Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Trafienie piorunem
Jest pani zaangażowana w modlitwę i wiarę. Jak dokonało się pani nawrócenie?
Moje nawrócenie było procesem. Kiedyś myślałam, że wiara to coś, czym zajmę się w przyszłości, gdy będę starsza. Ale wszystko zmieniło się kilka lat temu. Koleżanka, już wcześniej nawrócona, opowiadała mi o Bogu i wręczyła książkę pt. „Trafiona przez piorun”. To historia kobiety, która była w stanie krytycznym po uderzeniu pioruna i doświadczyła świata po drugiej stronie. Przeczytałam ją jednym tchem. To był dla mnie moment przełomowy, po którym zaczęliśmy z mężem szukać Boga w naszym codziennym życiu. Sami zostaliśmy trafieni piorunem Jego łaski!
Gdy zaszłam w trzecią ciążę, okazało się, że jest ona zagrożona. Do tej pory mieliśmy zdrowe dzieci, więc było to dla nas ogromnym szokiem. Jako nawróceni chrześcijanie oddaliśmy jednak to dziecko w opiekę ojcu Pio i Matce Bożej, prosząc o ich wsparcie. Ciąża została donoszona, a syn urodził się zdrowy. Jednak po kilku miesiącach zauważyliśmy, że jego rozwój nie przebiega tak, jak powinien. Męczyły go ogromne bóle, stale płakał, nie chciał jeść. Z różańcem w ręku biegaliśmy od specjalisty do specjalisty.
Co się w końcu okazało?
Diagnoza przyszła, gdy nasz syn miał dziesięć miesięcy – wrodzona jaskra. To choroba, która stopniowo odbiera wzrok i uszkadza nerwy wzrokowe. Nasze życie wywróciło się do góry nogami. Syn przeszedł wiele operacji, a szpital stał się naszym drugim domem. Na szpitalnym korytarzu poznaliśmy Agnieszkę i Tomka, rodziców Dominika, chłopca z guzem oka. Wspólna modlitwa i zmagania z chorobą naszych dzieci zbliżyły nas do siebie.
Szturmujemy Niebo
To właśnie wtedy narodził się pomysł na inicjatywę Szturmujemy Niebo?
Tak. Rozmawiając z Tomkiem, doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy wsparcia innych ludzi. Tomek poczuł natchnienie Ducha Świętego i zaproponował stworzenie strony internetowej. Nazwaliśmy ją Szturmujemy Niebo. Główną ideą było zbieranie intencji modlitewnych za chore dzieci, dzieci zagrożone aborcją oraz inne pilne sprawy. Ludzie, których nazywamy „aniołami”, mogą zapisać się na stronie, by codziennie modlić się w tych intencjach.
Jak zareagowali ludzie?
Na początku myśleliśmy, że dołączy kilka osób. Ale szybko zobaczyliśmy, że potrzeba modlitwy jest ogromna. Obecnie mamy ponad tysiąc aniołów w Polsce i za granicą. To dla nas wielka łaska i wsparcie. Ludzie dzielą się z nami świadectwami o cudach, jakie wydarzyły się dzięki modlitwie. Nieraz rodzice dzieci zagrożonych aborcją zmieniali decyzję i postanawiali je urodzić. Takie wiadomości są dla nas bezcenne.
Jak wygląda modlitwa w ramach Szturmujemy Niebo?
To krótkie modlitwy: trzy razy „Zdrowaś Mario” lub siedem razy „Ojcze Nasz”. Ale najważniejsze jest otwarte serce. Ludzie mogą przesyłać swoje intencje przez stronę lub telefonicznie. Nasze dzieło nieustannie się rozwija. Jest to dla nas dowód na to, że Bóg naprawdę działa przez modlitwę.
Jakie wyzwania napotykaliście na swojej drodze?
Było ich wiele. Choroby dzieci, problemy techniczne, a nawet sytuacje, gdy komputery czy samochody psuły się nam przed ważnymi wydarzeniami. Zawsze jednak czuliśmy, że to dzieło Boże, a my mamy być tylko Jego narzędziami. Mieliśmy informacje zwrotne, że modlitwa działa!
Żal do Boga
Czy zdarzyło się Pani kiedyś mieć żal do Boga o cierpienie swojego dziecka?
Oczywiście, były takie chwile. Był czas, kiedy zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego mój syn? Dlaczego nas to spotkało?”. Ale jednocześnie, w najciemniejszych momentach, czułam, że nie jestem sama. Modlitwa dawała mi siłę. Pewnego dnia zapytałam Boga, dlaczego nie uzdrowi mojego dziecka. I w ciszy usłyszałam w sercu odpowiedź: „On już jest błogosławiony”. To zmieniło moje spojrzenie. Zrozumiałam, że cierpienie ma sens, choć czasem trudno go pojąć. Dziś staram się dziękować za każdy dzień z moim synem, bo jego życie jest darem.
Zrozumiałam też, że przez to cudowne nawrócenie sprzed lat, Bóg przygotował mnie i moją rodzinę na opiekę nad chorym dzieckiem na to włóczenie się po szpitalach. Oczywiście, gdy widzę cierpienie mojego dziecka, to serce mi się kraje, ale do każdej operacji podchodzę z wiarą, że Bóg ma swój plan. Nie uzdrowił z jaskry mojego synka, ale po tych latach rozwija się całkowicie normalnie i – co ważne – ma głęboką wrażliwość duchową, jest lubiany przez wszystkich i ma taką mądrość w sobie. Ludzie słuchają jego świadectwa i się nawracają!
Nie byłoby jednak prościej, gdyby Bóg nie wykorzystywał cierpienia niewinnego dziecka, by wpływać na nawrócenie innych osób?
Wchodzimy tutaj w wielką tajemnicę. To tak jak z wyszywanym płótnem. Jeśli ktoś patrzy na nie od dołu, to widzi nieładne nitki i jakiś chaos. Dopiero popatrzenie od drugiej strony pokazuje, jakie jest ono piękne! W naszym życiu jest tak samo: widzimy trudności, góry i doliny i zastanawiamy się: po co? Ale mamy naśladować Jezusa, który wziął krzyż. Widocznie to jest nasza droga do świętości.
Jak reagują rodzice innych chorych dzieci, który mówi im pani podobne słowa?
Jesteśmy z mężem prostymi ludźmi, nie jesteśmy teologami. Może dzięki temu jesteśmy bardziej autentyczni? W szpitalach często rozmawiamy o naszym doświadczeniu i widzę, że w ludziach jest głód Boga. Ja nie narzucam się, że namawiam do tego, że trzeba natychmiast chwycić za różaniec i się modlić. Te rozmowy przychodzą naturalnie. Zaczyna się rozmowa, ludzie sami ciągną mnie za język, a bywa, że sami zostają aniołami w Szturmujmy Niebo.
Więcej o inicjatywie Szturmujemy Niebo znajdziesz TUTAJ.