Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pomysłowy, z poczuciem humoru, ciekawy świata i towarzyski, ale wewnętrznie skupiony i wrażliwy. Gdy w wielu jedenastu lat, jako ministrant uczestniczy we mszy prymicyjnej, wywołuje to w nim poruszenie tak głębokie, że nie potrafi wrócić do domu. Długo błąka się samotnie po miasteczku, a po powrocie dostaje wysokiej gorączki.
„Codziennie po obiedzie przyobiecuję na 10 minut odwiedzić Najświętszy Sakrament. Za Patronkę życia obieram Maryję. Przed udaniem się na spoczynek odmówię dziesiątkę różańca” – pisze w wieku siedemnastu lat.
Od 2003 r. jest patronem polskich harcerzy, ale poznając jego drogę, sposób przygotowania do kapłaństwa i jego przeżywanie, może być również patronem kleryków.
Dachau: kapłaństwo obozowe
„Ksiądz Wicek odprawiał msze święte w iście katakumbowych warunkach, między pryczami. Za kielich służyła mu szklanka, ołtarzem było łóżko. Trochę wina i hostię zdobył od księży niemieckich, którzy na swoim bloku mieli przynajmniej kaplicę i mszę świętą.
Wielu Polaków było wystraszonych tym faktem, że na ich bloku odprawia się msza święta i protestowali, by ich nie narażać, bo mogą ich czekać represje, ale we mszy świętej uczestniczyli i ze łzami w oczach modlili się” – wspominał po wojnie ks. Władysław Górski, który razem z Frelichowskim był więziony w Dachau.
„Swoją gorliwością duszpasterską obejmował najpierw nas, kapłanów. Zastanawiające było dla mnie, że on, młody kapłan, potrafił przez swą wielką pobożność kapłańską zasłużyć sobie na miano ojca duchowego. Byli tam przecież kapłani starsi, profesorowie, były wyższe godności kościelne, ale w modlitwach, rozmyślaniach, przewodniczył nam ks. Stefan” – wspominał inny więzień Dachau, ks. Stanisław Biedrzycki.
Ks. Wincenty Frelichowski: kapłan musi być święty
Wicek, czyli ks. Wincenty Frelichowski, został aresztowany zaraz na początku wojny, 18 października 1939 r. Przewożony kolejno przez pięć obozów, został wreszcie w grudniu 1940 r. osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie zmarł 23 lutego 1945 r.
Był kapłanem zaledwie przez osiem lat, z czego aż pięć spędził w miejscu, gdzie za bycie księdzem i wypełnianie kapłańskich obowiązków płaciło się własnym życiem. A jednak przez te pięć lat zdołał zdać heroiczny egzamin z bycia księdzem.
Nikt od niego niczego nie wymagał. Nie stał nad nim ani proboszcz, ani biskup, ani żaden z seminaryjnych wykładowców. Nie musiał przed nikim zdawać relacji ze swoich duszpasterskich sukcesów. Był młody – gdy przyjechał do Dachau, miał za sobą trzyletni staż kapłański i skończył 27 lat, a jednak płonął w nim żywy ogień, którym zapalał innych, o wiele bardziej doświadczonych w kapłaństwie. Skąd brał siłę i dowagę?
„Dla kapłana nie ma stanowiska biernego. Jeżeli nie buduje, już przez to samo gorszy. Jeśli nie ożywia, już przez to samo zabija. Jeśli jego obyczaje nie są wzorem, to stają się szkopułem. Jeśli jego życie nie pociąga do świętości, już przez to samo upoważnia do występku i mnoży go. Ideał kapłana: Imitatores mei estote, sicut et ego Christi [Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa, zob. 1 Kor 11,1 – przyp. red.]. Kapłan nie może być tylko poczciwym, on musi być świętym” – pisał jeszcze przed święceniami.
Dachau: księża skazani na śmierć
W Dachau niemieccy oprawcy zgotowali ludziom piekło na ziemi. To tu więzili księży z całej Europy, duchownych wszystkich wyznań. Najliczniejszą grupę, 1780, stanowili kapłani z Polski. Aż 868 z nich poniosło śmierć.
Oprócz bicia do nieprzytomności i głodzenia, przeprowadzano na nich pseudomedyczne doświadczenia, zakażano malarią, wstrzykiwano zarazki wywołujące bolesną, niegojącą się ropowicę. Przetrzymywano w zamarzającej wodzie, a zimą, podczas akcji odwszawiania, rozbierano do naga i kazano biec pod prysznic, gdzie polewano na przemian lodowatą i gorącą wodą. Jakikolwiek przejaw religijności karano okrutnie.
Za posługę kapłańską, np. słuchanie spowiedzi, groziła kara „słupka”, czyli powieszenia za ręce do tyłu, zwykle na godzinę. W tym czasie esesmani zmuszali kapłanów do recytowania fragmentów mszy świętej. „Składasz ofiarę” – mówili. Po tej karze więzień nie był w stanie samodzielnie jeść, umyć się ani ubrać przez dwa tygodnie. Powszechną metodą wymierzania kary śmierci, bez sądu, było topienie kapłanów przez wkładanie głowy do beczki z odchodami.
Frelichowski o tym wszystkim wiedział, a mimo to prosił w listach wysyłanych do rodziców o hostię, wino, „coś do mszy”. Za piecem na I sztubie bloku nr 28 odprawiał mszę. „Ksiądz Wincenty obóz uważał za swoją parafię” – mówił ks. Tadeusz Sukiennik, obozowy kolega.
Zobacz zdjęcia z Kaplicy męczeństwa i wdzięczności księży Dachauowczyków w Kaliszu:
Kapłan, czyli mieć Jezusa w rękach…
Jak to się stało, że wśród 1780 kapłanów młody Wicek tak się wyróżniał i tak się narażał? „Chciałbym być księdzem, by móc do Boga zanosić modlitwy, by za te wszystkie ofiary, które są wymagane od księdza, mieć tę wielką nagrodę: czynić, spełniać Ofiarę Świętą. Piastować Jezusa w swych rękach i dawać Go ludziom. Spełniać tę świętą służbę Bożą, to moje największe życzenie, marzenie od dzieciństwa!
I teraz stojąc u progu lat szkolnych, stojąc na bezdrożu życia mam się zastanowić, czy spełnię to powołanie, ten głos Boży wołający w mej duszy, czy też wybrać sobie inny zawód” – pisze w okresie gimnazjum.
Wstępuje do seminarium w Pelplinie zaraz po maturze w czerwcu 1931 r. Jest wtedy harcerzem z wieloletnim stażem i prezesem Sodalicji Mariańskiej. Święcenia przyjmuje 14 marca 1937 r., ma dwadzieścia cztery lata. Na obrazku prymicyjnym zamieszcza słowa: „Przez krzyż cierpień i życia szarego – z Chrystusem – do chwały zmartwychwstania”.
„Mój Boże, toć to już niemal osiemnaście lat życia. Jakim ono będzie? Tak, to zależy od Boga i mej woli, charakteru. Muszę sobie wyrobić silny charakter, wolę nieugiętą – będę uparty. Tak uparty, jak byli święci. Muszę dążyć do cząstki świętości, być dobrym chrześcijaninem. Ile ja grzeszę. Ja sam sobie nie zdaję sprawy, jakim ja rzeczywiście jestem. Zdaje mi się, że nie dosyć pracuję nad sobą” – notuje w pamiętniku.
Czy moje powołanie jest prawdziwe?
Po wstąpieniu do seminarium rozpoczyna prawdziwą walkę o to, jakim będzie księdzem. Jest to walka z samym sobą. Dość szybko okazuje się, że najwięcej pokus, które go atakują, dotyczy czystości. Ciągnie go do ukochanej dziewczyny, którą zostawił decydując się na pójście do seminarium. Przychodzą dni, w których waha się i rewiduje sens prawdziwości swojego powołania.
„Czemu tu przyszedłem? Odpowiedź na to pytanie będzie mi zawsze zachętą do pracy. Czemu opuściłem świat? Czemu rano o wpół do szóstej, ciemności ziemię zalegają, a my precz z łóżka? To tylko dla Chrystusa? Gdybym ja szedł dla pieniędzy, nigdy bym tego nie uczynił, z namowy też nie poszedłem. Przeciwnie. Jak cudnie, jak pięknie nęcił mnie świat. Nie znałem jeszcze świata. Dopiero po maturze on mi się objawił. Pokazał mi, że iść można wszędzie, że dróg tak dużo: są dobre, są i złe. Wśród dobrych pokazał, że są też drogi piękne.
Miałem szacunek u ludzi, cieszyłem się ich zaufaniem, wrogów, o ile wiem, nie miałem. Byłem sympatyczny, byłem zdolny, wszystkie drogi miałem otwarte. Przyszłość uśmiechała mi się wszystkimi promieniami tęczy, a prócz tego dał mi jeszcze świat poznać, czym jest miłość” – zapisuje w pamiętniku. W czasie rekolekcji seminaryjnych odprawianych w styczniu 1932 r. pisze:
„Powołał mnie Chrystus. Ja zaprawdę mogę powiedzieć, że On mnie powołał. Bo dlaczego ja, który posiadłem miłość kobiety, sympatie ludzkie? Dlaczego ja, przed którym otworem stał świat cały, mogłem pójść gdzie chciałem, przyszedłem tutaj? Przyszedłem tutaj żyć dla Boga, dla Chrystusa. Przyszedłem uświęcić się. Przyszedłem stać się kapłanem wedle serca Bożego”.
W czasie tych samych rekolekcji zapisuje postanowienie, któremu stara się być wierny do końca życia: „O Jezu ukochany, przyrzekam Ci, że od dnia dzisiejszego żadnego już grzechu nie popełnię. Spowiedzią generalną z całego mego dotychczasowego życia chcę się oczyścić i przyjść na służbę, na Twoją. I jako postanowienie czynię sobie: Nigdy grzechu, choćby najmniejszego, dobrowolnie nie popełnię”.
Walka o czystość
„Postawmy sprawę jasno. Mam szczególny pociąg do kobiet. Pragnę ich gorąco z daleka. Ale z bliska umiem się pohamować. Raczej działa tu dużo łaska Boża. Potem mam pragnienie gorące ukochania kobiety, kochania przez nią. A potem z tą kobietą założyć dom rodzinny i mieć dzieci. Dzieci i ognisko domowe to moje pragnienie. Również nie wiem, czy wytrwam w tej walce, czy też ulegnę. Lub czy też stracę czystość.
Nie, do tego nie dopuszczę. Nie, gdy idę na księdza, to z powołania. A jeżeli z powołania, to muszę się Bogu ofiarować cały i czysty. A jeżeli bym tego nie mógł osiągnąć, to i tak powinienem żyć w czystości i nie myśleć teraz pożądliwie o dziewczynach. Bo i ja chciałbym, aby moja przyszła żona była czysta – to i ja. Bo moja matka była czysta i nie pragnę, aby kto myślał o mych siostrach, jak ja o innych. I choć niektóre same tego pragną, nie pójdę. O Maryjo, broń mnie!” – pisze.
Z zapisków prowadzonych w pamiętniku od 28 grudnia 1929 r. – ma wtedy szesnaście lat – do 15 marca 1939 r. – jest księdzem z dwuletnim stażem – wynika, że kwestia walki o czystość powraca wielokrotnie.
Eucharystia to ciepło domu księdza
„Chcę być przez całe życie czysty. Już mam dość tych doświadczeń na sobie, odczuwania różnych stanów zmysłowych, pożądań, by potem zrozumieć innych ludzi-grzeszników. W tej materii nie ma zabawek. Już Bóg to sam sprawił, że z powodu ułomności mej natury, jej cielesności, zawsze zrozumiem w tej materii innych. Ale chcąc ich pociągnąć do czystości, do wstrzemięźliwości, należy aż do szaleństwa ukochać cnotę czystości i tę miłość praktykować.
Tym się pociągnie siebie samego do Boga, i innych. O Boże, jak daleko ja jestem ze swoją zmysłową naturą od tego mego postanowienia. Ale oto widzę przed sobą moją drogę: modlitwa o czystość. Codzienna, codzienna, o ukochanie tej cnoty, o uczynienie siebie faktycznym i wiernym oblubieńcem Chrystusa. O czystość walka to jest modlitwa o czystość i unikanie okazji. Najświętsza Panno, czystsza ponad inne, spraw, byśmy życie wiedli czyste i niewinne” – postanawia.
Z kontekstu zapisków można wnioskować, że temat walki o czystość pojawiał się też w rozmowach, bo Frelichowski-kleryk pisze: „Chcę wypróbowany w czystości z solidną walką, z tą moją gorącą krwią i namiętnością, stanąć u stopni ołtarza. I złożyć Bogu ślub czystości na życie całe.
Zdanie: «Dobrze by jednak było, aby księża się żenili», wypowiedziane przez panią Kentzerową, a przeze mnie aprobowane, dopiero teraz poznaję jako fałszywe. W świetle tego ideału koniecznego kapłańskiego. Kapłan musi ukochać Eucharystię, bo inaczej nie jest kapłanem. A miłując Eucharystię, tę pełnię miłości, nie może już ukochać żony i domu”.
Nic bez modlitwy
Szybko dostrzega zależność między tym, jak wykonuje swoje obowiązki a czasem, który spędza na modlitwie. „Kapłan to mąż modlitwy. Cały jego duch ma być modlitwą. A ja się jeszcze nie umiem modlić. Już dawno to spostrzegłem. Z tym zaś brakiem grozi kapłanowi ruina w dalszym życiu.
Dlatego jako przedmiot mego rachunku sumienia szczegółowego obieram cnotę modlitwy. Chcę się nauczyć modlić i uprawiać modlitwę we wszystkich jej rodzajach i wytrwale to praktykować” – postanawia. Ma też pełną świadomość tego, jak wygląda życie po opuszczeniu seminarium.
„Czasami czuję wstręt do kapłaństwa, czuję, że ta praca nie przynosi właściwego owocu. Że praca obecna to tylko praca z obowiązku, ale nie z ideału. Są kapłani dzielni. Kapłani Chrystusowi. Ale większość pojmuje kapłaństwo jako zawód, jako środek, gdzie za cenę wyrzeczenia się można pędzić słodkie, ciche życie.
Nie mówię, by ono było bez pracy. Nie, ale praca ta, jak zaznaczyłem, staje się przeważnie tylko pracą zawodową. Kapłan z życiem się rzadko kiedy zżyje. Trudno mu je zrozumieć, bo go nie zna. Gdy zaś je pozna we wzbroniony sposób, będąc księdzem, nigdy już przeważnie potem dobrym kapłanem nie będzie. Smutna to rzeczywistość.
Kilka początkowych lat zapału, hamowanych przeważnie przez proboszcza. Zanik i upadek ideałów. Potem długie lata przyziemnej pracy. Lata dojrzałe, lata, w których się staje na stanowisku bardziej samodzielnym, nie mają już tego ducha, z jakim się do pracy stawało.
Kapłan dzisiejszy stał się wygodnisiem. Nie tyle żeby żył wygodnie. Może nawet nie, ale wygodnisiem przez to, że stracił w sobie ducha apostolstwa, stracił poznanie swego celu. On ma zdobywać dusze, przyciągać je do siebie, zdobywać dla Chrystusa. On ma wyjść po dusze. Szukać ich po zaułkach i suterynach, szukać ich po salonach i pałacach. Kapłan zaś dzisiaj siedzi i czeka na dusze” – diagnozuje odważnie.
„Naprawdę kapłan”
15 marca 1939 r., dwa lata po przyjęciu święceń, pisze: „Dzięki Ci, Panie, za to, co doznałem przez te dwa lata. Nawet za me błędy i odchylenia od Twej woli. Wracam obecnie do Ciebie, Panie, by Ci naprawdę służyć. Mam może opalone już trochę skrzydła, lecz, Panie, w głębokiej pokorze klękam przed Tobą i proszę: daj mi szczerze prowadzić życie i nigdy nie być aktorem życiowym.
Daj odwagę życia według wskazań Twoich. Klękam niżej niż zwykle. Tyś moim Panem. I stałeś się mym Ojcem. Panie, daję Tobie me życie. Nie umiem wyrazić mych obecnych myśli. Niech te chwile mego wahania życiowego i odchodzenia od Ciebie staną mi się obecnie mocą. Boże, chcę być naprawdę kapłanem”.
Ma już wtedy za sobą pracę sekretarza i kapelana biskupa Okoniewskiego – której pełnić nie chciał – i wikarego w parafii Wniebowzięcia w Toruniu. I choć wiosną 1939 r. nikt jeszcze nie ma pojęcia, że Niemcy wymyślą obozy koncentracyjne i będą tam egzaminować ludzi z wytrzymałości na ból, Frelichowski, ksiądz z dwuletnim stażem, zawiera w swojej modlitwie gotowość na bycie kapłanem w każdych warunkach. Jego deklarację i uniżenie Pan Bóg zdaje się przyjąć…