separateurCreated with Sketch.

Dobra parafia. Czy to naprawdę takie trudne?

Dobra parafia

Dobra parafia

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Moja parafia, a można by powiedzieć, że pewnie i każda, składa się z czterech części - z fizycznych bytów, zbiorowości, indywidualności. I Obecności. Cztery różne sfery, pojęcia, które tworzą spójną całość.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Jestem szczęściarzem, bo należę do dobrej parafii. Właśnie, zastanawiałem się jak to napisać: mam dobrą parafię? No trochę mam, ale mają ją też księżą i setki wiernych z mojej okolicy. Mieszkam w parafii? Mieszkam w obrębie mojej jednostki administracyjnej Kościoła, ale czasem rzeczywiście mam wrażenie, jakbym trochę pomieszkiwał w moim kościele parafialnym - może dlatego, że dobrze się tu czuję. A może powinienem napisać, że jestem częścią bardzo zacnej wspólnoty parafialnej?

Tak czy inaczej, moja parafia, a można by powiedzieć, że pewnie i każda, składa się z czterech części - z fizycznych bytów, zbiorowości, indywidualności. I Obecności. Cztery różne sfery, pojęcia, które tworzą spójną całość.

Fizyczny i geograficzny konkret

A więc kościół. Mój jest położony tuż przy granicy Warszawy. Gromadzi mieszkańców wsi oraz nowych osiedli, a także tych z osiedla domków jednorodzinnych, które ma już prawie pół wieku. Wydawałoby się, że to społeczny miks nie do pogodzenia, ale wcale tak nie jest. W szerokiej nawie halowego kościoła nie odczuwa się różnic i podziałów.

Parafia jest młoda, w zeszłym roku obchodziliśmy 25-lecie. Przez kilkanaście lat msze św. były celebrowane w drewnianym baraku, a mury nowego kościoła rosły powoli. Od ponad 10 lat gromadzimy się w świątyni, która stopniowo nabiera ostatecznego kształtu. Niespodzianki mamy wpisane w życie wspólnoty - a to pojawiają się nowe ławki, konfesjonały, wykończenia prezbiterium, witraże, polichromie. W tym roku, od początku wielkiego postu zawisła na ścianach nowa droga krzyżowa złożona z ikon. Nad wystrojem czuwa architekt, dlatego wnętrze jest estetyczne, nieprzeładowane, pozwala na skupienie. To prawda - nagłośnienie mogłoby być zdecydowanie lepsze.

Bryła choć nowoczesna nawiązuje do tradycji, nie przytłacza architektoniczną fantazją, harmonijnie wpisuje się w przedmieście.

Kościół jest ładnie położony, wśród niskiej zabudowy podwarszawskiej wsi, do Puszczy Kampinoskiej stąd rzut beretem, bywa, że pojawiają się tu łosie i sarny. Teren świątyni jest rozległy, zielony, w swoim obrębie mieści nawet spory staw. Nie brakuje nigdy miejsc parkingowych. Architektura i położenie, to zdecydowanie atuty mojego kościoła parafialnego.

My, wierni, parafianie

Mogę mówić tylko za siebie, ale czuję się tu dobrze. Mam wrażenie, że podczas mszy świętych i nabożeństw spotykam znajome twarze, a tych twarzy jest naprawdę sporo.
Często są to bardzo skupione oblicza, widać, że ludzie wiedzą po co tu przychodzą i naprawdę chcą tu przychodzić - w większości nie znajdują się tu pchani jakimś bezrefleksyjnym nawykiem.

Parafian jest nominalnie kilka tysięcy, ale przychodzi kilkaset. Są bloki, gdzie księża chodzący po kolędzie przyjmowani są tylko w kilku mieszkaniach. Takie są realia na nowo zabudowanych terenach. Na porannej eucharystii ten sam skład od lat - myślę sobie, że dla nich jest specjalne miejsce w wysokich kręgach Nieba.

Działa tu kilka wspólnot, jest służba liturgiczna, na adoracjach i procesjach nie brakuje wiernych dusz, a ludzie angażują się wystarczająco. Co tydzień wychodzi gazetka parafialna z dodatkiem dla dzieci.

Fakt, ci najwierniejsi i najaktywniejsi nie są już pierwszej młodości, ale jest jeszcze trochę zaangażowanych średniaków - tych z generacji X, a nawet z milenialsów. I pewnie, że mogłoby być więcej młodych ministrantów, a nawa pełniejsza np. podczas pierwszosobotniego nabożeństwa, ale jak na okolice stolicy, to jest całkiem nieźle.

Kapłani

Nasze probostwo ma renomę wymarzonego miejsca dla neoprezbiterów zaczynających posługę. Wiele razy słyszałem od kleryków odbywających tu praktyki i od naszych wikariuszy, że każdy kto trafi tu po seminarium, to jakby wylosował los na loterii.

Coś jest na rzeczy. Służę do mszy, bywam często w zakrystii, a tam panuje dobra atmosfera, z dużym marginesem swobody.  Nie ma niepotrzebnych napięć, sztucznego drylu, a relacje są zdrowe i normalne. Myślę, że na plebani jest podobnie, bo pewnych rzeczy nie da się udawać. Mamy księży z poczuciem humoru i z dystansem do siebie - rzecz nieoceniona.

Mamy mądrych kapłanów, a każdy z nich reprezentuje zupełnie inny typ osobowości, lecz mimo to potrafią dogadać się między sobą - to po prostu widać. W czasie świąt i wakacji przyjeżdża do nas ksiądz pochodzący z Hondurasu. Od wielu lat mieszka w Polsce, w ramach Drogi Neokatechumenalnej pełni posługę misyjną na południu Polski, ale kiedy tam ma wolne, przyjeżdża pomagać do nas. On jest już nasz.

Po naszych księżach widać, że po prostu i naprawdę się modlą. Jednak to, czy parafia ma dobrych, oddanych duszpasterzy najlepiej poznaje się w konfesjonałach. I tu mogę powtórzyć - jestem szczęściarzem.

Boża Obecność

Wiadomo - bez Niej nic by tu nie było. Ale kiedy piszę ten artykuł, to zastanawiam się, czy Pan Jezus lubi to miejsce? Czy się tu dobrze czuje? Każdy z naszej wspólnoty musi sam sobie odpowiedzieć na te pytania. Zadaję sobie też pytanie, czy my naprawdę chcemy Go tu spotkać?

Myślę sobie, że gdyby tak nie było, to nie widywałbym tak często tak wielu znajomych, pogrążonych w modlitwie twarzy. I pewnie nie byłoby tu mnie poza niedzielą, bo wobec świata, który dwoi i się i troi, by podsuwać nam co rusz nowe atrakcje, piękne wnętrza kościoła, ładne położenie, przyjaźni ludzie i zacni kapłani mogliby nie wystarczyć.

Poznałem parafie, w których wrze jak w ulu - bogate w inicjatywy, ewangelizacyjne projekty z rozpisanym grafikiem rekolekcji na cały rok. I rzeczywiście w społecznościach lokalnych czuje się ich mocne promieniowanie. Są też pewnie parafie, w których dzieje się zdecydowanie mniej.

U mnie, pod Warszawą, jest powiedziałbym - optymalnie. Może nie jesteśmy „parafią gwiazdą”, ale nie wieje też u nas chłodem. W tutejszej społeczności to ważne miejsce.

Moje miejsce

Kiedy wracam z dalekich podróży i na autostradzie widzę z oddali wieżę mojego kościoła, to wiem że jestem już u siebie. Parafia żyje obok mnie, mam do niej kilometr drogi.  Czuję i słyszę jej obecność. Jest osią mojej okolicy.

Kiedy w zeszłym roku pracowałem w domu, dzwony kościelne przypominały mi w południe o modlitwie na Anioł Pański. A potem o koronce. W wieczornej ciszy z kościelnej wieży niesie się wezwanie do Apelu Jasnogórskiego.

Mimo, że rozcięta rwącą i szumiącą rzeką trasy S8, to przecież łącząca tak wiele różnych dusz. Mój kościół na skraju wielkiego miasta w niewielkiej wsi. Trochę dom, na pewno świątynia, a pewnie też przedsionek Nieba. Dobra i normalna parafia, to naprawdę wielka rzecz. Ja jestem szczęściarzem.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.