separateurCreated with Sketch.

Alojzy Orione: jego kapłaństwo to była szalona pogoń za tymi, którzy oddalają się od Boga i giną

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Widząc skutki działań Mussoliniego we Włoszech, wołał: „Gdybym nie nosił sutanny, sam stanąłbym na czele armii, by wyzwolić kraj od tego typa!”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

W tym roku  przypada 150 rocznica urodzin św. Alojzego Orione. Z tej okazji od 12 marca do 29 sierpnia można uzyskać odpust zupełny, pod zwykłymi warunkami, w kościołach i kaplicach oriońskich.

Alojzy Orione

Jego życiorys fascynuje. Ufność do Boga chwyta za serce. Wytrwałość, z jaką dążył do celu pokonując przeciwności, budzi podziw, ale to miłość, którą obdarowywał chorych, ubogich, sieroty i przestępców zawstydza i zatrważa.

Dla ratowania dusz gotów był iść na krańce piekła. Pracował w dzielnicach nędzy, wśród ofiar trzęsień ziemi, chorób zakaźnych i wojen. Wszystko, co robił, robił dla Chrystusa, bo w Nim widział cel życia każdego człowieka.

Lubił mawiać, że „dla Chrystusa lepiej być ścierką, która przetrze trochę okno i jest do wyrzucenia, lub osłem, który zawiezie Go do biednych, niż królem, który nigdy do niczego Mu się nie przydał”.

Działał jak magnes

„Bardzo pana proszę, jeżeli pan będzie o nim pisał, niech pan nie zrobi z niego filantropa katolickiego. W ten sposób pan go pomniejszy. Naturalnie, opiekował się bliźnimi, jak to i inni czynią, dążył do sprawiedliwości społecznej, ale jego nadzwyczajna siła i moc tkwiła w tym, że we wszystkim, co czynił, polegał wyłącznie i całkowicie na Bogu” – usłyszał Douglas Hyde, brytyjski publicysta, który pod wpływem opowieści Ignacego Silone zafascynował się postacią ks. Orione i w latach 50. wyjechał do Włoch, aby odnaleźć ślady niezwykłego kapłana.

Udało mu się porozmawiać z tymi, którzy go znali. Jedno ze świadectw, zamieszczone później w książce pt. Rozbójnik Boży pokazuje, jakim charyzmatem był obdarzony włoski ksiądz.

ĺW jadalni o kamiennej posadzce, mieszczącej się w suterenach szkoły zawodowej w Wenecji, furtian podawał mi kolację – pisze Hyde. – Był niskiego wzrostu, krępej budowy, o potężnej klatce piersiowej, którą śnieżna biel koszuli zdawała się jeszcze poszerzać.

– Z taką klatką piersiową nadawałby się pan na śpiewaka operowego – schlebiałem mu.

– Byłem nim, proszę pana, bylem niegdyś – odpowiedział. – Już jako chłopiec marzyłem o karierze śpiewaka. Dorastając utwierdziłem się w przekonaniu, że Bóg obdarzył mnie pięknym głosem. Moje nadzieje się spełniły. Zostałem śpiewakiem operowym. Zaangażowano mnie da La Scali w Mediolanie, co jest największym zaszczytem dla każdego śpiewaka.

– Co pan tutaj robi? Dlaczego pan opuścił La Scalę? – zapytałem.

– Pewnego wieczoru wracałem z opery. Natknąłem się na księdza Orione. Odezwał się do mnie i w tej samej chwili odczułem na sobie jego oddziaływanie: wiedziałem, że pójdę za nim choćby na koniec świata. Nie potrafię panu wytłumaczyć, jak się to stało. Opowiadał mi o swojej pracy, a na moje pytanie, czy mógłbym mu być w czymś pomocny, odrzekł, że potrzebuje palacza do szkoły, w której chłopcy z ulicy powinni się czegoś pożytecznego nauczyć. Tę właśnie szkołę otworzył tutaj, w Wenecji. Wyraziłem zgodę na to stanowisko, udałem się z nim do Wenecji i już mnie La Scala więcej nie zobaczyła”.

Upomniał papieża

Temperament miał włoski. Kochał, ale i wymagał. Szybko się zapalał i szybko działał. Świadkowie jego życia podkreślają, że często ganił, ale i często przepraszał, gdy widział, że emocje go poniosły. Był klerykiem w seminarium w Tortonie, gdy dowiedział się, że kardynał Giuseppe Sarto, patriarcha Wenecji, zaprasza do siebie jego przyjaciela, późniejszego wybitnego kompozytora, a wtedy kleryka Lorenza Perosiego, i nie tylko gra z nim w karty, ale też częstuje papierosami.

Był zgorszony. Napisał list i wysłał go do weneckiego patriarchy. Podobno, gdy już wrzucił kopertę do skrzynki, pożałował, przestraszył się, ale było za późno. Czas płynął, odpowiedzi na list nie otrzymał. Jedyną przesyłką z Wenecji był duży kawałek tkaniny na sutannę. Opatrzność tak zrządziła, że kard. Sarto został papieżem i to od niego, Piusa X, zależało zatwierdzenie reguły zgromadzenia założonego przez ks. Orione.

Porywczy kapłan poszedł na spotkanie z papieżem, a tu czekały go dwie niespodzianki. Po pierwsze papież od razu zatwierdził regułę i udzielił pomocy materialnej na pokrycie kosztów założenia nowych domów. A po drugie, na koniec spotkania otworzył brewiarz i wyjął pożółkły list kleryka Orione. „Papieżowi też trzeba przypominać o pokorze i dlatego noszę ten list zawsze przy sobie” – powiedział.

Dzieciństwo Alojzego

Historia ks. Orione zaczyna się w Pontecurone, małej miejscowości między Mediolanem a Genuą. To tu 23 czerwca 1872 r. przyszedł na świat jako Alojzy Jan. Rodzina mieszkała w dobudówce większego domu.

Ojciec Wiktor był majstrem brukarskim, odpowiadał za stan okolicznych dróg – znosił głazy z rzeki, obrabiał je i układał, naprawiając drogi. Bieda nauczyła go oszczędności. Jako kawaler nie był religijny, za to jego żona, Karolina, która nie do razu przyjęła oświadczyny, słynęła z wielkiej pobożności i pracowitości. Mieli czworo dzieci, Alojzy był najmłodszy.

„Matka moja – wspominał po latach – dała mi kiedyś odzież starszego o trzynaście lat brata, która przeszła uprzednio przez trzech braci. Wstawała o trzeciej rano i zabierała się do pracy”. To z domu, gdzie mimo ciężkiej pracy czasem brakowało chleba, Orione wyniósł ogromny szacunek dla pracujących i pracy. Sam już jako dziesięciolatek pomagał ojcu w naprawie dróg. Jednak czuł, że to nie będzie praca na całe życie.

W 1885 r., jako trzynastolatek, wstąpił do niższego seminarium franciszkanów. Krótki, kilkumiesięczny pobyt zakończył się zapaleniem płuc i chłopiec został usunięty z seminarium.

Rok później przyjęto go do szkoły salezjanów w Turynie. Przyjmującym był sam Jan Bosko. „Będziemy przyjaciółmi” – powiedział patrząc w oczy Alojzemu.

Cud przyjaciela

To Bosko położył najważniejsze elementy duchowego fundamentu Orione. Katechizował i formował, podarł zeszyt, w którym chłopiec zapisywał swoje grzechy i zachwycił go Jezusem i Maryją. To pod czułym okiem wybitnego wychowawcy Alojzy odkrył, że po Jezusie i Maryi najbardziej kocha dusze, o które trzeba walczyć w dzień i w nocy, i papieża. Praktykuje miłosierdzie, pomagając chorym i bezdomnym w turyńskim ośrodku św. Cottolengo. To wtedy widzi, odkrywa, że bez jakiegokolwiek zabezpieczenia finansowego można pomagać innym, byle to było pełnienie woli Bożej, a nie własnej.

Śmierć Jana Bosko jest dla niego punktem zwrotnym, ale przede wszystkim wstrząsem. Ma szesnaście lat i czuje się tak, jakby stracił ojca. Modli się i czuwa, prawie nie śpi. Aż do pogrzebu posługuje chorym i w czasie krojenia dla nich chleba ucina nożem palec, niemal całkowicie. Ból jest wielki, ale bardziej boli myśl, że bez palca nie zostanie księdzem! Biegnie, brocząc krwią, do ciała ks. Bosko i dotyka dłoni zmarłego. Jego palec zrasta się w jednej chwili…

Ksiądz Orione

Po pogrzebie wstępuje do diecezjalnego seminarium w Tortonie, ale nie jest mu łatwo. Doświadcza pogardy, koledzy wykorzystują go do upokarzających prac, a on, podświadomie, zabiega o ostatnie miejsca. Odkrywa, że „Chrystusa można kochać tylko na krzyżu, że inna miłość nie istnieje”.

Zaczyna pomagać młodzieży z ulicy. Do jego pokoju przychodzą zaniedbane, często głodne dzieci. Pierwszym wychowankiem jest chłopak, który z powodu złego zachowania został wyrzucony na ulicę przez księdza.

Pierwsze oratorium otworzył w 1892 r., w Wielkim Tygodniu. Pierwszy kościół, do którego poprowadził chłopców to świątynia Ukrzyżowanego w Tortonie. Zebrał grupę przed wielkim krzyżem i poświęcił ich Męce Chrystusa.

Kalwaria ks. Orione

„Napiszę moje życie łzami i krwią. Niesprawiedliwość ludzka niech w nas nie osłabi pełnej ufności w dobroć Bożą. Słowami, które zawsze są pełne uczuć, niech będą – cierpieć, milczeć, modlić się, kochać, dać się ukrzyżować i adorować. Światło i pokój serca. Wstąpię na moją kalwarię jak łagodny baranek. Apostolat i męczeństwo – męczeństwo i apostolat” – notował.

Kiedy przyszedł dekret z nakazem natychmiastowego zamknięcia oratorium, młody kapłan, płacząc i modląc się, zasnął przy oknie. Wołał też do Maryi: „Moja Matko, któraś nigdy nikogo nie opuściła; nie opuszczaj tego swego biednego i ostatniego syna! Nie mogę już więcej ścierpieć… Ratuj mnie, o droga Mateńko; ratuj wraz z moimi młodzieńcami, z oratorium. Spotwarzają nas – jesteśmy opuszczeni przez wszystkich. Nie mogę po prostu iść dalej. Jeżeli Ty nie przybędziesz, zginę wraz z moimi chłopcami. Przyjdź, o droga Matko; przyjdź, nie zwlekaj! Przyjdź, o Matko, przyjdź, aby nas ratować! Moja misja skończona. Dotąd dzięki ludziom oratorium funkcjonowało; obecnie twoi biedni chłopcy są opuszczeni przez wszystkich. Jesteśmy sierotami”.

We śnie otrzymał proroczą wizję rozwoju zakonu na całym świecie. Wkrótce, wciąż bez grosza i wsparcia, w ciągu jednego dnia zorganizował nowe gimnazjum dla 150 uczniów.

Bez niczego

Był skrajnie ubogi. Nie posiadał niczego, a jeśli coś otrzymał, to natychmiast oddawał. Biografowie twierdzą, że kiedyś oddał biednemu swoje jedyne spodnie i był zmuszony przemykać przez miasto po zmroku, bo sutanna była na tyle dziurawa, że nie zakrywała nóg.

Kiedy powstało już zgromadzenie orionistów, dbano, aby w każdym z nich zawsze były komplety odzieży pasującej na ubogiego założyciela. Ale nie został księdzem po to, aby się zajmować sobą i garderobą, prawda?

Celem kapłaństwa – pisał w 1917 r. – jest zbawienie dusz i pogoń za tymi, które oddalają się od Boga i giną. One potrzebują ojcowskiej pociechy i pomocy w chwili  powrotu, mają pierwszeństwo i dla nich jestem w stanie pozostawić inne, być może  potrzebujące mniejszej pomocy. Jezus przyszedł nie do sprawiedliwych, lecz do grzeszników”.

Mówiono, że „dochodził dosłownie do brzegu przepaści”, by pomagać i ratować. Znajomemu księdzu w Wenecji powiedział, że „gotów jest wsunąć palec do piekła, gdyby tym sposobem mógł wyratować duszę”.

Modlitwa jest wszystkim

Po całodziennej pracy potrafił spędzić całą noc na modlitwie. Czasami budził się w środku nocy i myślami biegł ku Chrystusowi Eucharystycznemu. Często wstawał, zbliżał się do okienka, przez które widoczne było wnętrze katedry i pozostawał na adoracji. Pragnął „stać się żywą lampką, płonącą przy tabernakulum”.

„Z modlitwą będziemy mogli osiągnąć wszystko, bez niej nie dokonamy niczego. Wielkich rzeczy dokonuje się przez modlitwę. Najskuteczniejszym środkiem wspomagania naszych dzieł i naszych trudów będzie gorąca i wytrwała modlitwa za nas wszystkich” – pisał w liście z 1934 r. W krzyżu widział drzewo, z którego wypływa nowe życie. Pragnął, aby Chrystus zmartwychwstał we wszystkich sercach i odnowił w sobie każdego człowieka i wszystkich ludzi.

Zawołanie „Odnowić wszystko w Chrystusie” wytyczało cel jego życia, cel każdej działalności. „Potrzebujemy Jezusa! I to codziennie; nie na zewnątrz nas, ale w nas i nie tylko duchowo, ale i sakramentalnie. (…) On będzie życiem, pociechą i szczęściem naszym oraz tych, których nam przysyła” – wołał, a listach pisał, że „przyszłość należy do Chrystusa! Zbliż się, zbliż, o Chryste zmartwychwstały. Do łodzi tego biednego świata wdziera się woda ze wszystkich stron – bez Ciebie utonie. Przyjdź, o Panie, zmartwychwstań we wszystkich sercach, we wszystkich rodzinach, we wszystkich regionach świata”.

Modlitwa ks. Alojzego

O tak, mój Jezu, pragnę Ci śpiewać z radością hymn Twojej Boskiej miłości, ale nie chcę z tym czekać do dnia, w którym wkroczę do raju. Ojcze, Mistrzu i Zbawicielu mojej duszy,  proszę Cię, o słodki Panie,  dla Twojego miłosierdzia pozwól mi rozpocząć ten słodki hymn już tu na ziemi; W tym miejscu, o Panie, gdzie szerokie wody i niebiosa, gdzie niezmierzony Atlantyk mówią mi o Twojej potędze i o Twojej dobroci. Spraw, o Panie, aby całe moje życie było ofiarą i hymnem – hymnem na cześć Bożej miłości i całopalną ofiarą dla Ciebie, o mój Panie, dla Kościoła świętego, dla Twego namiestnika na ziemi,  dla biskupów i moich braci. Niech całe moje biedne życie stanie się kantykiem Bożej miłości na ziemi, gdyż pragnę, aby – z Twojej łaski, o Panie – w niebie był tylko jeden hymn Bożej miłości! Miłości! Miłości! Miłości!

„Już odchodzę…”

Niemal przez całe życie wstawał o 4.30 i kładł się po północy, ścigał się z czasem, szkoda mu było każdej chwili. Pod koniec życia, gdy zgromadzenie się rozrastało, w środę przyjmował interesantów w Mediolanie, a w czwartek – w Genui.

Przez cały dzień słuchał ludzi, którzy czekali, przez wiele godzin, w długiej kolejce – bankierzy, bogacze, naukowcy, a także zwykli robotnicy. Potrzebowali spowiedzi, rozmowy, albo rady. „Moje serce jest naciągnięte jak lina, która kiedyś pęknie” – mówił, ale nie chciał się zatrzymać.

Chcę umrzeć stojąc, patrząc w niebo i pracując”. W kwietniu 1939 r. przeżył pierwszy zawał serca, niecały rok później, drugi. Ale nie zwolnił! Na listy, które przychodziły z całego świata odpowiadał, leżąc w łóżku. Lekarze zalecali zmianę trybu życia, albo chociaż klimatu, ale Orione odpowiedział, że „nie chce ani żyć, ani umrzeć pomiędzy palmami, ale pomiędzy ubogimi, bo oni są Chrystusem”.

Kiedy w końcu zgodził się pojechać do San Remo, nie przerwał pracy. Zachowało się świadectwo pielęgniarza, który był świadkiem tego, jak ksiądz zdrapuje w z kolan zgrubienia, jakie zrobiły się na skórze od długiego klęczenia na modlitwie. „Chcę się od tego uwolnić, nie trzeba, by ludzie to widzieli i później robili historie” – powiedział zakłopotany.

12 marca 1940 r. pracował do dziesiątej wieczorem. Gdy się położył, poczuł się źle i wezwał aptekarza zakonnego. Ale było już za późno. Przyjął wiatyk, pożegnał się z przyjaciółmi i opiekującymi się nim współbraćmi i po słowach: Już odchodzę… Jezu, Jezu, Jezu…” – umarł.

Artykuł powstał na podstawie:
Ks. D. Sparpaglionie, "Ksiądz Orione";
D. Hyde, "Rozbójnik Boży
".