Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Carmen Hernandez
W zeszłym roku tuż przed samym wyjazdem do Hiszpanii na Camino wpadła mi w ręce biografia Carmen Hernandez („Carmen Hernandez. Noty biograficzne”, Aquilino Cayuela), współzałożycielki Drogi Neokatechumenalnej. Wiele słyszałem o Kiko Argüello, który w połowie lat 60. rozpoczął ten nowy ruch w Kościele. W barakach Madrytu żył razem z najbiedniejszymi i ich ewangelizował. Natomiast o Carmen nie wiedziałem prawie nic i miałem przekonanie, że ta Hiszpanka, o trochę męskiej twarzy, po prostu kręciła się wokół Kiko.

Okazało się, że powstanie neokatechumenatu miało dwutorowy początek i Carmen była w nim obecna od samego początku. Wcześniej była ona członkinią nowego instytutu Misjonarek Chrystusa Jezusa, założonego w latach 40. w Javier (rodzinnym mieście św. Franciszka Ksawerego, patrona misji katolickich) przy udziale jezuity pracującego wcześniej w Japonii. Celem instytutu było wspieranie misji. Carmen od młodości była również pod duchowym kierownictwem jezuitów i chciała wyjechać na misje do Indii. To było marzenie jej młodości, tak jak innej Hiszpanki, św. Teresy Wielkiej z Avila, która uciekła z domu w wieku 7 lat, bo chciała nawracać Maurów i zginąć śmiercią męczeńską. Z marzeniem misji w Indiach Carmen wstępuje do zgromadzenia.
Złamane marzenia
Jednak po kilku latach misjonarki zmieniają swój styl życia, chcą się upodobnić do innych, starszych zakonów (np. przyjąć habity), natomiast Carmen uważa, że należy być bliżej życia „normalnych” ludzi, bliżej realności i nie oddzielać się od świata, który chcą ewangelizować. Nieuchronnie dochodzi do konfliktu z przełożonymi. Ze zgromadzenia „wypraszane” są kolejne młodsze siostry z pokolenia Carmen. Na koniec przychodzi kolej na nią samą. Carmen nie chce opuścić instytutu, ponieważ dla niej jest to miejsce spełnienia marzeń o pracy na misjach i, na ten moment, sensem całego jej życia. Po odejściu z zakonu w głębokim duchowym kryzysie, kiedy rozsypały się jej wszystkie plany, nadzieje i sens życia, chodziła po ulicach Barcelony i wtedy właśnie „przypadkowo” trafiła do jednego muzeum:
Przypomina mi się, jak spacerowałam w okolicach katedry. Obok znajduje się Muzeum Marésa. Niezwykłe krucyfiksy romańskie, nie takie, jak się robi teraz, z wykrzywionymi Chrystusami, ale krzyże, na których Jezus Chrystus króluje, na których jest Panem. Pamiętam, że jednym z moich pocieszeń było to muzeum, tam się chroniłam. Pamiętam, że płakałam, widząc te krucyfiksy, ponieważ zrozumiałam to, co Jezus wycierpiał. Ten czas był dla mnie czasem kenozy, wielkiej męki… ponieważ one (przełożone) chciały, żebym odeszła (ze zgromadzenia), ale ja nie potrafiłam. Byłam gotowa na to, że mnie wyrzucą… One jednak nie chciały mnie wyrzucać, tylko żebym sama odeszła.
![Logika brania kontra logika dawania [Nauka Krzyża – XVI]](https://wp.pl.aleteia.org/wp-content/uploads/sites/9/2025/04/shutterstock_240021724.jpeg?resize=300,150&q=75)