separateurCreated with Sketch.

„Poruszyłyśmy niebo i ziemię”. Franciszkanki, wojenne bohaterki z Żytomierza

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Wiele osób mówiło mi, że przez wojnę odnalazły Boga. My same też staramy się często spowiadać, bo nikt nie jest pewny, czy obudzi się następnego dnia – wyznaje siostra Karolina.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Powoli zaczynają wchodzić na wyższe piętra domu, ale całe tygodnie spędziły w suterenie wraz z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie. – W czasie wojny dobitnie odkrywam, że każdy dzień naprawdę jest darem. Dziękujemy Bogu, że znów mogłyśmy otworzyć oczy i że nic nam się na głowę nie zawaliło – mówi pracująca w Żytomierzu siostra Karolina Kandefer ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża.

Żytomierz i bł. Elżbieta Róża Czacka

To ukraińskie miasto stało się samotnym nowicjatem dla bł. Matki Elżbiety Róży Czackiej. To właśnie będąc w Żytomierzu na wygnaniu w czasie I wojny światowej odkryła swoje powołanie i z hrabianki stała się franciszkanką. Kroniki informują, że właśnie wtedy wybrała życie prawdziwie ubogie i pełne umartwień, hojnie wspomagając ubogich, szczególnie niewidomych.

Wspominając po latach ten czas mawiała: „W Żytomierzu miłosierdzie Boże jest wielkie. W Żytomierzu odrzuciłam wszystko”. Nic dziwnego, że założone przez nią Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża bardzo chciało mieć w tym miejscu swój dom. Pierwsze siostry przyjechały tam prawie dwie dekady temu.

– Szukałyśmy różnych możliwości pracy w naszym charyzmacie, aż w końcu otworzyłyśmy centrum dziennego pobytu „Aniołek” dla dzieci niewidomych i niedowidzących z różnymi chorobami współistniejącymi. Są to dzieci na wózkach, niemówiące, bez kontaktu, z padaczką, dla których rodzice nie mogli znaleźć wcześniej pomocy – mówi siostra Karolina. Do domu sióstr niewidomi przychodzą też na masaż i rehabilitację.

osoby konsekrowane w Polsce

Wojna i ewakuacja do Polski

Gdy wybuchła wojna, mamy z niepełnosprawnymi dziećmi były szczególnie zagubione i przestraszone. Przychodziły zrozpaczone i prosiły o radę. – Zajęłyśmy się organizowaniem ich ewakuacji do Polski. Byłyśmy świadkami wielkich tragedii, jak dzieci żegnały się z ojcami, którzy musieli zostać na Ukrainie – wspomina siostra Karolina.

Wyznaje, że otrzymały ogromne wsparcie ze swego domu macierzystego w Laskach. – Usłyszałyśmy, że w tym ośrodku, od dziesięcioleci będącym domem dla niewidomych, nasze siostry chętnie dadzą gościnę potrzebującym z Ukrainy. Poruszyłyśmy niebo i ziemię, by wywieźć rodziców z niewidomymi dziećmi. Nie było to łatwe, bo wiele dzieci było ciężko upośledzonych – mówi franciszkanka. Uchodzący przed wojną znaleźli też dom u jej rodziny na Podkarpaciu.

Z Najświętszym Sakramentem w suterenie

Gdy siostry zadbały o swych podopiecznych i innych niepełnosprawnych, zaczęły rozglądać się, jak pomóc na miejscu. Okazało się, że na ich ulicy mieszka dużo osób starszych i samotnych, którym zaczęły pomagać. Niosły wparcie także w żytomierskiej wspólnocie życia dla niewidomych, gdzie po wyjeździe kobiet zostali sami zagubieni mężczyźni, nieradzący sobie z wyzwaniami codzienności.

– W czasie alarmów zabierałyśmy z kaplicy Najświętszy Sakrament i schodziłyśmy z Panem Jezusem do sutereny naszego domu, bo nie ma w nim piwnicy, jak w wielu innych domach, z powodu podmokłego terenu. Wcześniejsza salka rehabilitacyjna stała się naszym schronem i miejscem modlitwy – opowiada siostra Karolina. Wspomina pocisk, który wybuchł nieopodal ich domu. Huk był przerażający, miały wrażenie, że samolot przelatuje przez ich dom, który za chwilę się rozpadnie. Wyznaje, że bardziej doceniła, iż każdy dzień jest naprawdę darem Boga.

– Nasz znajomy, który przed dwa tygodnie mieszkał poza domem, wrócił na jedną noc i akurat wtedy budynek zbombardowano. Z kolei inny źle się poczuł i poszedł na chwilę do sąsiadów po leki, a jak wrócił, jego domu już nie było – opowiada franciszkanka. Wyznaje, że w oczach ludzi na ulicach widać wdzięczność za to, że kolejny dzień żyją.

Gorliwa modlitwa i niesamowita życzliwość

Dom sióstr leży nieopodal kościoła Bożego miłosierdzia. Przez całą wojnę sprawowane są w nim kilka razy dziennie msze św., trwa adoracja oraz odmawiany jest różaniec i koronka w intencji pokoju i nawrócenia Rosji.

Doświadczam żywej wiary często bardzo prostych ludzi. To niesamowicie buduje. Mam nadzieję, że ten trudny czas i mnie samej pomoże wzrastać w wierze – wyznaje franciszkanka. Opowiada, że mocnym doświadczeniem jest dla niej to, iż ludzie już od kilku tygodni zamawiają msze dziękczynne za zakończenie wojny.

– Ludzie ufają Bogu i dziękują z wyprzedzeniem za to, co im da – podkreśla franciszkanka. Mówi też o jedności budzącej się między ludźmi i ogromnej solidarności. – To zawsze było na Ukrainie, ale obecnie skala życzliwości jest naprawdę powalająca – mówi.

Wspomina transport pomocy, jaki dostały z Polski. Akurat nie było nikogo, kto mógłby pomóc słabym kobietom rozładować ciężkie palety. Wtedy niespodziewanie zjawił się miejscowy biskup i proboszcz katedry, którzy przyjechali sprawdzić, co słychać u sióstr.

– Bez zbędnych słów wzięli się do rozładunku. To pokazuje, jak się teraz razem trzymamy – mówi siostra Karolina. Wspomina też kolejki do konfesjonału i ludzi proszących o chrzest. – Wiele osób mówiło mi, że przez wojnę odnalazły Boga. My same też staramy się często spowiadać, bo nikt nie jest pewny, czy obudzi się następnego dnia – wyznaje siostra Karolina.

Pan Bóg jest konkretny

Mówi też o wielkiej trosce Pana Boga o potrzebujących. – Zgodziłyśmy się pomagać przy parafii i gotować posiłki dla samoobrony i żołnierzy, tyle że miałyśmy dosłownie pół butelki oleju i kilogram mąki. Wolontariusze coś nam podrzucili, ale niepokoiłyśmy się, jak sobie poradzimy – wspomina.

Z tymi troskami w sercu siostry poszły na wieczorną mszę, a gdy wychodziły, pod kościół podjechał samochód z pomocą. – Otrzymałyśmy wiele potrzebnych rzeczy, ale jak podszedł do mnie mężczyzna z butelką oleju w ręku, to wszystkie oniemiałyśmy – śmieje się franciszkanka mówiąc, że Pan Bóg jest konkretny.

Przypomina, że ich założycielce zarzucano, iż w Żytomierzu rozdawała jałmużnę, a zostawiła założony przez siebie ośrodek dla niewidomych w Warszawie. Odpowiedziała wówczas: „Ja pomagam tu, a Pan Bóg zatroszczy się o tamtych”. – Tak jest i dziś. My pomagamy mieszkańcom Żytomierza, a nasze siostry w Laskach ludziom, którzy stąd uciekli – mówi franciszkanka.