Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ksiądz ma być dostępny
Katarzyna Szkarpetowska: Co ksiądz Piotr mówił o księżach, którzy pracują od ósmej do szesnastej? Ksiądz Bogusław Kowalski, z którym rozmawiałam, powiedział mi, że księdza Piotra irytowała księżowska niedostępność.
Ewa Wiśniewska: Tak. Chociaż nie bardzo pomstował na zewnątrz, zostawiał wiele takich przemyśleń dla siebie. Raczej dbał o to, aby samemu być jak najbardziej dla innych. Nieraz cały dzień spowiadał, prowadził naprawdę trudne rozmowy i potrafił jeszcze o dwudziestej być z kimś umówiony, aby pomóc. Wolał mówić o pozytywnych postawach. Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy o księdzu Janie Kaczkowskim – z jakim uznaniem wypowiadał się o nim. Chociaż też nieźle się śmiał, jak ostro ksiądz Jan dogadywał biskupom, jaki był w tym odważny. „Ten to się nie patyczkuje” – mówił.
Chociaż mógłby sporo powiedzieć o niedobrych postawach księży, bo wiele widział, a i jemu nieraz się dostawało od niektórych, zawsze traktował duchownych z szacunkiem. Nawet kiedy już był bardzo chory, nie mógł chodzić i bliscy próbowali go przekonać, aby nie jechał na rekolekcje, mówił: „Nie, do tych żołnierzy Chrystusa muszę, zawsze pojadę”.
Kiedyś podczas naszej rozmowy narzekałam na księży i biskupów. Już nie pamiętam nawet, o co dokładnie chodziło. Ksiądz Piotr powiedział mi wtedy: „Pamiętaj, Ewa, Kościół to jest matka. To jest stara matka, a stara matka, zanim się ruszy… ale się ruszy!”.
A skoro już mówimy o tej godzinie szesnastej, to muszę dodać… Przypomina mi się historia, jak pracował w szpitalu i pewnego dnia poczuł, że zaczyna rozkładać go przeziębienie, coś zaczęło drapać w gardle. Mówi do pielęgniarki:
– Pójdę do tego lekarza.
– Niech ksiądz nie idzie.
– To do tamtego pójdę.
– Niech ksiądz nie idzie.
– To do którego mam iść?!
– O szesnastej będzie taki, który się zna.
Potem studenci, składając życzenia z różnych okazji, mówili mu: „Niech ksiądz będzie tym księdzem z godziny szesnastej” (śmiech). I był. Tę pozytywną stronę lubił podkreślać: księża powinni się znać na tym, co robią, być ekspertami od spraw duchowych. Zresztą odnosił to też do ludzi świeckich – zajmujesz się czymś? Bądź specjalistą w tym, co robisz.
„Bierny, mierny, ale wierny”
Przez wiele lat razem pracowaliście.
Z takim profesjonalistą aż miło pracować (śmiech). Wiadomo, to był top of the top – mistrz w tym, co robił. Na pewno lubił konkret i sam z konkretami przychodził. Wiedział na przykład, o czym chce powiedzieć. Nigdy tak nie było, że narzekał na brak tematów do poruszenia. Jeśli już na coś narzekał, to na to, że znowu koś proponuje konferencję o seksie.
„A może ja coś powiem o Panu Bogu?”.
„Eee tam, ksiądz, o Panu Bogu…”.
Czasami można spotkać się ze stwierdzeniem, że głosząc konferencje czy kazania, ksiądz Piotr przytaczał te same przykłady. Ja tu natomiast zawsze księdza biorę w obronę. Nieraz się okazywało, że słuchasz konferencji, którą znasz na pamięć, i nagle słyszysz myśl, której wcześniej nie słyszałaś. Już nie mówiąc o tym, że po prostu publiczność się zmienia. Zresztą problemy z powtarzaniem pojawiły się wtedy, gdy odbiorcy zaczęli nagrywać wszystkie wystąpienia. Niektórzy prelegenci, w tym księża, radzą sobie z tym tak, że nie zgadzają się na rejestrowanie spotkania. Ksiądz Piotr jednak zawsze się zgadzał – jak mógłby tego zabronić? I potem miał problem, bo ile można wymyślić porównań. Są tacy, którzy codziennie mają coś nowego, tylko tu pojawia się pytanie o wartość takich treści. Ksiądz Piotr to, co mówił, miał przemyślane, przemodlone, przemedytowane. Jeśli coś ma być dobre, to nie da się tego zrobić w kilka chwil. Ale z zarzutami o powtórkach radził sobie pięknie, tak jak i z innymi problemami, był pokorny. Wiedział też zazwyczaj, jaki tytuł powinno mieć dane wydarzenie. Chociaż pamiętam, jak organizowaliśmy konferencję w Warszawie. Daliśmy księdzu dowolność, jeśli chodzi o temat i tytuł. Chciał powiedzieć trochę o działalności wiernych w Kościele. Kombinował ze zbitką słów: solniczka i pieprzniczka, ale sam nie był z tego zadowolony. Wtedy mój kolega zaproponował: „Bierny, mierny, ale wierny”. Przypominam się więc któregoś dnia księdzu: „Może to dobry pomysł?”.
„I jak to będzie wyglądało na plakacie: «Bierny, mierny, ale wierny – ksiądz Piotr Pawlukiewicz»” (śmiech).
Tytuł został, ale na prośbę księdza dopisaliśmy: „Czy to wystarczy?”.
A potem wszystko nabrało rozpędu – najpierw my zorganizowaliśmy takie wydarzenie, a następnie pojawiła się konferencja z Łodzi już bez tego podtytułu, która teraz cieszy się ogromną popularnością, więc mam bardzo pozytywne skojarzenia.
A on machnął ręką
Z tą konferencją było zresztą wiele przygód. Do tej pory w Soli Deo, gdy my i nasi poprzednicy organizowaliśmy wydarzenia z księdzem Piotrem, pojawiał się podstawowy problem: gdzie? Nie było bowiem takiej sali na warszawskich uczelniach, która pomieściłaby wszystkich chętnych do wysłuchania prelekcji.
Przez kilka lat największą dostępną aulą było Audytorium Maximum na Uniwersytecie Warszawskim, mieszczące około dziewięciuset osób. Aula nie była wystarczająca, nie wszyscy chętni się mieścili, niektórzy stali na zewnątrz, a niektórzy siadali na podłodze, w przejściach, aż w końcu przejścia ewakuacyjne były niedrożne i podobno policja chciała wlepić mandat. Sprawa była poważna, bo przy takim tłumie szybko robiło się duszno. Jeśli ktoś by zemdlał, to trudno by było nawet do takiej osoby dotrzeć. Wtedy okazało się, że więcej osób pomieści aula Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Było sporo załatwiania, przekonywania, że na pewno tyle osób przyjdzie.
Z uwagi na to, że miałam spore doświadczenie w organizowaniu takich spotkań, stwierdziłam, że wszystko idealnie przygotuję. Nawet sama plakat zrobiłam, bo chciałam mieć wszystko pod kontrolą. Nie uważam, że był jakiś świetny, bo wtedy i możliwości były inne, ale cieszyłam się, bo byłam przekonana, że o wszystko zadbałam. Akcja promocyjna ruszyła, wielkie plakaty wydrukowane i powieszone w różnych miejscach Warszawy. Rozmawiam z księdzem Piotrem, a on: „A o której godzinie jest ta konferencja, bo ludzie mnie pytają”.
Schodzę na dół, patrzę na plakat, a tam wszystko jest, tylko nie jedna z najważniejszych informacji – godzina. Mam nauczkę od tamtego wydarzenia. Być może nie jest to tak śmieszne, jak się teraz tego słucha, ale wtedy było. Do granic możliwości się starałam, zadbałam o wszystko – nawet napisałam, jakimi autobusami można dojechać i na jakim przystanku wysiąść, aby zachęcić jak najwięcej odbiorców – ale godziny faktycznie nie było. A ksiądz Piotr, jak to ksiądz Piotr – uśmiechnął się i machnął ręką.
* Fragment książki „Bóg nie umie dawać mało”, Wydawnictwo Esprit.