Cierpienie jest częścią życia. W trakcie trwania pandemii niektórzy święci pomagają nam lepiej zrozumieć i przezwyciężyć te trudne chwile. O. Jean-Marie Simar, który był wieloletnim kustoszem sanktuarium Ludwika i Zelii Martin w Alençon (Francja), odkrywa przed nami sekret tej pary małżonków, jak nie tracić ducha w życiowych próbach.
Czy trzeba cierpieć, aby zostać świętym?
Nie. Ponieważ w niebie jesteśmy święci bez cierpienia. Ale na ziemi, święci czy nie, wierzący czy nie, czy tego chcemy czy nie, prędzej czy później zetkniemy się z cierpieniem. Chrześcijanin, który pragnie być świętym przyjmuje je i ofiaruje w łączności z Męką Chrystusa. W ten sposób się do Niego upodabnia.
W jakim wymiarze cierpienie może być „odkupieńcze”?
Jedynie cierpienia Jezusa ofiarowane z miłości mają moc odkupieńczą, On sam nas odkupił. Ale Bóg zechciał włączyć nas w swój plan zbawienia. Czytamy o tym u świętego Pawła: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
Możemy zatem mówić za świętym papieżem Janem Pawłem II o cierpieniu „współodkupieńczym”. To oznacza, że tak jak Matka Bolesna, łączymy wszelkiego rodzaju nasze cierpienia (chorobę, ból…) z cierpieniem Chrystusa za zbawienie bliźnich. W ten sposób nasze cierpienie zyskuje nieopisaną i niezmierzoną wartość. Aby tak się stało, wystarczy powiedzieć Jezusowi: „Ofiaruję Ci je za nawrócenie braci, w intencji pokoju na świecie…”.
Święta Zelia Martin dużo mówiła o tym, żeby pogodzić się z cierpieniem. Czy właśnie taką postawę mamy przyjąć czy też przeciwnie – walczyć?
Bóg nie chce cierpienia, nigdy go nie chciał, tak jak nigdy nie chciał jego źródła: grzechu. To nie On zsyła nam cierpienie w ramach kary, jak się niektórym czasem wydaje. Dlatego też można uczynić wszystko, by zapobiec, ulżyć czy też odjąć komuś cierpienie. Tak właśnie czyniła Zelia, prosząc w modlitwie o swoje uzdrowienie, udała się nawet do Lourdes… Ale z drugiej strony, nie buntowała się przeciw Bogu, wszystko przyjmowała i powierzała swe życie w Boże ręce, o czym napisała do swojej bratowej: „Najlepiej oddać wszystkie sprawy w ręce dobrego Boga i czekać na to, co się wydarzy ze spokojem, zawierzając Jego woli. Tak właśnie usiłuję czynić” (Correspondance familiale 45). Walczyła ona zatem o to, by zawierzyć woli Bożej, a nie o to, by za wszelką cenę uniknąć cierpienia.
Cierpienie może prowadzić do buntu wobec Boga. Czy u Martinów nie było nawet cienia buntu?
Ludwik i Zelia, dzięki życiu wewnętrznemu i sakramentalnemu, jakie prowadzili, dzięki swej gorliwości, by żyć Ewangelią, doświadczyli w sercu tak ogromnego wzrostu miłości do Boga, że nie było tam miejsca na bunt. Wręcz przeciwnie, przepełniało ich współczucie dla udręk, jakie Chrystus i Matka Bolesna znieśli z miłości do nas. Mieli świadomość tego, że cierpienie w łączności z Nimi jest łaską. To współczucie względem Ukrzyżowanego sprawiło, że jeszcze bardziej ukochali bliźnich, w szczególności ubogich.
Czy jest coś takiego jak „sposób Martin” na pokonywanie trudności?
Ze wzrokiem utkwionym w Ukrzyżowanego i Jego Matkę małżonkowie Martin zrozumieli odkupieńczą wartość cierpienia znoszonego i ofiarowanego z miłości. Oto dlaczego bez pytania ani protestów wobec Boga każdego dnia zgadzali się na krzyż, zarówno ten najmniejszy, jak i ten najcięższy. Siłę do tego czerpali z codziennej Eucharystii i Komunii Świętej, gdyż każdego dnia uczestniczyli we mszy świętej. Dlatego też cierpienie dla nich oraz ich dzieci stało się błogosławieństwem. Cierpiąca już na raka Zelia powiedziała kiedyś: „Jeżeli ofiara z mego życia wystarczyłaby, aby Leonia została świętą, z chęcią bym ją poniosła” (Correspondance familiale 184).
Fragmenty zebrał: Luc Adrian

Czytaj także:
Miłość od pierwszego wejrzenia. Romantyczna historia Zelii i Ludwika Martin

Czytaj także:
Niezwykła nowenna do św. Ludwika Martin za cierpiących na depresję