Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Skarb w biurku
Kiedy jezuita o. Joseph Duffy, wykładowca Uniwersytetu Bostońskiego i były rektor jezuickiego kolegium, robił porządki w biurze zmarłego współbrata, również profesora tej uczelni, natknął się na ciekawe zapiski. Były to wspomnienia o. Louisa Gallaghera SJ, dawnego rektora uniwersytetu, który w latach 1922-23 na polecenie papieża Piusa XI odbył wyprawę do Rosji sowieckiej – dostarczał pomoc głodującym mieszkańcom kraju w ramach Papieskiej Misji Ratunkowej (Papal Relief Mission) i wywiózł z Moskwy do Rzymu relikwie Andrzeja Boboli.
Ojciec Duffy wkrótce doszedł do wniosku, że – jak to ujął – uratował skarb ze śmietnika historii. Wybrał z obszernych zapisków, zaczynających się od dzieciństwa autora, fragmenty dotyczące jego pobytu w Rosji, zredagował je i przygotował do druku. Tak powstała książka „Jezuicki kozak” (A Jesuit Cossack. A memoire by Louis J. Gallagher, S.J.).
Jezuita, ale kozak
Tytuł wspomnień to nawiązanie do lekcji bojowej jazdy konnej w kozackim stylu, którą pewnego razu odbył o. Louis Gallagher podczas pobytu w Rosji. Przesadą byłoby twierdzić, że odbył tę lekcję dobrowolnie – pewnego razu, kiedy jechał konno do jednej z placówek Misji razem z przydzielonym mu przez władze kapitanem kozaków, jego towarzysz nagle i bez pytania go o zdanie zmusił konie do szaleńczego galopu i pokazywał mu, jak utrzymać się w siodle. Później pokrzepił go informacją, że takie lekcje bardzo rzadko kończą się skręceniem karku, a koń od tej pory będzie mu się dobrze prowadził.
Wyprawa o. Gallaghera była też „kozacka” w takim znaczeniu, jakiego używa dzisiaj młodzież na określenie czegoś imponującego. Była bowiem niebezpieczna, z wielu powodów ryzykowna i ważna dla wielu zainteresowanych.
Na ratunek głodującym
Przypomnijmy, że to wszystko działo się w jednym z najstraszniejszych momentów w historii świata – sześć lat po tym, jak w Rosji zdobyli władzę bolszewicy. W kraju dochodziło wówczas do masowych morderstw, aresztowań i tortur, setki tysięcy ludzi wywożono na Syberię. Po ulicach wałęsali się obdarci, głodni i zdemoralizowani „biezprizorni”, czyli dzieci, których rodzice zostali zamordowani albo aresztowani. Komunistyczna gospodarka doprowadziła ludzi do nędzy i głodu. Władze zwalczały religię – niszczyły świątynie różnych wyznań i mordowały wierzących.
W tej sytuacji papież Pius XI wysłał do Rosji dwóch amerykańskich jezuitów, którzy mieli w imieniu Stolicy Apostolskiej pomagać potrzebującym, rozdając im żywność, ubrania i lekarstwa. Szefem misji był współbrat i przyjaciel o. Gallaghera, również Amerykanin, o. Edmund Walsh. Papieska Misja Ratunkowa była częścią zorganizowanej już wcześniej misji rządu amerykańskiego (American Relief Administration). Skala amerykańskiej pomocy była ogromna – ARA w momencie przyjazdu obydwu jezuitów do Rosji karmiła około 9 mln ludzi w 28 tys. jadłodajni rozsianych i po całym kraju. Zatrudniała 20 tys. mieszkańców sowieckiego imperium i około dwustu Amerykanów.
Ojcowie Walsh i Gallagher dostali od rządu paszporty dyplomatyczne, które zwiększały ich bezpieczeństwo i dawały znacznie większe możliwości poruszania się po kraju oraz załatwiania różnych spraw. Jezuici przemierzyli tysiące kilometrów, podróżując najróżniejszymi środkami komunikacji, m.in. w karawanie wielbłądów, i organizowali pomoc w różnych zakątkach kraju. O. Gallagher nie eksponuje tego wątku, ale z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może zginąć albo zostać aresztowany pod jakimś błahym pozorem. W kraju szalał bandytyzm, więc mógł też paść ofiarą napadu, np. rabunkowego.
Dwa tajne zadania
Wysłannicy papieża dostali od niego jeszcze dwa inne zadania, o których nie mówili głośno. Pierwsze to zorientowanie się w sytuacji katolików w Rosji (w grudniu 1923 r. zmieniono nazwę kraju na ZSRR) – czy raczej w rozmiarach katastrofy, do jakiej udało się Sowietom doprowadzić Kościół. Mieli między innymi – w miarę możliwości – podjąć próbę uratowania uwięzionego administratora diecezji mohylewskiej abp. Jana Cieplaka i innych duchownych. Drugie zadanie to było odzyskanie relikwii polskiego męczennika, św. Andrzeja Boboli, które w 1922 r. Rosjanie wywieźli z Połocka do Moskwy. Jak się okazało, szczątki świętego zostały umieszczone w muzeum jako eksponat ilustrujący religijny fanatyzm.
Andrzej Bobola – wówczas błogosławiony – był jezuitą zamordowanym przez prawosławnych kozaków w 1657 r. w Janowie Poleskim, na terenie dzisiejszej Białorusi. Posługiwał głównie wśród mieszczan i chłopów na Liwie, Polesiu, Mazowszu i w Prusach. Niemal pół wieku po śmierci ukazał się swojemu współbratu w Pińsku, obiecując opiekę nad kolegium i miastem, zagrożonymi przez obce wojska. Kiedy odnaleziono jego ciało w zakonnej krypcie, okazało się, że zostało ono w niewytłumaczalny sposób zachowane od rozkładu. Przy trumnie męczennika dochodziło do wielu uzdrowień i innych cudów. Wkrótce Andrzej Bobola stał się szeroko znany. Po tym, jak w 1819 r. ukazał się w Wilnie pewnemu dominikaninowi i zapowiedział odzyskanie przez Polskę niepodległości i swój patronat nad ojczyzną, był uważany także za szczególnego orędownika w sprawach narodowych. Został beatyfikowany w 1853 r.
Andrzej Bobola i Pius XI
Dlaczego papieżowi tak zależało na relikwiach polskiego jezuity? To intrygująca sprawa. Pius XI, czyli Achille Ratti, był w latach 1918-21 nuncjuszem apostolskim w Warszawie i najwyraźniej bardzo wówczas polubił Polaków i nabrał do nich wielkiego szacunku. Kiedy w 1920 r. do Warszawy zbliżały się wojska bolszewickie, został w mieście (najpierw dlatego, że spóźnił się na transport dla dyplomatów, a później specjalnie), więc widział na własne oczy zmagania naszych rodaków o uratowanie świata przed czerwonym potopem oraz Cud nad Wisłą. Zapewne wtedy właśnie poznał postać św. Andrzeja Boboli, za którego wstawiennictwem gorliwie modlili się warszawiacy. Jednak trzeba przyznać, że zaangażowanie papieża Rattiego w sprawę odzyskania relikwii tego męczennika było niezwykłe.
O. Gallagher pod koniec swoich wspomnień pisze, że kiedy już dotarł do Rzymu i zdawał relację papieżowi z tego, co robili z o. Walshem w Rosji, usłyszał od niego takie pytanie:
„Na koniec Pius XI zapytał, czy ktoś kiedykolwiek pytał, dlaczego jest on tak zainteresowany odzyskaniem relikwii błogosławionego Andrzeja, i nie czekając na odpowiedź, powiedział: ‘Cóż, powiem Ojcu. Jak Ojciec wie, w czasie wojny byłem nuncjuszem apostolskim w Warszawie i kiedy polska armia wkroczyła do Rosji, poszedłem z nią w jednym celu: aby odzyskać szczątki błogosławionego Andrzeja Boboli. Polski generał [Józef Piłsudski – przyp. red.] nacierał w kierunku Witebska, niedaleko Połocka, gdzie w tym czasie znajdowały się szczątki, i zgodził się, że jeśli je zdobędzie, każe zabrać relikwie z kościoła, abym mógł je przywieźć do Rzymu na przechowanie. Zbliżyliśmy się do miasta, ale nigdy go nie zdobyto i od tego dnia do dziś czekam na ciało świętego męczennika”.
Sowiety targają się na szczątki
O zwrot relikwii Andrzeja Boboli ubiegał się polski rząd. Sprawa była szeroko komentowana w prasie. Na przykład 12 lipca 1922 roku „Rzeczpospolita” pisała: „Sowiety, targając się na szczątki tego świętego męża wiedziały, że wymierzają policzek całej katolickiej Polsce. (… ) Relikwie patrona Polski nie mogą pozostawać nadal poza granicami, narażone na zniewagę i bezczeszczenie przez agentów czerezwyczajki”. Polskie zabiegi dyplomatyczne na nic się jednak nie zdały.
Ojcowie Walsh i Gallagher dotarli do Moskwy w sierpniu 1922 r. Już pierwszego dnia pobytu dowiedzieli się, że relikwie św. Andrzeja Boboli znajdują się na wystawie higienicznej w gmachu Ludowego Komisariatu Zdrowia. Poszli zwiedzić wystawę, ale ich tam nie znaleźli. Okazało się, że trumna została przeniesiona do magazynu, bo pracownicy zauważyli, że niektórzy zwiedzający zatrzymują się przy relikwiach i ukradkiem się modlą.
W imieniu papieża zwrócili się do władz sowieckich o wydanie ciała męczennika. Ta prośba pozostała bez odpowiedzi, podobnie następna. Dopiero w lipcu 1923 r. bolszewicy się zgodzili. Pojawiła się jeszcze kwestia, dokąd zawieźć relikwie. Sowieci nalegali, żeby nie trafiły one do Polski. Strona kościelna zdecydowała więc, że pojadą do Rzymu.
21 września 1923 r. Walsh i Gallagher udali się ponownie na wystawę – tym razem nie incognito, ale w towarzystwie podsekretarza stanu Komisariatu Spraw Zagranicznych i trzech czekistów. W muzealnej rupieciami zobaczyli szklaną trumnę z relikwiami, więc mogli dokładnie obejrzeć ciało. Ponieważ było ono nieubrane, mogli zobaczyć ślady męczeństwa, którego opis znali z brewiarza.
Sowiecki paszport
Przedsięwzięcie przewiezienia relikwii zostało uznane za misję dyplomatyczną. Ojciec Gallagher, który miał je zawieźć, został mianowany kurierem dyplomatycznym rządu sowieckiego i otrzymał sowiecki paszport dyplomatyczny (czyli miał już dwa takie dokumenty – amerykański i radziecki). Zdecydowano się na drogę przez Odessę i Konstantynopol, najpierw pociągiem, a potem statkiem. 3 października relikwiarz został zapakowany w obecności ojców Walsha i Gallagera, przedstawicieli władz oraz czekistów i umieszczony w wielkiej skrzyni, opieczętowanej pieczęciami Papieskiej Misji Ratunkowej i radzieckiego Centralnego Biura Celnego. Skrzynię umieszczono w pociągu … w ładunku zboża. W tym samym czasie, kiedy w ZSRR szalał głód, władze sprzedawały zboże za granicę. Ojciec Gallagher, którego pobyt w Rosji wyleczył ze wszelkich ewentualnych złudzeń co do natury komunizmu, uznał ten fakt za symboliczny.
W Watykanie współpracownicy papieża śledzili drogę relikwii - czytali depesze napływające z kolejnych miejscowości, w których zatrzymywał się transport. 1 listopada, w uroczystość Wszystkich Świętych relikwie przybyły do Rzymu i spoczęły w kaplicy św. Matyldy na Watykanie.
Powrót do kraju
Andrzej Bobola został kanonizowany w 1938 roku. Na tę uroczystość do Rzymu przyjechało do Rzymu ponad 30 tysięcy Polaków. Dwa miesiące później specjalny pociąg z wagonem-kaplicą przywiózł trumnę z ciałem męczennika do ojczyzny. Trasa pociągu wiodła od przygranicznych Zebrzydowic przez m.in. Kraków, Katowice, Poznań i Łódź aż do Warszawy. Święty Andrzej Bobola wszędzie był witany przez tłumy wiernych, duchowieństwo, władze państwowe i wojsko. Dzieci dostały wówczas wolne w szkołach.
Umęczone ciało św. Andrzeja Boboli spoczęło w kościele ojców jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, gdzie można je oglądać do dzisiaj.