Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czy potrafiłbyś śpiewać Bogu w kryzysie?
Pytam nieraz ludzi, kim by byli, gdyby nagle stracili urodę, pracę, dom, rodzinę albo przyjaciół. Jeden mówi: „Byłbym nikim, proszę księdza”. Drugi: „Chyba przestałbym istnieć. Byłbym zerem”. A chrześcijaninowi nieistnienie nie grozi. Spójrzmy na Maksymiliana Kolbe. Wszystko mu „odcięli”: jedzenie, wspólnotę, nadzieję na życie. A on co robił w bunkrze głodowym, wiedząc, że niedługo umrze? Śpiewał! Istny Boży adapter, z którego nieustannie płynęły psalmy i pieśni religijne.
Czy potrafiłbyś śpiewać, gdyby cię wyrzucili z uczelni, z pracy, gdyby cię zostawił ktoś, kogo kochasz, gdybyś zgubiła kartę kredytową, gdyby twoi bliscy powiedzieli: „Mamy cię dość, nie wracaj do domu”?
Czy potrafiłbyś jeszcze śpiewać?
Co jest twoją wtyczką?
Każdy człowiek ma swoją „wtyczkę”, na którą „chodzi”. Każdy z nas musi się w coś „wetknąć”, żeby żyć. Kim jest chrześcijanin? – To ktoś, kogo zasila Pan Bóg. Ktoś, kto mówi za psalmistą: „Panie, wszystkie moje źródła są w Tobie”. Wszystko można mu zabrać, a on będzie żył nadal. Wiecznie. Bo jego źródła są w Bogu, który jest wieczny.
Tym właśnie różni się człowiek żyjący naprawdę od człowieka wegetującego. Ten, który żyje naprawdę, nie potrzebuje innych zasilaczy – człowieka, który wegetuje, poznaje się po tym, że on nieustannie musi być pod coś podłączony, żeby żyć.
Wyjdź na krakowski rynek wieczorem i popatrz na ludzi. Wydają się tacy żywi! Spacerują, rozmawiają, śmieją się, piwo, muzyka, papierosy… Ale na co oni „jeżdżą”? Gdzie jest wtyczka ich zasilacza?
Sprawdzamy, czy jeszcze żyjemy
Kiedyś jedna pani opowiadała mi, jak miała kłopoty z sercem i trafiła na szpitalny OIOM. Młody lekarz, który poprawiał czujniki w aparaturze monitorującej pracę serca, zażartował: „Niech babcia leży tu sobie spokojnie, niech się nie rusza, żeby te czujniki się nie poprzesuwały, i niech patrzy w ekran. Jak te kreseczki się przesuwają, to znaczy, że babcia żyje. A jakby była taka równa linia, to znaczy, że babcia umarła”. I ona mi mówi: „Proszę księdza, niby wiedziałam, że on się wygłupia, a jednak przez całą noc z nerwów nie spałam i tylko gapiłam się w ten telewizorek, żeby wiedzieć, że jeszcze żyję…”.
Miliony ludzi tak właśnie się zachowują: gapią się w telewizory, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyją.
Zaszedłem kiedyś po kolędzie do jednej pani, pomodliliśmy się ładnie…
– Może herbatki, kawki?
– A chętnie, z cytrynką.
Przyniosła i tak nieśmiało pyta:
– A ksiądz się nie pogniewa, jak sobie włączę serial?
– Jeśli pani musi – mówię grzecznie – to proszę włączyć, mnie to nie przeszkadza.
– A ksiądz ogląda?
– Nie, nie oglądam – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– A to ja księdzu chętnie streszczę! To jest dwa tysiące siedemset pięćdziesiąty odcinek… O, ta z tym to już drugie małżeństwo… on rozbił jej samochód wtedy, co to dziecko wieźli do adopcji…
Jakimś cudem udało mi się jej w końcu przerwać i poprosić, żeby dalej nie opowiadała, bo i tak nie załapię.
– A to może obejrzymy na drugim programie! Tam jest czterysta sześćdziesiąty odcinek…
– Ten serial też pani ogląda? – pytam zdumiony.
– No tak! Rano oglądam jeden, a wieczorem drugi.
Patrzę w kartotekę, z zapisków wynika, że ona z mężem mieszka.
– A pani mąż, przepraszam, gdzie? – pytam ostrożnie.
– A za ścianą.
– A co u niego słychać?
– A nie wiem.
Nieprawdopodobne. Była gotowa opowiedzieć mi dwa tysiące odcinków serialu, a nie wiedziała, co słychać u jej męża.
Wielu z nas przestało żyć
No i znów możemy się z tego śmiać, ale gdybym cię zapytał, co słychać u twojego taty albo u twojej nastoletniej córki, to co byś powiedział?
„Opowiedz mi o swoim ojcu” – proszę czasem studentów. „Znaczy… ojciec, znaczy… on pracuje, znaczy… tam takie biuro, coś tam zdaje się projektują”. „To wszystko? A twoja komórka? Co to za model?” O, i wtedy nagle rozmowa zaczyna płynąć… Wiesz, dlaczego twoja mama albo twoja żona od kilku dni chodzi zdenerwowana? Nie? A dlaczego Windows ci nie wchodzi? Oo… to zwykle wiesz doskonale!
Jest wśród nas wielu takich, którzy przestali żyć i nawet tego nie zauważyli. Znają na pamięć wyniki meczów ligowych, a nie mają zielonego pojęcia, co się dzieje u ich rodzeństwa… Od dawna nie mówią nikomu o miłości, o przyjaźni, nie ożywiają siebie nawzajem dobrym słowem. Raz na jakiś czas rzucą żonie komplementem, żeby mieć spokój na kilka dni, albo wyskoczą z kumplem na piwo, przez chwilę pocieszą się nawzajem, a potem znów będą duchowo umierać.
Nasze relacje się rozpadają, nie potrafimy drugiego człowieka ożywić, bo sami nie żyjemy! Bo żeby kogoś ożywić, samemu trzeba być żywym.
Po co przychodzi Bóg?
Wiesz, po co przyszedł Pan Bóg? Żebyś żył. Żebyś miał w sobie życie. Tak właśnie jest napisane w Ewangelii św. Jana: „Ja przyszedłem po to, aby owce moje miały życie i miały je w obfitości” (J 10,10).
Fragment książki ks. Piotra Pawlukiewicza „Żywe serce”, wydawnictwo RTCK. Tytuł artykułu, lead, śródtytuły i podkreślenia pochodzą od redakcji Aletei.