouard Mendy jeszcze kilka lat temu nawet nie sądził, że kiedykolwiek futbol pozwoli mu zarobić na życie.
Dzisiaj zarabia miliony funtów w Chelsea Londyn, a niespełna rok po zmianie barw klubowych i dołączeniu do klubu z Wysp, wzniósł najważniejsze klubowe trofeum piłkarskiej Europy. Rzadko się zdarza, by piłkarska kariera była tak bardzo pokręcona. I usilnie prowokowała do zadawania pytań o to, co naprawdę siedziało w głowie piłkarza, który z bezrobotnego, niespełnionego grajka stał się człowiekiem budzącym zachwyty kibiców i podziw komentatorów.
Futbolowa obsesja
W Anglii był kilka razy. Nie dlatego, że postanowił wybrać się na wycieczkę z Francji przez kanał La Manche, ale dlatego, że poszukiwał tam pracy. W ojczyźnie Moliera pałętał się bezradnie po niższych ligach, więc, skoro na karierę klasowego bramkarza nie starcza mu talentu – sądził – to może chociaż zarobi trochę pieniędzy w funtach. Tak trafił na testy do League One, czyli angielskiej trzeciej ligi. Kiedy tamtejsi spece zobaczyli, jakie ma umiejętności, machnęli ręką i kazali wracać do domu.
Urodził się w północnej Francji, w rodzinie imigrantów z Afryki. Mama pochodziła z Kamerunu, a tata z sąsiedniej Gwinei Bissau. Gdyby w domu rodzinnym zaczniemy szukać źródeł tego, co siedziało później w głowie tryumfującego już na stadionie Dragao Eduarda, to możemy zabłądzić. Na pewno los dziecka imigrantów nie był łatwy – bo nigdy nie jest – ale wydaje się, że życie obeszło się łagodnie z rodziną Mendych. Rodzice małego Eduarda szybko odnaleźli się w nowej rzeczywistości: zarabiali przyzwoicie, bez problemu radzili sobie z utrzymaniem sześciorga dzieci. Nie ma zatem sensu snuć opowieści o ubóstwie i wykuwanym w ten sposób charakterze przyszłego bramkarza.
Miał za to Édouard jedną obsesję: futbol. Od dziecka kochał piłkę, a najbardziej w piłce kochał słynnego francuskiego bramkarza, Fabiena Bartheza. Kto jeszcze pamięta, że uchodził on za totalnego szaleńca? O ile o golkiperach zwykle mówi się, że są nie do końca normalni, o tyle Barthez stanowił indywiduum pośród indywiduów. Nie ma sensu rozpisywać się na temat tego, co potrafił wyprawiać na boisku (i poza nim), dość powiedzieć, że budził skrajne emocje. Ale potrafił być też wzorem profesjonalizmu: imponował ciężką pracą na treningach. Czy gdy mały Édouard trafił na treningi do klubu La Havre, wiedział o tym, jak ciężko na swój sukces pracował szalony Fabien? I że jemu będzie o wiele, wiele trudniej?
Jak utrzymać rodzinę
W Le Hevre Édouard uczył się piłkarskiego rzemiosła. To ten klub nauczył go podstaw bramkarskiego fachu. Ostatecznie jednak musiał opuścić klub, przegrawszy rywalizację z innym utalentowanym bramkarzem, Zachariem Boucherem. Marzenia o wielkiej karierze topniały dość szybko. Mendy pałętał się po niższych ligach, aż w końcu, w akcie desperacji, postanowił pojechać za chlebem za granicę. Miał 22 lata i musiał zacząć pracować, by zarobić na utrzymanie. Szczególnie, że niebawem miało urodzić się jego pierwsze dziecko.
Jego wyjazd „zablokował” jednak menedżer, roztaczając przed nim perspektywę nowego kontraktu we Francji. Pomysł ostatecznie spalił na panewce, a Mendy został na lodzie. Bez pracy i bez pieniędzy.
"Nie tylko dla piłkarza, ale dla każdego człowieka bezrobocie to straszna sprawa. To jak dostać z liścia w twarz" – wyznał Édouard Mendy. Zapewne miał wówczas przed oczyma rodziców, którzy od dziecka wpajali mu cnotę pracowitości. Wpadł w głęboki dołek psychiczny. "Zacząłem się zastanawiać czy to dla mnie, czy powinienem się zawziąć i nadal szukać szczęścia w futbolu, czy jednak odpuścić" – powiedział po latach.
Był 2014 rok, Mendy miał 22 lata, czyli był w wieku, kiedy wielu piłkarzom dopiero otwierają się drzwi do karier, a on stał w miejscu, drapał się po głowie, chciał porzucić futbol. To wtedy poszedł prosto do urządu pracy, by zapytać, czy znajdzie się tam coś dla niego. A jeśli nie praca, to chociaż zasiłek.
Nie zadzierał nosa
W tym momencie, obok młodzieńczej pasji, w życie Édouarda wkroczyła rodzina. Na poważnie, bo sytuacja wymagała poważnej interwencji. Rodzice zdołali przekonać go, by dał sobie szansę i spróbował zawalczyć o wymarzony zawód. Obiecali wsparcie, a on im zaufał. Ale czekała go jeszcze długa droga. Pierwsze kroki skierował do macierzystego klubu Le Havre, gdzie pozwolono mu na treningi z drużyną. Pracował ciężko przez cały sezon, nie otrzymawszy ani eurocenta zapłaty – zgodził się trenować za darmo, byle utrzymać formę. Gdy usłyszał, że słynny francuski klub Olympique Marsylia poszukuje bramkarza, stawił się na testy i, owszem, przyjęto go, ale jako… czwartego zmiennika.
Mimo to Mendy nie zadzierał nosa. "Trenowałem z naprawdę wielkimi zawodnikami, jak Lassana Diarra czy Abou Diaby" – wspomina, zwracając uwagę, jak wiele dało mu to, że otarł się o wysokiej klasy grajków. Wreszcie miał nadejść jego czas: trochę niepozornie, bo zaczęło się w drugoligowym Reims, gdzie trafił z Marsylii. Tam, znów ostro trenując, stanął między słupkami i… miejsca już nie oddał.
Kariera Mendy’ego nabrała rumieńców. Jego determinacja ujawniła się w pełnej krasie. W sezonie 2017-2018 przyczynił się do sukcesu Reims: awansu do francuskiej ekstraklasy. Szybko też kupiło go silniejsze Rennes. Tam pierwszy raz posmakował gry w Lidze Mistrzów. Czy można sobie wyobrazić, co czuł chłopak, słuchając zapierającego dech w piersi hymnu Champions League, i mając równocześnie w pamięci wizytę w lokalnym urzędzie pracy z perspektywą zakończenia kariery?
Nienasycenie
Mimo to wszyscy, którzy komentowali transfer Édouarda Mendy’ego do Chelsea Londyn, pukali się znacząco w czoło. Uznawano go bowiem za co najmniej przeciętnego grajka. Owszem, przebojowego, ale jednak Rennes to klub o kilka klas gorszy niż angielski potentat. Nie te gabaryty. Mendy przechodził do klubu dźwigającego się właśnie z wielkiej depresji. Miał być lekiem na zło, który zaradzi problemom trapiącym wciąż nieuczesaną w defensywie angielską ekipę.
Dlaczego wybrano właśnie jego? Bo prosiła o to legenda Chelsea, czeski bramkarz Petr Cech. On widział w nim więcej niż futbolowi znawcy, wymądrzający się w telewizji i na portalach internetowych. Nie mylił się. Mendy szybko zdetronizował dotychczasowego bramkarza londyńskiej ekipy, Kepę Arribazalagę, którego parę lat wcześniej kupiono za grube miliony.
Mendy olśnił piłkarski świat. Zademonstrował imponujący refleks i świetną grę nogami. Dowiódł też, że potrafi kierować grą obrońców. I to nie byle jakich, bo występował za plecami tuzów: Antonio Rudigera, Thiago Silvy, Cesara Azpilicuety czy Bena Chilwella. Minęły niespełna dwa lata, a Mendy wygrał z Chelsea Ligę Mistrzów, dotarł do finału angielskich rozgrywek o FA Cup i wreszcie został uznany przez UEFA najlepszym bramkarzem sezonu 2020/2021.
Co czuł Mendy, gdy stanął przed upragnionym trofeum: pucharem Ligi Mistrzów? Myślę, że czuł nienasycenie. To, o czym powiedzieliśmy sobie tutaj – miłość do futbolu, gen szaleństwa, wsparcie bliskich – z pewnością było dla niego cennym artefaktem na drodze piłkarskiej kariery.
Ale jeśli spojrzeć na jego losy z perspektywy czasu, widać przede wszystkim silną determinację i pragnienie rozwoju. Zwrócił na to uwagę jego trener z Olympique Marsylii, gdzie Mendy pełnił marginalną przecież rolę. Mógł zatem pobierać co miesiąc pensję, i zadowolony opuszczać budynki klubowe. Ale było inaczej. "Dostrzegłem, że ten chłopak jest obdarzony talentem, odpornością i nienasyconym pragnieniem doskonalenia się" – wspomina Dominique Bernatowicz.
A zatem nienasycenie, pragnienie nieustannego doskonalenia się – w to naprawdę Mendy wierzył. I to, być może, trzymało go przy piłkarskim życiu. Wiem, że dla wielu piłka nożna stała się już dzisiaj złotą wydmuszką, ale nie mam wątpliwości, że sukces w tym sporcie osiągają tylko ci, którzy naprawdę pragną pokonywać bariery. Na tym przecież sport polega: na rywalizacji z innymi i z samym sobą. Na pokonywaniu słabości i przełamywaniu barier. Przekroczenie ograniczeń uzależnia, a satysfakcja, jaką się z tego czerpie, smakuje jak narkotyk.
Mendy nie dał się złamać. Pokazał determinację i nienasycenie. I wydaje mi się, że kiedy stał na murawie stadionu Dragao w Porto myślał tylko o jednym: co zrobić, by osiągnąć więcej.