Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 02/05/2024 |
Św. Atanazego Wielkiego
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

Marta Walesiak-Łabędzka: Życie jest piękne i cenne [wywiad]

Marta Walesiak-Łabędzka

fot. Andrzej Kubica

Anna Gębalska-Berekets - 09.09.23

Marta Walesiak-Łabędzka od początku swojej pracy artystycznej jest związana z Teatrem Syrena. Zajmuje się nagrywaniem audiobooków, dubbingiem, gra również w spektaklach dla dzieci. Zagrała w takich filmach jak: "Cisza", "Marzenia do spełnienia", "M jak miłość", "Kochaj mnie kochaj", "Klan" i „Lokatorzy”. Nam mówi: „Życie jest piękne i cenne”.

Anna Gębalska-Berekets: Największą pani zaletą jest poczucie humoru. Z natury jest pani optymistką?

Marta Walesiak-Łabędzka: Uśmiechem, poczuciem humoru, żartem – który nikogo nie urazi – naprawdę można wiele zdziałać. Jestem osobą, która optymistycznie podchodzi do życia, staram się nie narzekać i nakłaniać innych do pozytywnego spojrzenia na rzeczywistość.

Dostrzeżenie dobra wymaga wysiłku i trudu, ale zmiana świadomości, skupienie się na małych rzeczach to droga, na którą warto wejść. Bo drobnostki, niczym cegiełki, budują szczęśliwe i pełne życie. I to jest piękne!

Jak rozwijać pozytywne cechy charakteru?

Warto praktykować uważność, bo to ona podnosi poziom szczęścia, zwiększa ciekawość na otaczający nas świat, pomaga skupić się na konkretnej osobie, rzeczy i uczy podejmować dobre decyzje. Lubię obserwować przyrodę, zmieniające się pory roku. Są tacy, którzy przechodzą nad drobiazgami, nie zauważają ich, ale wiem, że nie każdy posiada taką samą wrażliwość. Takim osobom jest zapewne ciężko, bo nie potrafią się zatrzymać w gonitwie życia, a troski codzienności ich przygniatają. Chciałabym im przekazać taką umiejętność, ale wiem, że to nie jest takie proste.

Marta Walesiak-Łabędzka

„Ze spotkań z ludźmi czerpię radość i satysfakcję”

Gra pani w musicalach, zajmuje się dubbingiem, nagrywaniem audiobooków oraz bierze udział w spektaklach dla dzieci. Aktorstwo daje pani satysfakcję?

Cieszę się, że wybrałam ten zawód, bo aktor powinien przede wszystkim dobrze wykonywać swoją pracę.

Już jako dziecko uczestniczyła pani w życiu teatralnym.

Fajnie było spędzać czas w garderobie, zajrzeć do pracowni perukarskiej, do pana rekwizytora. Miałam pięć -sześć lat, kiedy po przyjściu z teatru do domu rodzice posadzili mnie w fotelu, włączyli magnetofon, a ja powiedziałam cały tekst sztuki. Niektóre spektakle widziałam po kilkadziesiąt razy. Był czas, że wstydziłam się występować. Znajomi brali udział w konkursach recytatorskich oraz grali w teatrach amatorskich. Ja też chciałam spróbować.

Zapisałam się pod nazwiskiem panieńskim mamy na pewien konkurs. Dowiedziałam się, że mój tata będzie siedział w komisji, a ja nie chciałam w żadnym wypadku mieć żadnych pleców. Chciałam wystąpić i zobaczyć, jak mi pójdzie. Kiedy tata się o tym dowiedział – w przeddzień, to powiedział: „Jezus Maria, chodź, ja cię chociaż przesłucham, co ty masz tam zamiar zaprezentować!” Tak się wstydziłam, że stawałam tyłem i dopiero mówiłam tekst. Dał mi wtedy parę uwag i wygrałam. I chociaż miałam zamiar składać dokumenty na filologię angielską, to ostatecznie podeszłam do egzaminów do szkół teatralnych.

Początki były trudne.

Szkoła filmowa nie bardzo mi podchodziła. Do dziś wolę grać w teatrze, który daje większy komfort pracy. Po 20 latach wciąż udaje mi się z tego zawodu utrzymać i nie zrezygnowałam. Chociaż były takie momenty, myślałam, żeby zmienić branżę, ale wracałam do teatru. Często zadaję sobie pytanie, czy gdybym zrezygnowała, to byłabym szczęśliwa?

I jaka jest odpowiedź?

Chyba nie. Każdą najmniejszą rolę traktuję jako wyzwanie aktorskie, coś co wzbogaca mój warsztat. Ze spotkań z ludźmi czerpię radość i satysfakcję.

Marta Walesiak-Łabędzka

„Rodzina jest dla mnie jednym z głównych motywatorów do działania”

Inspiracją jest dla pani rodzina?

Tak! Muszę przyznać, że od zawsze byłam zapatrzona w związek moich rodziców. Czasami śmieje się, że chyba jestem z innej bajki, bo brakuje mi tego, co wartościowe. Rodzice razem zbudowali nie tylko szczęśliwe małżeństwo, razem pracowali w teatrze, patrzyli w tym samym kierunku. Byli przyjaciółmi, łączyły ich podobne wartości.

Chciała pani w przyszłości również stworzyć taką kochającą rodzinę?

Mam wspaniałego męża, który jest uzdolniony pod wieloma względami. Potrafi robić wiele rzeczy i nie boi się podejmować nowych wyzwań. Jesteśmy dumni z siebie, że trwamy w miłości. Chłopcy dają czasami w kość, bo mamy w domu nastolatka i 6-latka. Każdy z nich chce w wyraźny sposób zaakcentować swoją tożsamość i jest to dla nas ogromne wyzwanie (uśmiech). Nie zamieniłabym jednak tego za nic w świecie. Rodzina jest dla mnie jednym z głównych motywatorów do działania, dają mi radość, siłę i dodają energii do pokonywania trudności.

W pani życiu nie brakowało trudnych momentów – śmierć taty była dla pani ogromnym ciosem.

Miałam 20 lat, wyobrażałam sobie świetlaną przyszłość. Marzyłam o tym, że skończę studia, założę własną rodzinę, będę przyjeżdżała do domu rodzinnego. Mój tata będzie wtedy mężczyzną z bujną czupryną siwych włosów, z którym moje dzieci będą spędzać czas. Stało się inaczej. Miałam 18 lat, kiedy tata posadził mnie przed sobą na fotelu i oznajmił, że ma białaczkę i czekają nas trudne chwile. Cały mój dotychczasowy świat się zawalił, nie potrafiłam zrozumieć tego, jak to możliwe, że może zabraknąć człowieka, tak pozytywnie patrzącego na świat, empatycznego i tak chętnie pomagającemu innym.

Pytała pani „dlaczego”?

Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć wtedy na wiele pytań. Najbardziej żałuję, że tata nie dożył mojego pierwszego spektaklu. Dlatego zawsze, kiedy mam premierę, kolejne ważne zdarzenie teatralne, to gdzieś tam spozieram w niebo i mówię: „Tata, trzymaj kciuki! Mam nadzieję, że jesteś ze mnie dumny!”

Marta Walesiak-Łabędzka

Marta Walesiak-Łabędzka o chorobie syna i walce o jego życie

Gdy urodził się pani drugi syn, od razu wiedziała pani, że jest chory?

Cała ciąża przebiegała wzorowo. Robiłam podstawowe badania, ale nie zetknęłam się z chorobą genetyczną w rodzinie. Prowadzę zdrowy tryb życia, jestem wysportowana i do głowy mi nawet nie przyszło, że mogłabym urodzić chore dziecko. Kolejne badania nie wykazywały nieprawidłowości, ale pod koniec ciąży zebrało się konsylium lekarzy, którzy rozpoczęli debatę, co ze mną zrobić.

Była pani na to przygotowana psychicznie?

Zawsze byłam silną kobietą, ale nagle pojawiła się bezradność. Lekarze poinformowali nas, że płód jest obrzęknięty i trafiliśmy na patologię ciąży. Tam po 2 tygodniach leczenia i obserwacji stwierdzono nieleczący się nieimmunologiczny obrzęk uogólniony płodu (płyn w jamach opłucnej i brzusznej).

Dla matki to najgorsze przeżycie, gdy dowiaduje się, że z dzieckiem jest coś nie tak.

Przygotowywano nas na najgorsze. W 36. tygodniu przez cesarskie cięcie przyszedł na świat nasz Wojownik z pojedynczymi uderzeniami serduszka i 1 punktem w skali Apgar. Wawrzyniec był w ciężkim stanie. Reanimowano go, podłączono do aparatury ratującej życie. Pewnego dnia pielęgniarka powiedziała mężowi, że dobrze by było, gdybym poszła zobaczyć synka. Z walącym sercem, osłabiona poszłam na 5.piętro szpitala i zobaczyłam swoje dziecko.

Co było dalej?

Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Dziecko było opuchnięte, nie było widać uszu, szyi, synek miał płyny pod skórą. Patrzyłam na własne dziecko ze łzami w oczach. Podawano mu morfinę. Jak przyszłam i dotknęłam jego rączki, on ścisnął dłoń na moim palcu. Uśmiechnął się, pojawił się na jego policzku taki dołeczek, który odziedziczył po moim tacie. W tamtej chwili kompletnie się rozsypałam.

Był w pani bunt?

Pojawiły się pytania co ja w tej sytuacji mogę zrobić, dlaczego to spotkało właśnie mnie. Zdałam sobie sprawę, że chyba jestem na tyle silna, że dam sobie radę, a synek wybrał właśnie mnie, bo wiedział, że łatwo się nie poddam.

Wawrzyniec miał niewielkie szanse na przeżycie.

Powiedziałam synkowi, że chociaż miałby być roślinką to i tak musi żyć, a ja zostanę razem z nim. Po kilku godzinach reanimacji, Wawrzyniec zaczął oddychać dzięki respiratorowi. Był do niego podłączony przez 40 dni. Potem kolejne pobyty w wielu specjalistycznych szpitalach. Niestety stwierdzono u Wawrzusia wadę serca oraz problemy z karmieniem i przybieraniem na wadze. Przez pół roku żywiliśmy naszego synka za pomocą sondy i pompy żywieniowej. Po wielu miesiącach wnikliwych badań zdiagnozowano u Wawrzusia zespół genetyczny Noonan, którego efektem jest wspomniana wcześniej wada serca.

„Życie jest cenne i piękne”

Wawrzyniec właśnie skończył 6 lat. Jakim jest dzieckiem? 

Z podziwem patrzę na to, jak on się zachowuje, ile ma w sobie ciepła i wrażliwości na drugiego człowieka oraz otaczający go świat. Każdego dnia pyta się nas, co będziemy dziś robić, jakby chciał maksymalnie wykorzystać każdy dzień, który został mu dany, aby nie stracić życia, które jest tak cenne i piękne. Poświęcamy mu dużo czasu. Jest bystrym chłopcem. Zna już wszystkie kraje i ich stolice, interesuje się geografią i zwierzętami. Czyta, pisze, chociaż jeszcze nie poszedł do szkoły. To niezwykły człowiek!

View this post on Instagram

A post shared by Marta Walesiak-Łabędzka (@walesiaklabedzka)

Jak zmieniło panią macierzyństwo?

Macierzyństwo jest wymagające, a dla mnie szczególnie, bo jestem nadopiekuńczą mamą i chcę być obecna w życiu moich dzieci.

Istnieje coś takiego jak właściwy moment na bycie mamą?

Każdy moment jest dobry, jeśli naprawdę się tego chce.

Jak chciałaby pani wychować dzieci?

Chciałabym by byli dobrymi i uczciwymi ludźmi, zauważającymi i szanującymi drugiego człowieka i jego potrzeby.

Uważa się pani za szczęśliwą kobietę?

Jestem bardzo szczęśliwa i nie zamieniłabym się z nikim na moje życie.

Co jest dla pani źródłem szczęścia?

Arystoteles mówił, że „szczęście zależy od nas samych”.

Tags:
aktorwywiad
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail