separateurCreated with Sketch.

Tu dorastała Faustyna Kowalska. Od przebierania lalek wolała strojenie ołtarzy [galeria]

dom rodzinny świętej Faustyny Kowalskiej w Głogowcu
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magdalena Prokop-Duchnowska - publikacja 05.10.22, aktualizacja 11.09.2024
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dom, który pamięta zarówno nocne pacierze, jak i „dobroczynne figielki” małej Helenki Kowalskiej. Zobacz zdjęcia z miejsca, w którym św. Faustyna spędziła pierwsze lata swojego życia.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Skromny parterowy domek z kamienia usytuowany w urokliwej wsi Głogowiec. W niedużej stodole trzy krowy i koń. Tuż obok pachnący miętą ogródek, w którym Faustyna sadziła róże. Mimo bladego świtu Stanisław Kowalski – rolnik, cieśla, ale i głowa rodziny – wstawał jako pierwszy, by głośno odśpiewać codzienne Godzinki. Zaspana żona Marianna zwlekała się z łóżka i złoszcząc się na małżonka, prosiła by przestał, bo obudzi dzieci. On jednak ani myślał tego robić. Oddawanie czci Matce Bożej stawiał ponad wszystko. Był nie tylko bardzo pobożny, ale i pracowity. Za dnia robił jako cieśla, nocą zaś uprawiał rolę. Jego dzieci mówią o nim, że pracował do upadłego.

Dom pachnący chlebem pieczonym na liściu kapusty

Na ścianach kamiennego domku w Głogowcu wisiały religijne obrazy, a centralne miejsce w sypialnej izbie zajmował ołtarzyk z metalową pasyjką i dwiema fajansowymi figurkami: Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi. Wieczorem wszyscy klękali do wspólnej modlitwy. W maju przy kapliczce przed domem śpiewali Litanię loretańską, w październiku odmawiali różaniec. Z kolei w niedzielne popołudnia ojciec zwoływał ich na rodzinne czytanie... życiorysów świętych.

To na Mariannie Kowalskiej spoczywał główny ciężar wychowania dziesiątki dzieci. Ta dzielna i oddana rodzinie kobieta nie bała się żadnej pracy. Każdego dnia nosiła mężowi obiad do "roboty". Szła nawet wtedy, gdy śniegu było po kolana, a wracała z drewnem na plecach, żeby mieć na czym ugotować obiad. Marianna słynęła z pieczenia chleba na liściu kapusty. Jeszcze ciepłymi i pachnącymi kromkami każdego dnia częstowała wracające ze szkoły dzieci.

Faustyna i jej "dobroczynne figielki"

Faustyna była trzecim dzieckiem Stanisława i Marianny. Mówią, że wszystkie pociechy im się udały, ale ona najbardziej. Wesoła, posłuszna, chętna do pracy, nigdy się nie gniewała. Gdy pies był chory albo kura zraniła nogę, Faustyna pierwsza spieszyła im z pomocą. Jeśli już płatała jakieś figle, to tylko te "dobroczynne".

Pewnego razu na przykład – po przyjęciu pierwszej Komunii Świętej – obiecała sobie, że nigdy nie opuści żadnej Eucharystii. O to samo zresztą starała się dla swojej rodziny. A ponieważ zdarzało się im nie pójść do kościoła z powodu porannego wypasania bydła, postanowiła zrobić to samodzielnie, gdy wszyscy będą jeszcze spali.

Wymknęła się więc nocą przez okno do obory, uwiązała trzy krowy na jednym powrozie i wyprowadziła na miedzę. W tym czasie obudził się też ojciec, zobaczył, że nie ma bydła i przestraszył się, że doszło do kradzieży. Zaraz jednak spostrzegł za oknem córkę. "Poczekaj, już ja ci pokażę!" – pomyślał i zagniewany pobiegł w jej stronę. Jednak kiedy zobaczył, że Faustyna spisała się na medal, że krowy są najedzone, a w zbożu nie ma żadnych szkód – złość ustąpiła miejsca podziwowi.

Ołtarzyki zamiast zabawek

Mała Faustynka często budziła się w środku nocy i klękała do modlitwy. "Dostaniesz pomieszania zmysłów. Nie śpisz, tylko się tak zrywasz... Śpijże!" – upominała ją Marianna. "Mamusiu, chyba mnie tak anioł przebudza, żebym nie spała, żebym się modliła" – odpowiadała. Jako 5-latka unikała zabawek i podwórkowych wygłupów. Zamiast tego stroiła ołtarzyki. Gdy rodzeństwo pytało ją, dlaczego nie lubi tańców i muzyki, opowiadała, że ona będzie żyć inaczej, że pójdzie do pielgrzymów i pustelników, którzy mieszkają w lesie i żywią się jagodami, korzonkami i miodem.

Gdy wracała z kościoła po przyjęciu pierwszej Komunii, sąsiadka spytała, dlaczego idzie w samotności, a nie z resztą koleżanek. "Nie idę sama – zaprzeczyła – idę z Panem Jezusem". Z kolei gdy miała trzynaście lat, zdradziła rodzicom, że widuje blaski. "Czyś ty głupia?" – pytali, nie chcąc w to uwierzyć. Jasność wielką – podobną do pożaru – zobaczyła też jako 16-latka, gdy pełniła służbę u znajomej rodziny w Aleksandrowie. Gospodarze domu, w którym pracowała, uznali ją za chorą i wezwali lekarza.

Nie oddamy najlepszego dziecka do klasztoru

Faustyna wróciła do rodzinnego domu w Głogowcu i po raz pierwszy wyznała rodzicom, że "musi iść do klasztoru". Mimo że Kowalscy byli bardzo pobożni, ani myśleli oddawać najlepsze dziecko do zakonu. Odmówili, wymawiając się brakiem pieniędzy. Helenka wróciła więc do pracy, tym razem do Łodzi. Przed rozpoczęciem służby kazała sobie jednak zagwarantować, że będzie miała czas na codzienną mszę, regularną spowiedź i odwiedzanie chorych i konających.

W wieku 18 lat ponownie wróciła do Głogowca prosić rodziców o zgodę na wyjazd do klasztoru. Odmówili. Odtąd więc wołanie Boga próbowała zagłuszyć rozrywkami. Nie trwało to długo, bo podczas jednej z potańcówek ukazał się jej Jezus. "Ujrzałam Go umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: Dokąd cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz?”

Zobacz zdjęcia z domu rodzinnego i parafii Helenki Kowalskiej:

Bój się Boga, Helenko – przecież matka się zapłacze!

Pod pretekstem bólu głowy szybko opuściła towarzystwo i poszła do najbliższego kościoła – katedry św. Stanisława Kostki. Tam upadła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiła Pana, by jej powiedział, co ma czynić dalej. "Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru" – usłyszała w odpowiedzi. „Bój się Boga, Helenko, przecież matula i ojciec zapłaczą się i zagryzą!” – próbował powstrzymać ją wuj Rapacki. Ale ona, nie pytając już nikogo o zgodę, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do stolicy.

Marianna długo nie mogła się z tym pogodzić. Płakała aż do momentu, gdy wraz z mężem spotkali się z córką po jej pierwszych ślubach. Nigdy wcześniej nie widzieli jej tak szczęśliwej i promiennej. Ojciec zapytał, czy jej tu dobrze, a wtedy powiedziała: „Tatuś kochany, jakże może mi się tu przykrzyć, kiedy ja tu mieszkam z Panem Jezusem pod jednym dachem!”. „O, jakie to tam kochanie jej z Panem Jezusem. Trzeba ją tam zostawić. Niech żyje w pokoju. Taka jest wola boska” – skwitował z przekonaniem Stanisław, gdy po widzeniu z Faustyną wracali z żoną do Głogowca.

*Aktualnie rodzinny dom św. siostry Faustyny w Głogowcu należy do parafii. Urządzono w nim muzeum, w którym zgromadzono przedmioty mające oddać klimat tamtych czasów i życia rodziny Kowalskich. Zabudowania gospodarcze i teren wokół domu przystosowano dla potrzeb pielgrzymów, którzy przybywają tutaj z całego świata.

Tekst powstał na podstawie książki „Wspomnienia o świętej siostrze Faustynie” autorstwa sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!