Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Św. Antoni, pomywacz z Monte Paolo
W 1221 roku w Forli odbywały się święcenia kapłańskie braci żebrzących - zarówno franciszkanów, jak i dominikanów. Na uroczystość tę przybyło wielu gości, w tym bracia mniejsi mieszkający w pustelni w Monte Paolo. Zwyczaj nakazywał, by kazanie poranne, wygłoszone tuż po święceniach, zostało dopełnione popołudniowe, równie uczone, długie i, co najgorsza, po łacinie…
Biskup w międzyczasie wyjechał i zadanie znalezienia kaznodziei spadło na franciszkańskiego prowincjała, br. Gracjana. Ten liczył, że skoro święcono kaznodziejów, to może któryś z dominikanów powie słowo. Ci jednak, jeden po drugim, się wymówili, twierdząc, że tu potrzebne jest przygotowanie, oni wcześniej nie wiedzieli, a improwizować nie wypada. Nie ma to jak brak zaufania do własnego charyzmatu.
A zaufać trzeba było, bo zdesperowany prowincjał poprosił o to kazanie… kuchennego pomywacza z Monte Paolo. Był to po prostu jedyny obecny tam franciszkanin, którzy znał na tyle dobrze łacinę, żeby powiedzieć słowo w tym języku. Ten pod posłuszeństwem wyszedł na ambonę, po czym wygłosił poprawną łaciną piękne, klasyczne kazanie, zgodnie z przyjętą wówczas formą, pełne stosownych cytatów biblijnych, a do tego chwytające za serce. Oczyma wyobraźni widzę lekko pozieleniałych dominikanów, którzy okazali się mniej gorliwi i uczeni od franciszkanina na co dzień zajmującego się myciem naczyń i sprzątaniem.
Jedyną pociechą dla nich mogło być tylko to, że był nim br. Antoni z Padwy, jeden z późniejszych największych franciszkańskich głosicieli słowa.
Ciężkie życie kaznodziei
Jego sława była tak wielka, że do St. Junien po to, by go słuchać, przyszło tylu ludzi, że nie byli w stanie się pomieścić w kościele. Zbudowano więc naprędce drewnianą ambonkę na rynku. Antoni na jej widok miał powiedzieć, że przewiduje atak diabła podczas tego kazania, ale żeby się nie bać, bo nic złego nikomu się nie stanie. Faktycznie, podczas głoszenia konstrukcja nagle runęła, grzebiąc pod sobą kaznodzieję. Kiedy go odkopano, okazało się, że zgodnie z zapowiedzią nic mu się nie stało.
Świadkowie okrzyknęli stwierdzenie Antoniego proroctwem, co zwiększyło tylko ich gorliwość w słuchaniu. Mnie się jednak wydaje, że franciszkanin po prostu właściwie ocenił jakość pracy budowniczych i wykazał się raczej męstwem, mimo wszystko wchodząc na ambonkę.
Św. Antoni, ekspert od znajdowania
Obecnie najszerzej znany talent Padewczyka do skutecznych poszukiwań objawił się dość zaskakująco we Florencji. Było to wtedy miasto m.in. lichwiarzy, żerujących na ludzkim nieszczęściu. Podczas pobytu Antoniego w tym mieście umarł jeden z nich. Franciszkanin, którego głęboko bolała niesprawiedliwość związana z działalnością zmarłego, zabiegł drogę konduktowi pogrzebowemu i oświadczył, że człowiek ten nie jest godzien chrześcijańskiego pogrzebu, bo był bez serca.
Oburzona rodzina (oraz ciekawscy mieszczanie) postanowiła udowodnić, że Antoni oczernia zmarłego. Na ulicy rozwinięto całun i dokonano sekcji zwłok, która wykazała, że rzeczywiście mięśnia sercowego nie było. A kiedy zaczęto pytać, gdzie ono jest, kaznodzieja odparł, że w skarbcu lichwiarza. Oczywiście tłumek pobiegł sprawdzić.
Nie trzeba chyba dodawać, że Antoni, jako specjalista od znajdowania, miał rację…