separateurCreated with Sketch.

Zmartwychwstałe ciało Jezusa nie zachowało wszystkich ran męki. Tajemnicze spotkania z Panem

Trzy kobiety spotykają anioła u grobu zmartwychwstałego Jezusa
Kiedyś przekonamy się o tym na własne oczy, gdy ujrzymy Go „takiego jakim jest”. Wtedy także pokaże nam swoje rany – dowód nieskończonej miłości, jaką nas ukochał.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Pusty grób Jezusa

Było jeszcze ciemno. Ranek ledwo świtał. A ona szła do grobu Jezusa. Po co? Nic przecież sama nie mogła zrobić. Nawet gdyby zamierzała dokończyć obrzędy pogrzebu, pośpiesznie przerwane z powodu święta.

Jak odsunie kamień, zamykający wejście do grobowej pieczary? Chyba o tym nie pomyślała. Może chciała tam po prostu być? Czuwać, wspominać, płakać... Jednak – wbrew oczekiwaniom – wstający dzień nie będzie dla niej czasem żałoby.

Ewangelia Jana, która opisuje wydarzenia tamtego poranka, ukazuje Marię Magdalenę biegnącą do Piotra i Jana z wieścią o pustym grobie. Zszokowani jej opowieścią chcieli natychmiast zobaczyć grób Jezusa.

Zobaczył i uwierzył

Ewangelista opisał ze szczegółami to, co zastali we wnętrzu grobowca. Zobaczyli leżące na skalnej półce pogrzebowe całuny: „płótna oraz chustę, która była na głowie Jego, leżącą nie razem z płótnami, ale osobno zwiniętą w jednym miejscu”.

Detale te musiały wywrzeć na nich ogromne wrażenie, skoro wiele lat później Jan napisał, że wtedy „zobaczył i uwierzył”. Wygląd płócien mówił wiele. Przecież gdyby ktokolwiek chciał wykraść ciało Jezusa z grobu, ostatnią rzeczą, którą by robił, to odwijanie zwłok z płócien, w które były spowite.

Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę stan straszliwie poranionego ciała, do którego pogrzebowe całuny musiały przez ten czas mocno przylgnąć, zespajając się z nim w jedno. Jednak płótna, które znajdowały się w pustym grobie, wyglądały tak, jakby owinięte nimi ciało po prostu... zniknęło. Opadły puste, nic już w sobie nie kryjąc.

Wtedy zrozumieli, że On powstał z martwych.

Uczniowie Jezusa: zdezorientowani i rozbici

Inne ewangeliczne relacje pokazują uczniów zdezorientowanych i rozbitych. Przerażeni, siedzieli za zaryglowanymi drzwiami wieczernika. Taka bywa reakcja wobec wydarzeń, które ludzie przeżywają jako osobistą klęskę: zamknąć drzwi. W obawach, niepewności, w trosce o swoje życie, kiedy lęk nie pozwala wyjść na zewnątrz, gdy cały świat jawi się jako zagrożenie.

Trawieni strachem, spodziewali się już tylko najgorszego. Wtedy właśnie Go ujrzeli. Przyszedł, mimo zamkniętych drzwi, jakby chciał pokazać, że może pokonać każde ludzkie zamknięcie. Przyszedł do tych, którzy stracili wiarę w Niego, by objawić radosną nowinę o zmartwychwstaniu.

Spotkania ze Zmartwychwstałym

Zwraca uwagę fakt, że Ewangelie nie mówią nic o spotkaniu zmartwychwstałego Jezusa z Matką. Może dlatego, że ona – mimo wszystkiego co zaszło – przechowała iskrę wiary w swoim sercu?

Jezus zmartwychwstały objawiał się tym którzy zwątpili. Budził w nich wiarę. Ale przychodził jedynie do ludzi dobrej woli. Ukazał się kobietom przy grobie, nawiedził uczniów. Spotykał się z tymi, którym Jego męka i śmierć odebrała nadzieję.

Nie chciał jednak w spektakularnym triumfie powalić na ziemię swych wrogów. Nie objawił się Kajfaszowi, ani Herodowi. Nie spotkał Go Piłat. To nie było w stylu Zmartwychwstałego. On przychodził, przynosząc pokój. Nie chciał triumfować jak ziemscy władcy.

Zapowiedzi, których nie odczytali

Konfrontacja z rzeczywistością odkrywaną w wielkanocny poranek była dla wszystkich szokująca. Paradoksalnie, fakt zmartwychwstania, który przecież Jezus wcześniej trzykrotnie zapowiedział, odbierany był jako coś absurdalnego, co nie miało prawa się wydarzyć.

Przybyłe do groby kobiety usłyszały: „Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie”.

Wtedy dopiero przypomniały sobie słowa Jezusa. Jednak Ewangelia Marka (najstarsza spośród Ewangelii) zauważa, że gdy kobiety usłyszały o zmartwychwstaniu, „uciekły od grobowca – ogarnęło je bowiem drżenie i uniesienie – i nikomu nic nie powiedziały, bo się bały”.

Tak właśnie kończyła się pierwotna wersja Ewangelii. Nieco później dopisano, że ta historia miała jednak ciąg dalszy...

Kuriozalna reakcja uczniów

W najbardziej kuriozalny sposób zareagowali na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa Jego uczniowie. Gdy usłyszeli relację kobiet, ich słowa „wydały im się brednią i nie wierzyli im”. Nie sposób nie dostrzec humorystycznego aspektu tej relacji.

Oto apostołowie – przyszli hierarchowie Kościoła – najbardziej kompetentni i przygotowani przez Pana do zrozumienia dziejących się wydarzeń, fakt Jego zmartwychwstania traktują jak bzdurę, a przynoszące im wieść o tym kobiety za plotkarki!

Strach pomyśleć jak potoczyłaby się dalej ta historia, gdyby uczniowie później osobiście nie spotkali zmartwychwstałego Chrystusa.

Ewangelicznych epizodów, opisujących chrystofanie paschalne jest więcej. Przyjrzyjmy się przynajmniej niektórym.

Tomasz: patron naszych wątpliwości

Apostoła Tomasza można by nazwać „prekursorem chrześcijańskiego oświecenia”. Był racjonalistą i realistą. Chciał wiedzieć „na pewno”. Pragnął też zrozumieć. Nie bał się stawiania pytań, nawet wtedy, gdy inni milczeli. Potrafił też zaskoczyć odwagą.

Gdy spanikowani apostołowie schronili się w zamkniętym „z obawy przed Żydami” wieczerniku, Tomasz, jako jedyny, nie szukał kryjówki. Był gdzieś na zewnątrz. Nie bał się? A może chciał odnaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania?

To dobrze, że w tamten wieczór nie było Tomasza w Wieczerniku. Dzięki temu, może być patronem naszych wątpliwości i naszych dociekań. Tydzień później, gdy zobaczył Zmartwychwstałego na własne oczy, mógł już mieć całkowitą pewność. Tomasz-Didymos (Tomasz-Bliźniak) jest naszym „bliźniaczym bratem”. Zobaczył Jezusa i dotknął Go nie tylko dla siebie, ale i dla nas. Są bowiem ci – jak mówi Tomaszowi Jezus – którzy „uwierzyli, bo ujrzeli”. Przecież nie tylko Tomasz.

Pozostali uczniowie również uwierzyli, ponieważ mogli ujrzeć, dotknąć, przekonać się. Są jednak i będą wciąż tacy, którzy nie widzieli Jezusa po Jego zmartwychwstaniu. Ich wiara narodziła się dzięki głoszonej Ewangelii. Nie zobaczyli, lecz usłyszeli i uwierzyli.

Uczniowie z Emaus

„Tego samego dnia dwaj z nich szli do wsi zwanej Emaus” – zapisał w Ewangelii Łukasz. Szli, a raczej –  uciekali. Byle dalej od Jerozolimy, od krzyża, od grobu, od reszty uczniów. To co się wydarzyło przeżywali jako osobistą klęskę. Gwałtownie dyskutowali, spierali się, być może szukając winnych zaistniałej sytuacji. Pochłonięci swoimi rozterkami nie dostrzegali nikogo i niczego wokół.

Zmartwychwstały Jezus przyłączył się do nich i towarzyszył im przez dłuższy czas. Nie rozpoznali Go. Może nawet nie zauważyli Jego obecności. Dopiero, gdy ich zagadnął, pytając o powód rozgoryczenia, przystanęli ponurzy. Nie byli dla Niego uprzejmi. „Jesteś chyba jedynym w Jerozolimie, który nie dowiedział się, co tam się stało w tych dniach!”

Trudno nie usłyszeć w ich głosie frustracji. Jak ktoś mógł nie wiedzieć o dramacie, który przeżywali?! Jezus, niczym dobry terapeuta, pozwolił im opowiedzieć o wszystkim, co ich bolało. I ta opowieść, relacjonowana przez Łukasza, jest dość zaskakująca.

Oto bowiem uczniowie w całym swym rozgoryczeniu, opowiadają Jezusowi Jego własną historię. Więcej, czynią to słowami, którymi głoszono Ewangelię w pierwotnym Kościele!

Rozpoznali go dopiero przy łamaniu chleba

W pewnym sensie ci dwaj wyrecytowali ówczesne „wyznanie wiary”. Mówili o Jezusie z Nazaretu i Jego misji, o wydaniu Go na śmierć i ukrzyżowaniu. Wspominali pusty grób i wieść, którą przyniosły kobiety, zapewniając, że „On żyje”.

Jednak w ich głosie słychać było bezbrzeżny smutek. „A myśmy mieli nadzieję...” – zwierzają się zawiedzeni. Ich orędzie jest tak smutne, jak chrześcijaństwo bez prawdy o zmartwychwstaniu.

„O bezmyślni i leniwego serca, by wierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy!” Musieli przeżyć szok, gdy usłyszeli reprymendę nieznajomego. Ten wstrząs był im potrzebny. Wreszcie zaczęli słuchać. Przeżyli niezapomnianą „liturgię Słowa”, przygotowaną dla nich przez zmartwychwstałego Pana. Usłyszeli i zrozumieli Słowo. Święte Pisma, znane im przecież od dziecka, wersety, które umieli wyrecytować z pamięci, odkryły wtedy przed nimi swój najgłębszy sens.

Jednak Jezusa rozpoznali dopiero w domu, gdy wziąwszy w swoje ręce chleb, pobłogosławił go i podał im. „W tej samej godzinie wyruszyli z powrotem do Jerozolimy”. Najważniejsza podróż ich życia właśnie się zaczęła.

Dlaczego nie rozpoznali Zmartwychwstałego?

Trzecie spotkanie zmartwychwstałego Jezusa z uczniami miało miejsce w Galilei, nad jeziorem.

Każde z tych spotkań otaczał nimb tajemnicy. Zmartwychwstały Jezus nigdy nie był rozpoznawany od razu. Nie poznawali Go uczniowie, myśląc, że widzą ducha.

Idący do Emaus myśleli, że jest  nieznajomym wędrowcem. Maria Magdalena przy pustym grobie sądziła, że jest ogrodnikiem, który zabrał ciało Jezusa.

Aby Go rozpoznać, potrzebny był zawsze jakiś impuls – znak, gest, słowo – otwierający oczy i dający pewność poznania: gest łamania chleba, wspólny posiłek, wypowiedziane imię, ukazane rany.

Podobnie było tamtego dnia nad jeziorem. Byli wtedy w zupełnej rozsypce. Zdekompletowani, bezradni, Ewangelia wymienia siedmiu z nich. Dlaczego nie było pozostałych czterech?

„Idę łowić” – oznajmił Szymon Piotr. Tak, jakby nic się nie stało. Kiedy wreszcie znużeni, po całej nocy bezowocnej pracy stanęli na brzegu, zobaczyli Jezusa. Jednak Go nie rozpoznali. Zapytał o coś do jedzenia. Nic nie mieli. Kazał im ponownie zarzucić sieci.

A potem wyciągnęli z wody mnóstwo ryb. Cud dokonał się na ich oczach. Usłyszeli pełen emocji krzyk Jana: „To Pan jest!”. I Piotr rzucił się w wodę, by jak najszybciej dotrzeć do brzegu.  Zjedli razem śniadanie, przygotowane przez Pana. Mieli już pewność, że to rzeczywiście On.

Zmartwychwstanie: kompletne zaskoczenie

Spotkania ze Zmartwychwstałym były dla uczniów kompletnym zaskoczeniem, choć przecież byli świadkami, jak wskrzeszał umarłych. Wiedzieli, że On ma moc zwyciężania śmierci. Widzieli też na własne oczy  tych, którzy dzięki Jezusowi powrócili do życia: córeczkę Jaira, młodego chłopaka z Nain i Łazarza z Betanii.  

Zmartwychwstanie Jezusa nie oznaczało jednak podobnego powrotu do wcześniejszego życia. Jezus nie umarł powtórnie, jak Łazarz i inni, których wskrzesił. Jego zmartwychwstanie było „najdoskonalszą mutacją życia”, nad którym śmierć nie miała już władzy.

Nie dziwmy się, że tego nie rozumieli. Że Tomasz chciał Go zobaczyć i dotknąć ran, by przekonać się o Jego realności. Jezus uświadamiał uczniom, że Jego zmartwychwstanie jest dla nich, dla tych, którzy „żyją tu i teraz”. Przyszedł dzień, gdy sami mogli tego doświadczyć.

Jedli z Nim i pili po Jego zmartwychwstaniu

Jezus pozwalał uczniom i uczennicom dotknąć paradoksalnej tajemnicy  swego „przyjścia” i „odejścia” jednocześnie. Dotknąć – dosłownie! Wyraźnie zależało Mu na tym, by mieli realne doświadczenie spotkania z Nim po Jego zmartwychwstaniu.

Dlatego kobiety, spotykając Go przy pustym grobie, mogły objąć Jego nogi, Maria Magdalena przytuliła się do Niego, a uczniowie „pomacali Go” (do czego ich zresztą zachęcał). Dlatego też przekonywał ich, że – w odróżnieniu od ducha – „ma ciało (dosłownie: „mięso”) i kości”. Aby to udowodnić, prosił o coś do jedzenia i jadł razem z nimi, jak ktoś, kto zgłodniał, bo wykonał właśnie jakąś wyczerpującą pracę.

Wspomnienie tych wydarzeń, a zwłaszcza tego, że „jedli z Nim i pili po Jego zmartwychwstaniu”, będzie przekonującym motywem w ich późniejszym świadectwie.

Rany Zmartwychwstałego

Najbardziej poruszającym znakiem tożsamości zmartwychwstałego Jezusa są ukazywane uczniom rany. Pokazuje im swoje ręce, nogi i bok.

Jego zmartwychwstałe, przebóstwione ciało nie zachowało innych – tak licznych przecież – ran straszliwej męki. Zachował te, zadane Mu na krzyżu. Przebite ręce, nogi i bok. Nie zabliźniły się.

Kiedyś przekonamy się o tym na własne oczy, gdy ujrzymy Go „takiego jakim jest”. Wtedy także pokaże nam swoje rany – dowód nieskończonej miłości, jaką nas ukochał.