Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czarna dziura
Był zwyczajny wieczór. Dla Moniki jeden z wielu takich w ostatnim czasie, kiedy nie miała siły na nic innego, poza leżeniem w łóżku. Przedłużające się stany depresyjne, lęk o przyszłość, brak nadziei, a wszystko to podlane trudnymi wspomnieniami. I ta jedna myśl, że dłużej już tak nie chce żyć.
„Głównie leżałam, nic mi się nie chciało robić, to była po prostu jakaś czarna dziura” – tak Monika wspomina swój stan sprzed ponad roku. Nie miała pracy, a wszystko w jej życiu wydawało się zbyt skomplikowane.
Wspomina też swoje trudne dzieciństwo i to, jak bardzo brakowało jej wówczas tego, co najważniejsze – miłości rodziców. „Tata zmarł, gdy miałam półtora roku. Mama wyjechała za granicę, gdy miałam jedenaście lat. Zostaliśmy z bratem z ojczymem, który był alkoholikiem. Wychowywałam się praktycznie bez rodziców. To wszystko spowodowało, że moje poczucie własnej wartości bardzo kulało” – opowiada.
A z biegiem lat pojawiały się kolejne doświadczenia, które tylko pogłębiały wciąż pustą studnię, w której powinna być miłość. Aż doprowadziły ją do miejsca, które wydawało się bez wyjścia. Bez nadziei na lepsze jutro. Bez sił, by kolejny raz o siebie zawalczyć.
Słowa prosto w serce
I właśnie taka, bezradna wobec tej sytuacji, poszła najpierw na spotkanie z o. Adamem Szustakiem. „Koleżanka mnie tam dosłownie zaciągnęła. Pamiętam słowa, które tam usłyszałam i które bardzo mnie dotknęły. O. Szustak zaczął mówić, że czasem stoimy przed lustrem, patrzymy na siebie i mówimy, że wszystko jest beznadziejne. Ale na tym nie skończył. Zaczął mówić o świetle, o miłości Jezusa. A to wszystko trafiało prosto w moje serce” – wspomina.
Monika dostała wówczas tak potrzebną jej w tamtym czasie iskrę nadziei. Na chwilę poczuła się lepiej. „Miałam więcej energii, ale nadal za mało, żeby wstawać z łóżka” – podsumowuje.
Po kilku tygodniach od tamtego wydarzenia, dokładnie 28 października 2021 r., Marcin Zieliński prowadził w Warszawie modlitwę o uzdrowienie. Monice nie udało się na nią dojechać, ale modlitwa była – jak się potem okazało, na szczęście dla niej – transmitowana on-line.
„Włączyłam tę transmisję. Najpierw była msza. Pamiętam, że w czasie transmisji powiedziałam: Panie Boże, albo coś zrobisz, albo ja nie wiem już, co dalej. A jak przyszło do modlitwy o uzdrowienie, to ja się po prostu położyłam. Słuchałam, słuchałam… i w pewnym momencie zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia rano. I… byłam całkowicie nowym człowiekiem!” – mówi.
Pan Bóg uzdrawia on-line?
Co to znaczy? Monika mówi o tym tak: „Pan Bóg naprawdę zadziałał. Odeszły mi depresyjne myśli, miałam czystą, lekką głowę, serce, które nawet nie miało blizn z przeszłości. Dostałam ogromną miłość i czułam, jakbym była bardzo blisko Boga, dosłownie zanurzona w Nim, jakby On był we mnie na full”.
Do tego – nieznana dotąd – tak ogromna miłość, szczęście, radość. „Czułam to wszystko. To było takie zespolenie z Panem Bogiem. Nic wymuszonego, nic na siłę, wszystko było takie naturalne. Przyszło też do mnie takie intuicyjne rozumienie wiary. Do tej pory moja wiara to były odejścia i przyjścia. Nigdy wcześniej nie miałam takiego doświadczenia płynięcia z łaską. Nic nie stanowiło dla mnie problemu. To było niesamowite”.
A za tym poszło też inne, nowe, nieznane spojrzenie na siebie. „Pan Bóg uzdrowił też moje własne poczucie wartości, jako człowieka i jako kobiety. To doświadczenie mnie niosło przez więcej niż pół roku. Zaczęłam inaczej patrzeć na życie, na siebie samą” – mówi.
"Serce nowiuśkie, bez skazy"
Ale nie chodzi tylko o lepsze samopoczucie, siłę do życia i szczęście. To też konkretne zmiany, które widzi nie tylko ona. Po długim czasie Monika znalazła nową pracę. I jak mówi, czuje się w niej inaczej niż w każdej poprzedniej. Bo inne spojrzenie na siebie zmienia naprawdę wiele. „Inaczej już się zachowuję w pracy, czuję swoją wartość, a to się przekłada na bardziej partnerskie kontakty z szefem” – wyjaśnia.
Zmieniło się też to, jak podchodzi do relacji, zwłaszcza tych damsko-męskich. „Czuję, że jestem gotowa, by kochać. Siebie, Pana Boga i drugiego człowieka, także mężczyznę”.
Dziś Monika ma 49 lat i serce, jak sama mówi, „nowiuśkie, bez skazy”.