Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Federico Lombardi (ur. w 1942) – włoski ksiądz, jezuita, dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w latach 2006–2016.
Nalot lotniczy, skauting i katolicka rodzina
Anna Artymiak: Jakie ma ksiądz wspomnienia z dzieciństwa i młodości?
Ks. Federico Lombardi: Urodziłem się w trakcie wojny, w 1942 roku. Byłem bardzo mały, więc nie pamiętam wojny, znam ją z opowiadań innych osób. Choć, prawdę mówiąc, pierwsze wspomnienie jakie mam z mojego życia, to nalot lotniczy. Miałem jakieś trzy latka. Moja starsza siostra trzymała mnie na ręku. Uciekając, schroniliśmy się w kanale, gdzie płynęła woda.
Wzrastałem w środowisku spontanicznie i naturalnie katolickim, zarówno jeśli chodzi o parafię w moim miasteczku, jak i później po wojnie w Turynie. Należałem do skautów. Było to dla mnie bardzo ważne doświadczenie.
Podobnie jak szkoła średnia. Po podstawówce poszedłem do liceum prowadzonego przez ojców jezuitów, które odegrało bardzo ważną rolę w mojej formacji.
Jaka była księdza rodzina?
Katolicka, praktykująca i pobożna. Mój tata był inżynierem. Zajmował się elektrotechniką, pracował w Turynie, chociaż moja rodzina pochodziła z prowincji Cuneo. Miałem trzy starsze ode mnie siostry. Byłem czwarty. Miałem wiele cioć i wujków. Byliśmy bardzo zżytą rodziną. Ceniliśmy życie moralne.
Muszę przyznać, że przeżyłem spokojną młodość w rodzinie, która prowadziła zwyczajne życie i była naturalnym środowiskiem wiary. Także tej aktywnej. Zarówno mój tata, jak i moje siostry byli zaangażowani w życie parafialne, w skautów.
Powołanie bardziej do zakonu niż do kapłaństwa
Kiedy ksiądz odkrył powołanie do kapłaństwa?
Kiedy miałem jakieś 17 lat, pod koniec liceum, poczucie powołania do bardziej radykalnego oddania swojego życia Panu Bogu stało się silniejsze i wyraźniejsze. Oprócz tych wszystkich dobrych rzeczy, których się podejmowałem i które widziałem wokół siebie, było to wezwanie do większego, pełniejszego poświęcenia mojego życia. Coś, co mogło mnie także kosztować. Pozostawienie dobrego środowiska, w którym spokojnie żyłem pośród wielu przyjaciół i w dobrej rodzinie. Byłem zainteresowany studiami ścisłymi.
Jako że chodziłem do szkoły jezuickiej, było to dla mnie naturalne, spontaniczne, że wstąpię do jezuitów. Choć poznałem też salezjanów, ponieważ prowadzili oni grupę skautów, do której należałem.
Odczułem powołanie bardziej do zakonu niż do kapłaństwa. To nie tak, że nie chciałem zostać księdzem. Znałem wielu wspaniałych księży. Ale jeśli mam mówić, jak poczułem powołanie, to było to wezwanie do całkowitej służby Panu Bogu także innym, ale silnie i konkretnie do życia zakonnego.
Czy był ktoś szczególnym wzorem dla księdza?
Dla mnie wzorem życia chrześcijańskiego byli moi rodzice, których bardzo ceniłem. Także duszpasterze skautów. Byli wspaniałymi wychowawcami. Także ze szkołą jezuitów, do której uczęszczałem, odwiedzałem regularnie ubogich. Ze skautami służyliśmy dużo chorym. Towarzyszyliśmy im w ich pielgrzymkach do Lourdes lub Loreto jako prowadzący wózek.
Idea poświecenia konkretnie własnych sił, zdolności w służbie innym, to była bardzo ważna część mojego życia. Tak zostaliśmy wychowani. Towarzyszenie osobom na wózku w Lourdes było ważnym doświadczeniem zarówno od strony służby i bliskości osobom cierpiącym, jak i modlitwy w kontekście duchowym, w którym się ono odbywało.
Studiowałem matematykę. Wolałbym fizykę
Jak wyglądały lata formacji?
Wstąpiłem do nowicjatu po maturze. Dwa lata nowicjatu są poświęcone dokładnej formacji duchowej, nie ma nauki. Potem były trzy lata studiów filozoficznych. Było nas 100 studentów, ciekawe środowisko, także międzynarodowe. Poznałem kolegów z Indii, Ameryki Południowej, Afryki. Dla mnie to był nowy świat, pierwsze doświadczenie w środowisku międzynarodowym. Do tej pory wzrastałem wśród samych Włochów. Dziś jest inaczej. Wtedy było dużo dzieci włoskich.
Po studiach filozoficznych odbyłem 4-letnie studia z matematyki na Uniwersytecie w Turynie. Dla jezuitów to było dość normalne. Jeśli wstępowali młodzi bez wcześniejszych studiów uniwersyteckich, to w okresie od filozofii do teologii podejmowało się studia z przedmiotów, które mogły się przydać przy nauczaniu w szkołach. Wielu później uczyło w naszych szkołach matematyki, fizyki czy chemii, ale także przedmiotów humanistycznych.
Ja wykazywałem duże zdolności z przedmiotów ścisłych. Dlatego skierowano mnie na studia z matematyki. Gdybym miał wybrać sam, wołałbym fizykę.
Po zakończeniu tego okresu na 4-letnie studia teologiczne wysłano mnie do Niemiec, do Frankfurtu. To też było całkiem normalne, że jeden z etapów formacji jezuity odbywał się za granicą, aby poznać nie tylko jezuitów ze swojego obszaru językowego lub regionu, ale szerzej.
Ten okres był dla mnie bardzo ważny. Oprócz studiów wraz z kilkoma innymi włoskimi kolegami prowadziliśmy zadania o charakterze apostolskim wśród włoskiej emigracji. Była to wspólnota bardzo liczna. Ja byłem delegowany, by zajmować się rodakami w jednej z dzielnic Frankfurtu. Przez cztery lata byłem w to mocno zaangażowany. Odwiedzałem młodzież, rodziny, przygotowywałem mszę św. To był aspekt dla mnie bardzo ważny.
Powiedziałbym, że moja formacja i pierwsze doświadczenie kapłańskie po świeceniach było związane ze środowiskiem emigracji. To bardzo wpłynęło na moje kapłaństwo w tym sensie, że odczuwałem bardzo potrzebę mówienia w taki sposób, żeby ludzie mnie zrozumieli. Bez wielkich teorii, ale w odpowiedzi na potrzeby tych osób, którzy dzielili się ze mną swoimi problemami. To mi pozwoliło przeżywać studia teologiczne nie jako coś oderwanego od rzeczywistości. Zawsze odczuwałem bardzo silny związek z życiem konkretnych osób, ich problemami.
Nie prosiłem o skierowanie do Rzymu
Święcenia odbyły się w trakcie studiów teologicznych, dla nas to było na trzecim roku. Później był jeszcze czwarty rok, kiedy uzupełnialiśmy studia już jako księża. Po ich ukończeniu, miałem wykładać logikę, filozofię i nauki ścisłe w naszym instytucie filozoficznym.
Ale w tym okresie liczba studentów bardzo się zmniejszyła. Natomiast w redakcji Civiltà Cattolica bardzo pragnęli mieć nową młodą osobę do pisania. Kiedy byłem w Niemczech, napisałem dwa artykuły na temat emigracji, ich problemów, które im się spodobały, więc poprosili bym przyjechał tu, do Rzymu. Sam o to nie prosiłem.
Zatem wszedłem w świat komunikacji. To jest czasopismo kulturalne. Pisałem artykuły, moim działem było społeczeństwo i nauka, problemy naukowe w dzisiejszym świecie. Byłem wicedyrektorem czasopisma, znamienita część mojej pracy miała charakter redakcyjny, tj. szukanie artykułów, ich korekta, tłumaczenie na inne języki, skład, korekta całości. Zajmowałem się pracą przy czasopiśmie od kuchni.
Mieliśmy redaktora naczelnego, bardzo znaczącego ks. Sorge SJ. Był świetnym mówcą, zaangażowanym w problemy Kościoła i społeczeństwa we Włoszech tamtego czasu. Wygłaszał wiele konferencji, świetnie pisał na temat katolickiej nauki społecznej. Ja natomiast zajmowałem się głównie redakcją czasopisma. On prowadził czasopismo, ja od strony praktycznej.
Potem po 11 latach zostałem prowincjałem jezuitów. Prowincja była bardzo duża. Jeździłem dużo po całych Włoszech. Odbywałem także podróże, by odwiedzić misjonarzy na Dalekim Wschodzie, na Madagaskarze, w Brazylii. Były dla mnie ważne, by poznać także trochę Kościół na świecie.
Następnie przyszedł Watykan. Kiedy zakończyłem 6-letnią kadencję, skierowano mnie do Radia Watykańskiego. Nigdy nie wybierałem stanowisk, które mi zostały powierzone jako zadanie.
Nie znałem arcybiskupa Wojtyły
Jak przeżyliście rok dwóch konklawe, jak to określił Jan Paweł II?
Byłem tutaj w Civiltà Cattolica. Przeżywaliśmy ostatnie lata Pawła VI bardzo intensywnie. Ks. Sorge miał kontakt z Watykanem, z papieżem. Byliśmy włączeni w relacje z Watykanem i życie Kościoła we Włoszech i na świecie. Pamiętam śmierć Pawła VI i następnie te dwa konklawe. Nasze czasopismo jest kwartalnikiem, więc nie śledziło bieżące wydarzenia jak tygodnik czy dziennik.
Pamiętam bardzo dobrze, kiedy został wybrany Wojtyła. Wydaje mi się, że słuchaliśmy radia tu z ks. Fantuzzim. Natychmiast tego samego wieczoru skontaktowałem się z jezuitami w Polsce, by znaleźć polskiego jezuitę, który by nam szybko napisał artykuł prezentujący arcybiskupa z Krakowa. Znaliśmy Wyszyńskiego, ale Wojtyłę mniej. Ja go nie znałem.
Zauważyłem, że poprowadził rekolekcje dla Pawła VI, ale nie miałem pogłębionej wiedzy. Wskazano mi ks. Drążka, który współpracował z nim jako duszpasterz studentów. Zatem znał go bardzo dobrze. Napisał dla nas w dość szybkim czasie artykuł po francusku, bo włoskiego jeszcze nie znał, przedstawiający postać arcybiskupa Krakowa, wyjaśniając trochę jego linię duszpasterską. Później poznałem bliżej papieża z Polski.
Jak Jan Paweł II zapisał się w księdza pamięci?
Jest wiele aspektów. Jeden z nich, który mnie dotknął, także na innych robił ogromne wrażenie, to jak on skupiał się na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem, także w czasie podroży.
Wchodził do kościoła, zanurzał się na modlitwie i sprawiał wrażenie, że wyszedł z rzeczywistości i wszedł w relację z Panem Bogiem. Kiedy wszyscy wokoło byli skupieni na przebiegu podroży. Spieszyli się, żeby pójść dalej. Ks. Dziwisz, który go szturchał. On się nie śpieszył. Był skupiony na adoracji.
Jan Paweł II? Nie widziałem czegoś podobnego u nikogo
Drugie, jego autorytet wobec tłumów, które reprezentowały dany naród. Jak on się zwracał do ludzi z państw bloku wschodniego, byli katolikami, ale nie tylko, stawiając im wyzwania w odkryciu powołania ich państwa, ich narodu, aby wnieśli swój wkład w budowanie pokoju w rodzinie narodów. Potrafił wydobyć właściwy patriotyzm, nie nacjonalizm, ale pragnienie wniesienia wkładu narodów w ich różnorodności.
To był jego sposób zwracania się do całego narodu, przywołując historię, kulturę, powołanie, tożsamość, dając im poczucie ich godności. Nawet po okresie, kiedy byli tak poniżeni przez ucisk tyranii, żeby odkryli poczucie własnej godności, swoje talenty, bogactwo kulturowe i duchowe, aby wprowadzić je na drogę rodziny ludzkiej. Ten jego autorytet, z którym przemawiał i ta łatwość z jaką to robił.
On posiadał wielki autorytet moralny, by wydobyć godność ludu, który go słuchał, by zorientować go ku dobru. Dla mnie to było nadzwyczajne. Nie widziałem czegoś podobnego u nikogo. Osoba zdolna do przemawiania do całego narodu, budząc w nim godność. To potrafił wobec wszystkich różnorodnych narodów, nie tylko wobec własnego, który znał.
To są wspomnienia, które mi pozostały. Jest wiele innych. Zawsze podkreślałem, że ostatnie lata cierpienia były bardzo ważne. Jego pontyfikat był tak intensywny, że nawet, kiedy pod koniec było trochę cierpienia i spowolnienia, nie przeważyło to na całości. Choroba była według mnie bardzo ważnym elementem integrującym, także jego pontyfikat, pokazując wymiar cierpienia, pokory, modlitwy, obok siły działania, sukcesów, zaangażowania.
To dostrzegam jako bardzo ważne. Także w ocenie jego postaci, w jakim sensie też jego świętości jako papieża. To jest inny wymiar niż w przypadku Lucianiego. Teraz była jego beatyfikacja. Luciani był papieżem przez miesiąc. Nie można powiedzieć, że był święty przez miesiąc jako papież. Był święty przez dziesięciolecia jako biskup. Jest wzorem pokornego biskupa. Następnie fakt, że był papieżem przez miesiąc, pozwoliło mu, że poznali go wszyscy.
Natomiast Jan Paweł II był papieżem przez 27 lat. On był świętym jako papież, sposób w jaki był papieżem. Przeżywał papiestwo z wiarą, cierpliwością. Rozróżniam mocno to, że nie zrezygnował z papiestwa od decyzji Benedykta XVI. Dwie osobowości bardzo rożne, które przeżywały inaczej swoją papieską posługę. Obaj pełnili ją doskonale. Jan Paweł II jako mistyk uczestniczył w cierpieniu Chrystusa, prowadząc Kościół także w cierpieniu. Drugi zaś z rozwagą. Jako papież wiary i rozumu dostrzegł, że lepiej dla Kościoła będzie jeśli odejdzie.
50 lat kapłaństwa
Z perspektywy złotego jubileuszu, czym dla księdza jest kapłaństwo? Jak wspomina ksiądz mszę świętą prymicyjną?
Zostałem wyświecony w kościele jezuickim. Później celebrowałem pierwsze msze św. w moich rodzinnych stronach w kolejnych dniach. Pierwszą sprawowałem w sanktuarium Matki Bożej, do której nabożeństwo miała moja mama i wszyscy z okolic. Następnie we wszystkich kaplicach, gdzie można było sprawować Eucharystię u osób starszych, w przedszkolu, u osób niepełnosprawnych. To był cały tydzień pełen emocji duchowych i odwiedzin we wszystkich wymiarach miłosierdzia i życia wspólnoty mojego miasteczka. To był piękny, pogodny czas.
Przy tym czas moich święceń był ostatnim momentem, w którym cała nasza rodzina była razem, ponieważ jedna z moich sióstr zginęła w wypadku samochodowym trzy miesiące później, kiedy wróciłem już do Niemiec.
Patrząc w przeszłość, 50 lat to dużo. Nie byłem duszpasterzem pełną parą tak, jak proboszczowie czy rektorzy sanktuarium. Ale miałem wiele okazji, żeby pełnić posługę kapłańską. Bycie zwyczajnie księdzem daje ci możliwość, zdolność ułożenia różnych warunków, osób wobec Pana Jezusa w radości, cierpieniu, w chwilach kluczowych ich decyzji w budowaniu własnego życia w relacji z Panem Bogiem, w perspektywie wiary, nadziei, miłości wobec innych. Możesz przemienić wymiar materialny, codzienność doświadczenia ludzkiego w doświadczenie relacji z Panem Bogiem. To jest bardzo piękne.
Człowiek zdaje sobie sprawę z wielkiego daru, jakim jest to, że Pan Jezus może przejść przez ciebie, by dotknąć w jakiś sposób, dać życie i nadzieję doświadczeniom osób, z którymi podążasz, które spotykasz. Nawet kapłaństwo przeżywane przez zakonnika, takiego jak ja, który ma inne zadania. Ale zawsze jest to sposób błogosławieństwa, uświęcenia, łaski Pana Boga, która przychodzi. Ty jesteś na prawdę tylko kanałem, przez który przechodzą inni.