Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Rekord ks. Bogusia Kowalskiego
Katarzyna Szkarpetowska: To w Babicach pobił ksiądz rekord, jeśli chodzi o pielgrzymki autokarowe.
Ks. Bogusław Kowalski: Tak. Kiedyś organizowałem wyjazd do Lichenia i zgłosiło się tak wielu chętnych, że musiałem zamówić siedem autokarów. Czasami trudno jest zapełnić jeden autokar, a tam, z tej małej, pięciotysięcznej parafii, pojechało wtedy ponad trzysta osób. W czasie podróży robiliśmy przystanki i musiałem się przemieszczać z autokaru do autokaru.
Bo wszyscy chcieli, żeby ksiądz Boguś jechał z nimi.
Tak! Ksiądz Marian Kuzalski, proboszcz, zażartował kiedyś: „Te kobity to tylko z księdzem jeżdżą i jeżdżą. Sza la la i sza la la”. Ja na to: „Księże proboszczu, w drodze do miejsca świętego modlimy się, a z powrotem jest troszkę na wesoło”.
Tego samego dnia wchodzimy do zakrystii, żeby przygotować się do wieczornej
mszy świętej, a tam cztery parafianki. „Księże, chciałyśmy zapisać się na wycieczkę” –zwróciły się do mnie. „Chyba na pielgrzymkę” – poprawił je ksiądz Marian. A one: „Może być, na pielgrzymkę”. Zapłaciły i poszły. Po chwili jedna z nich wraca i mówi do mnie:
„Oj, księżulku, zapomniałam zapytać. To dokąd jedziemy?”. „Do Kodnia” – powiedziałem. A proboszcz: „Nie wiedzą dokąd, a jadą!” (śmiech).
Podczas jednej z takich autokarowych pielgrzymek nauczył ksiądz ludzi piosenki, którą nucili później przy różnych okazjach.
A tak. (Ksiądz Boguś śpiewa)
Cy ty mnie juz nie kochas?
Cy co, cy cemu, cy jak?
Cy popsuł ci się autokar?
Cy co, cy cemu, cy jak?
O mój ty słodki aniole,
o siniorito ma!
Pójdziemy na spacer w niedzielę,
a mama nam chleba da.
Tak to się ludziom spodobało! Dzień po pielgrzymce do zakrystii przyszedł pan Andrzej. „Co tam się dzieje na tych pielgrzymkach?” – zapytał. „Moja żona od rana śpiewa mi: «Cy
ty mnie juz nie kochas? Cy co, cy cemu, cy jak?»” (śmiech).
Ks. Boguś prokurator
Po dwóch latach posługi w Żyrardowie i trzech latach spędzonych w Babicach, w 1992 roku, biskup skierował księdza do pracy w seminarium. Został ksiądz oddelegowany do pracy na stanowisku... prokuratora.
Prokurator w seminarium to innymi słowy dyrektor do spraw administracyjno-gospodarczych. Dziś już odeszło się od tej nazwy, bo w przypadku księdza rzeczywiście może brzmieć złowrogo (śmiech). Gdy zostałem prokuratorem, opowiadano mi, że za czasów mojego poprzednika, jeszcze za komuny, do seminarium przyjechał mężczyzna z jakiejś wioski i zaproponował furtianowi transakcję:
„Panie, wiem, że macie problemy z zaopatrzeniem, a ja mam tutaj w samochodzie zabitego cielaka. Mogę niedrogo sprzedać”. „Dobrze, tylko pójdę po prokuratora, bo u nas to on decyduje o takich sprawach” – odpowiedział furtian.
Gdy facet usłyszał o prokuratorze, natychmiast się zwinął (śmiech).
Po trzech latach poprosiłem księdza biskupa o zmianę miejsca posługi. Bieganie od urzędu do urzędu, pilnowanie remontów, te wszystkie sprawy finansowe... to nie była moja bajka. Nie sprawiało mi to radości. Wiem, że ktoś to musi robić, ale w moim przypadku to było trochę na siłę. Mnie ciągnęło do pracy duszpasterskiej w parafii. Biskup przychylił się do mojej prośby i skierował mnie do posługi w parafii pod wezwaniem św. Szczepana w Raszynie.
I znowu trafiłem na wspaniałego proboszcza – księdza Stanisława Leszczyńskiego. Znałem go jeszcze z dzieciństwa. Gdy byłem takim małym kajtkiem, miałem siedem, może osiem lat, służyłem mu do mszy. Odprawiał msze gregoriańskie w intencji mojej świętej
pamięci babci. Posługiwał wtedy w parafii w Grodzisku koło Marek pod Warszawą.
Właściwie tradycją było, że co niedzielę jeździliśmy do księdza Stasia. To on opowiadał kiedyś podczas kazania:
„Bracia i siostry, chodzę po kolędzie i cóż ja widzę? Pijana synowa rzuca się teściowej na szyję i ją całuje. Jakie to smutne! Ile wódki trzeba wypić, żeby teściową ucałować!” (śmiech).
Przez mecz piłkarski do picia mleka
W Raszynie po raz pierwszy uczyłem dzieci przygotowujące się do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. To wtedy właśnie zacząłem zabierać dzieciaki na mecze. Kiedyś wziąłem dwudziestu czterech ministrantów i kilku ojców na mecz Legia – Pogoń.
Usłyszałem, jak po meczu jeden kibic powiedział do drugiego: „Ty, zobacz, ile dzieci nabrał!”. Odwróciłem się do niego i mówię: „To są moi ministranci”.
„A przepraszam, to pan jest księdzem?” – zdziwił się.
„Tak. I w nagrodę za dobrą służbę ministrancką zabrałem chłopców na mecz”.
„Aaa, to dobrze. To dobrze, że ksiądz od dziecka do dobrego uczy” (śmiech).
Kiedyś kupiłem dzieciakom kubki z herbem Legii. Jedna z matek, której dzieci nie lubiły pić mleka na śniadanie, przyszła i zapytała: „Czy mógłby ksiądz kupić mi jeszcze kilka takich kubków, żebym miała w rezerwie? Z kubka z herbem Legii moje dzieciaki mleko piją chętnie, z innych kubków nie chcą”. I tak miłość do Legii spowodowała, że dzieci polubiły mleko.
*Fragment książki – autobiografii księdza Bogusława Kowalskiego pt. „Chłopak z Pragi”, wydawnictwo Esprit 2024.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji Aletei.