separateurCreated with Sketch.

Został księdzem, by zrobić karierę. Osiąga cel i… nawraca się. Niezwykłe CV św. Wincentego à Paulo

Św. Wincenty a Paulo - obraz z Kościoła Trójcy Przenajświętszej w Tykocinie
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Po jego kazaniu liczba chętnych, by się wyspowiadać jest tak wielka, że trzeba prosić o pomoc księży jezuitów. Spowiadają wiele godzin…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Został księdzem tylko dlatego, że chciał wyrwać się z nędzy domu i z zapadłej wsi. Inteligentny, zdolny i pracowity, błyskawicznie zjednywał sobie ludzi, również zamożnych i wysoko urodzonych.

Szybko odkrył, że znajomości pomagają iść do przodu – wiele załatwić i wiele zarobić. Ale czy zarabianie i załatwianie spraw małych i dużych jest istotą kapłaństwa? I czy Pan Bóg naprawdę tego od niego chce?

Kiedy król Ludwik XIII w 1643 r. był już na łożu śmierci, kazał zawołać ks. Wincentego i powiedział: „Ach, panie Wincenty, jeśli wrócę do zdrowia, zażądam, aby wszyscy biskupi przez trzy lata przebywali w waszym domu”.

Relikwie św. Wincentego w Paryżu

Chapelle Saint-Vincent-de-Paul przy Rue de Sèvres 95 w szóstej dzielnicy Paryża. To tu w 1817 r. ze zniszczonej w czasie rewolucji francuskiej kaplicy św. Łazarza przeniesiono relikwie św. Wincentego. Z zewnątrz to zupełnie niepozorny budynek włączony w zabudowania klasztorne.

Wnętrze kaplicy jest przestronne i widne. Nawy są oddzielone lekkimi, klasycznymi kolumnami, a cały wystrój zaplanowano tak, aby wyeksponować relikwiarz z ciałem świętego. Przeszkloną, srebrną trumnę umieszczono nad ołtarzem.

Zmarły 27 września 1660 r. w 79 roku życia, od lat bije rekordy popularności. Gdy w 2019 r. nasz portal opublikował listę dwunastu najpopularniejszych świętych, według wyników wyszukiwania w Google liderem rankingu był właśnie on, św. Wincenty à Paulo.

Epoka Wincentego

Każde pokolenie narzeka na czasy, w których żyje, i własną epokę uważa za wyjątkowo trudną, zwłaszcza nieprzychylną wierze i Kościołowi. Ale gdyby podjąć próbę wskazania okresu, w którym największa bieda konfrontowała się z nieograniczonym przepychem i bogactwem, to byłaby to pierwsza połowa XVII w. we Francji.

Miasteczka zamieszkują rzesze biedaków. Nie istnieje coś takiego jak pomoc socjalna. Nie zarabiasz = umierasz. Dysproporcje między biednymi i zamożnymi wołają o pomstę do nieba, zwłaszcza gdy próbuje się patrzeć na sytuację oczami chrześcijanina.

W tym czasie Wincenty à Paulo pisze list do papieża Innocentego X o takiej treści: „Czy mam przedstawić ubóstwo i oczywiście najbardziej godny pożałowania stan naszej Francji? Dwór królewski jest podzielony przez niezgodę, lud rozbity na przeciwstawne partie. Miasta i prowincje zdewastowane przez wojny domowe, miasteczka, wsie i zamki powywracane, zdewastowane i spalone.

Chłopi nie są w stanie zebrać tego, co zasiali i zasiać na przyszłe lata. Żołnierze pozwalają sobie bezkarnie na zadawanie wszelkich udręk. Lud narażony jest nie tylko na kradzieże i rozboje, ale także na mordy i wszelkiego rodzaju udręki z ich strony: chłopi są torturowani albo przyprawiani o śmierć, dziewice pozbawiane honoru, zakonnice narażone na działania rozpustne i gwałty, kościoły sprofanowane, ograbione, zniszczone, a te, które pozostały, w większości opuszczone przez swoich pasterzy, a zatem – lud jest prawie pozbawiony sakramentów! Szkoda słuchać lub czytać o tym, trzeba to zobaczyć i przekonać się na własne oczy”.

Na dodatek w tym czasie wiele stolic biskupich spoczywa w rękach rodzin szlacheckich, które przekazują je sobie jako własność, bez troski o ład duchowy, a wyznaczenie kandydatów do biskupstwa wymaga decyzji królewskiej. Król najczęściej posługuje się nią jako wyrazem łaski.

„Obawiam się, że ten przeklęty handel biskupstwami ściągnie przekleństwo Boże na to królestwo!” – pisze do papieża.

Gorszy, bo biedny

Jednak nie od początku widział te problemy tak jasno. Urodził się  24 kwietnia 1581 r. w małej wsi Pouy u podnóża francuskich Pirenejów. Był trzecim z sześciorga dzieci Jana Depaul i Bertrandy. Zapamiętano, że w dzieciństwie pasał krowy, świnie i owce. Gdy wysyłano go na podmokłe, bagniste łąki, poruszał się na szczudłach, aby – przy swoim niskim wzroście – nie wpaść po pas do mulistej wody.

Od początku bardzo się wyróżniał, ciągnęło go do książek, chciał się uczyć. Ojciec, choć biedny, zorientował się, że chłopak powinien chodzić do szkoły i za pieniądze ze sprzedaży wołów ufundował mu naukę w kolegium franciszkańskim w miasteczku Dax.

Młody chłopak szybko odnalazł się w nowym środowisku. Zobaczył, że kolegom z zamożnych rodzin żyje się łatwiej, a ich rodzice noszą się elegancko. Zapragnął być takim, jak oni. Postanowił zrobić wszystko, aby nigdy nie wrócić do Pouy.

Gdy pewnego dnia w Dax zjawił się Jan Depaul, by odwiedzić syna, Wincenty nie chciał z nim rozmawiać. Niespodziewana wizyta źle ubranego i utykającego na jedną nogę ojca nie pasowała do jego wizerunku, który zaczął kreślić.

Po latach, gdy będzie nawróconym księdzem, ta niechęć do ojca będzie wracać jak bumerang i palić wewnętrznym ogniem. „Nie chciałem iść rozmawiać z nim i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu. Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a matka moja pracowała jako służąca” – będzie wspominał jako starzec, lejąc łzy.

Ale teraz jest pewien: będzie kimś wielkim, wykształconym i bogatym, z kim inni muszą się liczyć – chce zrobić karierę.

Kapłaństwo, czyli awans

Aby zrealizować nakreślony plan, po dwóch latach nauki w szkole zapisuje się na Wydział Teologiczny Uniwersytetu w Tuluzie. Braki w budżecie uzupełnia korepetycjami. Idzie mu dobrze, więc prze do przodu. Chce zostać księdzem, aby zrobić karierę w strukturach kościelnych. Jest na tyle zdolny, że plan ma szanse powodzenia.

Już  23 września 1600 r. przyjmuje święcenia. Ma wtedy dziewiętnaście lat. Kontynuuje naukę i cztery lata później uzyskuje tytuł licencjata teologii, a potem robi jeszcze licencjat z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Paryskim i w Rzymie. Czuje się spełniony, podróżuje i zastanawia się nad posadą, którą mógłby zająć dzięki posiadanym już znajomościom.

W strukturach kościelnych widzi szansę na ostateczne pożegnanie się z biedą i marnym pochodzeniem. I dopina swego. Zyskuje zaufanie królowej Małgorzaty Walezjuszki, zostaje jej kapelanem i jałmużnikiem, to na jego ręce ludzie składają datki na dzieła miłosierdzia.

Ma dostęp do dużych sum pieniędzy, wydaje się, że osiągnął to, do czego przez lata zmierzał. Jednak właśnie w tym czasie w jego sercu zaczyna kiełkować coś, czego się nie spodziewał: traci zainteresowanie kościelną karierą i gromadzeniem majątku.

Pewnego dnia ktoś przynosi mu 15 tysięcy lirów w złocie. Suma która przyprawia o zawrót głowy. I co robi on, który śnił o złocie i zaszczytach? Następnego dnia po złożonym datku pojawia się w pobliskim szpitalu bonifratrów i całą sumę zostawia chorym i kalekom. A to dopiero początek.

Św. Wincenty a Paulo - obraz z Kościoła Trójcy Przenajświętszej w Tykocinie
Św. Wincenty a Paulo - obraz z Kościoła Trójcy Przenajświętszej w Tykocinie

Misjonarz wśród ochrzczonych

W 1613 o. Pierre de Bérulle, bliski przyjaciel Wincentego, poznaje go z księciem Filipem Emanuelem de Gondim. Była to jedna z bardziej znakomitych i możnych rodzin, wywodząca się z rodu starych włoskich bankierów, którzy przybyli do Francji za Medicim: Filip Emanuel de Gondi dowodził królewską flotą jako generał galer, jego brat był arcybiskupem Paryża, żona była jedną z dam Królestwa, kobietą o wysokich walorach duchowych.

Kiedy ks. Wincenty odbywa podróż z rodziną de Gondich, niespodziewanie zostaje wezwany do umierającego mężczyzny. W obliczu śmierci po zakończonej spowiedzi penitent wyznaje nagle, już głośno, że do tej pory spowiadał się niezbyt uczciwie, niektóre z grzechów zatajał. Ksiądz Wincenty wyjaśnia, że takie postępowanie prowadzi do potępienia, świętokradzka spowiedź to kolejny grzech.

W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego to był wstrząs. Po tym wydarzeniu wygłasza płomienne kazanie na temat spowiedzi generalnej. Odkrywa, że są księża, którzy po wysłuchaniu spowiedzi mamrczą coś, ponieważ nie znają formuły rozgrzeszenia. Są i tacy, którzy zawsze recytują Zdrowaś, Mario – jedyną modlitwę, jaką znają.

Po jego kazaniu liczba chętnych, by się wyspowiadać jest tak wielka, że trzeba prosić o pomoc księży jezuitów. Spowiadają wiele godzin. Wiele lat później ks. Wincenty powie, że to pierwsze kazanie misyjne wśród ochrzczonych Francuzów było początkiem Zgromadzenia Misji, które potem założył. Że właśnie wtedy odkrył charyzmat, który należało podjąć i rozwinąć.

Narzekanie na brak rozumienia prawd wiary u ludzi nic nie da i w niczym im nie pomoże, trzeba do nich iść, trzeba im pomóc zbudować fundament dla wiary, od początku. W wielu wypadkach ten fundament trzeba zbudować również kapłanom.

Od tego dnia zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym, złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Udało mu się też skupić wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. Konsekwencją tych działań było w 1625 r. powstanie Zgromadzenia Księży Misjonarzy – lazarystów.

Dlaczego postanowił pomagać biednym?

Był sierpień 1617 r., ks. Wincenty miał 36 lat, od siedemnastu lat był księdzem. Podczas przygotowania do mszy świętej odprawianej w pobliżu Lyonu do zakrystii przyszła jakaś kobieta i opowiedziała mu o bardzo trudnej sytuacji jednej z rodzin z sąsiedniej wsi. W jednej z zapomnianych chat, w ubóstwie, umierała cała rodzina, wszyscy ciężko chorzy, bez pomocy.

Wincenty tak bardzo przeżył tę opowieść, że w głoszonym kazaniu wprost wezwał słuchających do udzielenia pomocy tym ludziom. Mówił płomiennie, szczerze, biedę znał jak nikt. Nie musiał o niej czytać i słuchać, wystarczyło, że przypomniał sobie, przed czym sam uciekał. Jego kazanie do tego stopnia poruszyło serca ludzi, że po nabożeństwie zebrano dary dla potrzebujących.

„Po nieszporach, wziąwszy ze sobą pewnego wspaniałego człowieka, mieszczanina, udaliśmy się w drogę, by odwiedzić tych biedaków. Po drodze spotykamy kobiety, które wyprzedziły nas, inne, które powracały. A ponieważ było lato i gorąco, te dobre kobiety siadały przy drodze, aby odpocząć i ochłodzić się: było ich tak wiele, że można by powiedzieć, że szła procesja” – wspominał.

I to wtedy po raz pierwszy zobaczył w akcji grupę kobiet, która w rezultacie dała początek Stowarzyszeniu Pań Miłosierdzia. Kobiety postanowiły, że ustalą grafik, według którego będą odwiedzać chorych, potrzebujących i zanosić im jedzenie. Wincenty pouczył je wtedy, aby nie była to wizyta urzędnicza, ale pełna serdeczności. Zalecał życzliwie się przywitać, kłaść przy łóżku tacę z serwetką i sztućcami, chleb kroić starannie i równo.

Ubodzy są naszymi Panami i Mistrzami” – wyjaśniał. „Dzieł Bożych nie czyni się tak, jak tego pragniemy my, ale tak, jak to podoba się Jemu. Nie trzeba wyskakiwać przed Opatrzność” – mówił. Radził, by „być jak promienie słoneczne, które stale padają na śmieci i nie ulegają zabrudzeniu”. I nie mówił o ludziach, mówił o nędzy i brudzie świata.

Podobne do Madonny

To pierwsze, świeckie stowarzyszenie nazwał „Caritas”. Niedługo w całej Francji powstały kolejne, podobne grupy. W ten sposób narodziły się „córki miłosierdzia”, które zaczęto nazywać szarymi siostrami.

„Będą miały za klasztor domy chorych i ten, w którym zamieszka przełożona. Za celę – wynajęty pokój. Za kaplicę – kościół parafialny. Za krużganki – ulice miast. Za klauzurę – posłuszeństwo. Za kratę – bojaźń Bożą. Za welon – świętą skromność. Za profesję – stałe zaufanie Boskiej Opatrzności i ofiarę całego swego jestestwa” – pisał w regule Wincenty.

W 1636 r., gdy Francję trawiła zaraza dżumy, a życie w Paryżu – zwłaszcza dla biednych – było piekłem, miłosierne szarytki, Panie miłosierdzia, ratowały nędzarzy, zbierały z ulic kaleki i „znajdy”, czyli dzieci niczyje.

Podrzucane pod drzwi kościołów, albo instytucji państwowych, które pozbawiona odpowiednio dużych środków zarządzały pomocą w sposób nieludzki, dzieci doświadczały prawdziwych dramatów. Karmiono je pigułkami laudanum albo alkoholem, aby je uśpić i ułatwić im umieranie.

„Sprzedawano je za osiem soldów żebrakom, którzy łamali im ramiona i nogi, aby pobudzić ludzi do litości, a następnie pozostawiali je na śmierć głodową” – pisał, płacząc, ks. Wincenty i prosił królową o pomoc.

„Staniecie się podobne do Madonny, ponieważ będziecie jednocześnie dziewicami i matkami. Widzicie, moje córki, co dla was i dla nich uczynił Bóg? Od wieków przygotował ten czas, aby zainspirować w niektórych paniach pragnienie zaopiekowania się tymi maleństwami, które On uznaje za swoje: od wieków was wybrał, córki moje, aby posłużyć się wami.

Cóż to dla was za honor! Jeśli osoby tego świata poczytują sobie za honor usługiwać dzieciom możnych, jakże bardziej winniście czuć się zaszczycone, służąc dzieciom Boga!” – mówił.

W 1647 r., dzięki nieustannej pomocy Wincentego, którą wypraszał u bogatych i francuskich notabli, siostry szarytki uratowały 820 dzieci. W tamtym czasie nazywano go „biednym, krępym księżyną, chłopem o oczach przenikliwych, ubranym zbyt biednie”.

Dlaczego mistyk?

Mistycyzm to nic innego, jak obcowanie z Bogiem żywym. Odnajdywanie Go i nieustanne przy Nim trwanie. Po latach rozwijania własnego ego i zaspokajania ambicji Wincenty, już jako kapłan, odkrył Boga w ludziach biednych – takich, z których wyszedł, tych, przed którymi uciekał, z którymi nie chciał mieć nic wspólnego.

Obudzony Bożą łaską, dotknięty do żywego Bożym ogniem został „kontemplatykiem w działaniu”. Chrystus zaprowadził go do ubogich, a ubodzy prowadzili go do Chrystusa. Kiedy mówił o ubogich i kiedy mówił o Chrystusie, jego słowa zapalały serca. Lubił powtarzać, że „gdyby zapytano Naszego Pana, po co przyszedł na ziemię, odpowiedziałby: służyć ubogim. I po co jeszcze? Służyć ubogim”.

Zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce Północnej.

„Jezu!” było ostatnim słowem, które wypowiedział, zanim zasnął w Panu. „Nie miłosierdzie było tym, co z Wincentego uczyniło świętego, ale to jego świętość czyniła go miłosiernym” – napisali biografowie.

Tekst na podstawie:
– A. Sicari, Nowe Portrety Świętych.
– Św. Wincenty à Paulo, Listy, konferencje, dokumenty
.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.