Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Szybko zapakowałem do samochodu moją żonę i dzieci, jak również dwójkę dzieci mojego wikariusza i ruszyłem” – opowiada ks. Taras, greckokatolicki proboszcz z Wyhorodu koło Kijowa, który teraz odprawia msze pod Krakowem.
Ucieczka na zachód
Ks. Taras mówi bardzo dobrze po polsku. Słyszę wprawdzie jego silny ukraiński akcent, ale rozumiemy się bez problemu. Duchowny jest kapłanem greckokatolickim. Parafia, gdzie pracuje, znajduje się niedaleko Kijowa. Gdy 24 lutego na stolicę Ukrainy spadły pierwsze bomby, efekt ostrzału był odczuwalny także w jego mieście.
Jako greckokatolicki ksiądz Taras ma żonę i trzy córki: czteroletnią, dwuletnią oraz siedmiomiesięczną. Gdy sytuacja zrobiła się niebezpieczna, zdecydował się uciekać na zachód.
– Szybko zapakowałem do samochodu moją żonę i dzieci, jak również dwójkę dzieci mojego wikariusza i ruszyłem do rodzinnego Tarnopola – mówi mi przez telefon.
Po ciężkiej i męczącej podróży przez zapchane przez samochody drogi, udaje im się dotrzeć do Tarnopola, gdzie mieszka matka ks. Tarasa. Jednak i tu nie zaznali spokoju. Co chwilę rozlegały się syreny alarmowe. Dzieci, zamiast spać w łóżkach, musiały uciekać do piwnicy.
Jeszcze dalej od wojny
Przyjaciel Tarasa z Sułkowic koło Myślenic kilka razy proponował mu przyjazd do Polski. W końcu greckokatolicka rodzina zdecydowała się wyjechać z Ukrainy.
– Wyjechaliśmy do Polski z żoną i naszymi dziećmi oraz moją siostrą i dwójką jej pociech – mówi ks. Taras. – Na miejscu, w Sułkowicach, spotkaliśmy się z nadzwyczajną organizacją wolontariuszy. Pomogli nam znaleźć mieszkanie. Rodzina, która nas gości, oddała nam do dyspozycji całe piętro swojego domu.
Ksiądz Taras, choć zostawił swoją parafię koło Kijowa, szybko znalazł nowych wiernych. 6 marca, po konsultacji z ks. Pawłem z greckokatolickiej parafii w Krakowie, postanowił pomóc duchowo uchodźcom mieszkającym w okolicach Myślenic.
Zobaczcie zdjęcia z Sułkowic:
„Oczywiście, że można odprawić mszę!”
Sułkowice to miasto w Małopolsce, niedaleko Myślenic. Parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa współpracuje z gminą w pomocy uchodźcom.
– Jestem na bieżąco informowany o tym, co się dzieje w sprawie uchodźców w naszym rejonie – mówi ks. kan. Edward Antolak, proboszcz.
Pewnego dnia przyszedł do niego parafianin, który jest odpowiedzialny za koordynację pomocy dla uchodźców i przedstawił mu sytuację ks. Tarasa.
– Zapytał mnie, czy można będzie odprawić mszę świętą w obrządku wschodnim. Oczywiście, że można! – kontynuuje ks. Edward.
Pierwsza msza odprawiana przez ks. Tarasa odbyła się 13 marca – po parafialnych Gorzkich żalach i zgromadziła ponad sto osób. Tuż po niej rozpoczęła się spowiedź. Po liturgii ks. Taras zapytał, czy będzie możliwość odprawiania liturgii także w następnym tygodniu.
– Powiedziałem mu: Proszę odprawiać mszę, dokąd będzie potrzeba! – opowiada ks. Edward. – Powiedziałem też, by ogłaszać ją wszystkim zainteresowanym. Sama liturgia zaś będzie transmitowana przez parafialny kanał na YouTubie, tak jak inne msze.
Różni apostołowie, jeden Chrystus
– To bardzo piękna liturgia! – stwierdza ks. proboszcz. Na moje pytanie, czy nie chciał jej koncelebrować, odpowiada ze śmiechem, że w tym dniu odprawiał już kilka Eucharystii, więc w tej uczestniczył jak zwykły wierny. Wspomniał jednak, że miał doświadczenie odprawiania liturgii w rycie maronickim, którym posługuje się Kościół w Libanie.
W dzisiejszym skonfliktowanym świecie taka współpraca i wzajemna pomoc środowisk różniących się językiem, kulturą i sposobem przeżywania wiary daje nadzieję, że jest szansa na życie w zgodzie. Kościół greckokatolicki jest w pełnej łączności z papieżem. To, co odróżnia Kościół łaciński od wschodniego to duchowość i sposób jej przeżywania, choć nawet on nie jest diametralnie różny.
– Msza jest taka sama, tylko trochę inna – stwierdza Jarosław Ziembla, który pracuje jako zakrystian w Sułkowicach. – Jest bardzo podobna do tzw. mszy trydenckiej. Przepełniona jest symbolami i gestami, które po reformie liturgicznej zniknęły z mszy łacińskiej.
Jarek w niedzielę uczestnicy w 6 mszach. Mówi jednak, że choć Eucharystia mu nie powszednieje, bo jest to wciąż niezwykłe przeżycie, pod koniec niedzieli jest po prostu zmęczony. Boska liturgia, bo tak nazywana jest msza w obrządku greckokatolickim, stała się świeżym powiewem i niezwykłym duchowym przeżyciem, mimo że odprawiana bez wszystkich przedmiotów, które normalnie znajdują się w cerkwi.
– Jesteśmy w tym samym Kościele. Oni może od Pawła, my od Apollosa, ale Chrystus jest jeden! I to jest przestrzeń na budowanie pokoju i wzajemną pomoc – stwierdza sułkowicki kościelny.
Ludzie potrzebują modlitwy
W kolejną niedzielę ks. Taras odprawił już trzy msze: w Wadowicach, Skawinie i Sułkowicach.
– Ludzie potrzebują modlitwy, gdyż dużo z nich przyszło także do spowiedzi, by zrzucić z siebie ciężar – stwierdza duchowny.
Gdy pytam go o los pozostawionych na Ukrainie parafian, odpowiada, że cały czas jest z nimi w kontakcie przez wikariuszy, którzy zostali na miejscu. Co więcej, organizuje im pomoc materialną. Choć jakiś czas temu dostał propozycję wyjazdu do Włoch, chce pozostać blisko nich.
– Nie chcę tam jechać – mówi ks. Taras. – Tu jestem bliżej granicy i liczę na Boży cud, że wkrótce pojawi się możliwość powrotu na Ukrainę.
Ks. Taras kilkukrotnie w trakcie naszej rozmowy podkreśla ogrom wsparcia, jakie uzyskuje od Polaków. Czuje się tu naprawdę dobrze, tak jak wielu Ukraińców. Ze smutkiem stwierdza jednak, że to nie jest jego dom. Gdy na koniec pierwszej odprawianej w Sułkowicach mszy pożegnał ludzi, mówiąc, że mogą już iść do domu, usłyszał odpowiedź, że nie mają tu domu.
– Czujemy się tu bardzo dobrze – jeszcze raz podkreśla ks. Taras. – Ludzie przyjmują nas z otwartymi sercami! Polska stała się dla nas otwartym domem. Lecz to nie jest nasz dom.
Gdzie w tym wszystkim jest Bóg?
Tragedia, która dotknęła naszych sąsiadów, rodzi pytania, gdzie w tym wszystkim jest Bóg. Gdy pytam o to ks. proboszcza Edwarda Antolaka, stwierdza, że ludzie mówią o tragedii, która się stała. Warto jednak wrócić do przeszłości i zobaczyć, jak wyglądała nasza wierność Bogu.
Gdy zaś pytam, czy to kara od Boga, proboszcz stwierdza z naciskiem:
– To nie On karze! To mogą być konsekwencje zostawienia Boga przez ludzi. Jest takie powiedzenie: kto nie słucha ojca, matki, ten słucha psiej skóry. W obliczu tragedii często pytamy, gdzie był Pan Bóg? Odpowiedź jest prosta: tam, gdzie przedtem!
Warto zatem przy Nim trwać, uchwycić się Go z całych sił, bo On jest blisko, pozwala się odnaleźć w naszym języku, kulturze i obrządku mszy świętej.