separateurCreated with Sketch.

Czy trzecie Royal Baby obala mit o przeludnieniu Ziemi?

PARA KSIĄŻĘCA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 11.09.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Przeszło cztery lata temu brytyjski następca tronu książę Wiliam i jego żona Kate ogłosili, że spodziewają się narodzin trzeciego dziecka. Czy Royal Baby pomaga światu uporać się ze szkodliwym, ale bardzo popularnym mitem globalnego przeludnienia?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Gdy w 2011 r. urodziło się czwarte dziecko innej znanej brytyjskiej pary, Victorii i Davida Beckhamów, oprócz gratulacji i komentarzy na temat zdumiewającej poporodowej figury Victorii pojawił się pewien niespodziewany głos. Angielscy ekolodzy w piśmie „Observer” zarzucili małżeństwu celebrytów, że decydując się na czwarte dziecko postąpili nieodpowiedzialnie i egoistycznie. Ziemia jest przeludniona, więc osoby, które dbają o środowisko, nie powinny beztrosko sprowadzać na świat kolejnych dzieci – argumentowali.

Tego zarzutu szczęśliwie nikt nie postawił brytyjskiej parze książęcej. Ale argument brzmi znajomo, prawda? Czy rzeczywiście grozi nam katastrofa spowodowana tym, że jest nas na ziemi zbyt wielu?

Model 2+2

Żeby zrozumieć, skąd się wzięły te obawy, trzeba się cofnąć o 200 lat, kiedy to anglikański pastor i ekonomista Thomas Malthus sformułował tezę, że ludzkość jest zagrożona z powodu swojej rosnącej liczebności. Policzył, że ludzi na świecie przybywa w postępie geometrycznym, a żywności – tylko w postępie arytmetycznym. Uznał więc, że może nas uratować jedynie zmniejszenie populacji, najlepiej kosztem najbiedniejszych i najmniej zaradnych (z tego powodu wielebny Malthus był wrogiem dobroczynności – uważał, że wspieranie ubogich skutkuje ich przybywaniem). Zastanawialiście się może kiedyś, skąd się wziął pomysł, że idealna rodzina to ta z dwojgiem dzieci, a większa musi popaść w nędzę? To też wykoncypował sir Malthus.

Zasobów wcale nie brakuje 

Thomas Malthus jednak się pomylił. Dzisiaj jego obliczenia leżą na półce z podpisem „kuriozalne spekulacje naukowe”. Razem teorią, że muchy lęgną się z brudu albo że pociąg nie może jechać szybciej niż 28 km/h. Przy większej prędkości powietrze w wagonach miało zostać wyssane na zewnątrz, a pasażerowie by się podusili.

Na przełomie XVIII i XIX wieku żył na świecie prawie miliard ludzi. Dzisiaj jest nas niemal 8 miliardów i zasobów nie zabrakło, a nawet dzięki rozwojowi nauki i techniki dostrzegamy nowe możliwości pozyskiwania żywności i wody pitnej. Niestety, około miliarda ludzi głoduje. Dzieje się tak jednak nie dlatego, że ziemia nie może nas wyżywić, tylko z powodów społecznych i politycznych.

Kilka faktów działających na wyobraźnię. My, ludzie i wszystko, co zbudowaliśmy (miasta, fabryki, drogi itd.), zajmujemy zaledwie 3% powierzchni ziemi. Gdybyśmy stanęli obok siebie ramię w ramię, to zajęlibyśmy zaledwie obszar miasta Los Angeles. Gdyby obdzielić ziemią wszystkich żyjących dziś ludzi, każdy dostałby po 2 hektary, w tym 20 arów ziemi uprawnej.

„Konie i dzieci zjedzą Polskę”?

Chociaż obliczenia Malthusa szybko zostały zakwestionowane, wnioski, które wyciągnął, zaczęły żyć własnym życiem. I do tej pory miewają się znakomicie, zwłaszcza model rodziny 2+2. Zaczęły go propagować rządy wielu państw i międzynarodowe instytucje. Np. w powieści Norweżki Sigrid Undset „Pani Hjelde”, rozgrywającej się w latach 20. XX wieku, przyjaciółka tytułowej bohaterki, która właśnie urodziła czwarte dziecko, żartuje sobie, że „demonstruje nader energicznie przeciw systemowi dwojga dzieci”.

W czasach PRL z wielkim zapałem wtłaczano ten schemat ludziom do głów (Wiesław Gomułka lubił powtarzać, że „konie i dzieci zjedzą Polskę”). Robiono to bardzo skutecznie, bo  dzisiaj to chyba najtrwalszy pomnik komunizmu w Polsce. Najdalej poszły Chiny, które wprowadziły u siebie politykę jednego dziecka.

Spokojnie, to tylko depopulacja

Strachy Malthusa wyciągnęli z szafy lewicowi ideolodzy w latach 60. XX wieku: autor książki Bomba demograficzna Paul Ehrlich i naukowcy skupieni w tzw. Klubie Rzymskim. Lansowali tezę, że ziemia nie może wyżywić więcej niż 3 miliardy ludzi. Wieszczyli upadek ludzkości jeszcze w latach 70. Ratunkiem miało być ograniczenie liczby ludności poprzez „kontrolę urodzeń” (antykoncepcję, aborcję i sterylizację) i promowanie modelu rodziny z dwojgiem dzieci. Kiedy katastrofa nie następowała, przesuwali jej termin na następne lata. Mimo to ich idee zyskały wielką popularność.

Z czasem tylko zaczęto straszyć już nie wyczerpaniem zasobów, tylko zanieczyszczeniem środowiska i fatalnymi skutkami psychologicznymi życia w tłoku. Od lat 70. ważną rolę odgrywa też polityka Stanów Zjednoczonych, które uważają, że w ich interesie leży ograniczanie ludności w biednych krajach.

Globalne przeludnienie to też temat wielu filmów i książek. Mnie najbardziej rozbawiła scena z serialu Pod kopułą. W tym filmie na amerykańskie miasteczko spadł nagle olbrzymi, niezniszczalny klosz. Wśród wielu pomysłów na ratunek pojawiła się propozycja nauczycielki przyrody z miejscowego liceum, żeby wymordować część mieszkańców. „To nie miało być morderstwo, tylko depopulacja” – tłumaczyła się z naukową powagą, kiedy jej plany wyszły na jaw.

Bądźcie płodni i rozmnażajcie się

„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię” – powiedział Bóg, kiedy stworzył pierwszych ludzi. Dzisiaj wiemy, że rozwój technologiczny i społeczny potrzebuje rozwoju demograficznego. Owszem, posiadanie dzieci przynosi wyzwania – i rodzicom, i całemu państwu. Prawdziwe kłopoty zaczynają się jednak wtedy, kiedy rodzi się ich za mało.

Może trzecie angielskie Royal Baby przyniesie modę na rodzinę Trzy Plus i pomoże światu uporać się z dziedzictwem sir Thomasa Malthusa?