Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy w 2011 r. urodziło się czwarte dziecko innej znanej brytyjskiej pary, Victorii i Davida Beckhamów, oprócz gratulacji i komentarzy na temat zdumiewającej poporodowej figury Victorii pojawił się pewien niespodziewany głos. Angielscy ekolodzy w piśmie „Observer” zarzucili małżeństwu celebrytów, że decydując się na czwarte dziecko postąpili nieodpowiedzialnie i egoistycznie. Ziemia jest przeludniona, więc osoby, które dbają o środowisko, nie powinny beztrosko sprowadzać na świat kolejnych dzieci – argumentowali.
Tego zarzutu szczęśliwie nikt nie postawił brytyjskiej parze książęcej. Ale argument brzmi znajomo, prawda? Czy rzeczywiście grozi nam katastrofa spowodowana tym, że jest nas na ziemi zbyt wielu?
Model 2+2
Żeby zrozumieć, skąd się wzięły te obawy, trzeba się cofnąć o 200 lat, kiedy to anglikański pastor i ekonomista Thomas Malthus sformułował tezę, że ludzkość jest zagrożona z powodu swojej rosnącej liczebności. Policzył, że ludzi na świecie przybywa w postępie geometrycznym, a żywności – tylko w postępie arytmetycznym. Uznał więc, że może nas uratować jedynie zmniejszenie populacji, najlepiej kosztem najbiedniejszych i najmniej zaradnych (z tego powodu wielebny Malthus był wrogiem dobroczynności – uważał, że wspieranie ubogich skutkuje ich przybywaniem). Zastanawialiście się może kiedyś, skąd się wziął pomysł, że idealna rodzina to ta z dwojgiem dzieci, a większa musi popaść w nędzę? To też wykoncypował sir Malthus.
Zasobów wcale nie brakuje
Thomas Malthus jednak się pomylił. Dzisiaj jego obliczenia leżą na półce z podpisem „kuriozalne spekulacje naukowe”. Razem teorią, że muchy lęgną się z brudu albo że pociąg nie może jechać szybciej niż 28 km/h. Przy większej prędkości powietrze w wagonach miało zostać wyssane na zewnątrz, a pasażerowie by się podusili.
Na przełomie XVIII i XIX wieku żył na świecie prawie miliard ludzi. Dzisiaj jest nas niemal 8 miliardów i zasobów nie zabrakło, a nawet dzięki rozwojowi nauki i techniki dostrzegamy nowe możliwości pozyskiwania żywności i wody pitnej. Niestety, około miliarda ludzi głoduje. Dzieje się tak jednak nie dlatego, że ziemia nie może nas wyżywić, tylko z powodów społecznych i politycznych.
Kilka faktów działających na wyobraźnię. My, ludzie i wszystko, co zbudowaliśmy (miasta, fabryki, drogi itd.), zajmujemy zaledwie 3% powierzchni ziemi. Gdybyśmy stanęli obok siebie ramię w ramię, to zajęlibyśmy zaledwie obszar miasta Los Angeles. Gdyby obdzielić ziemią wszystkich żyjących dziś ludzi, każdy dostałby po 2 hektary, w tym 20 arów ziemi uprawnej.
„Konie i dzieci zjedzą Polskę”?
Chociaż obliczenia Malthusa szybko zostały zakwestionowane, wnioski, które wyciągnął, zaczęły żyć własnym życiem. I do tej pory miewają się znakomicie, zwłaszcza model rodziny 2+2. Zaczęły go propagować rządy wielu państw i międzynarodowe instytucje. Np. w powieści Norweżki Sigrid Undset „Pani Hjelde”, rozgrywającej się w latach 20. XX wieku, przyjaciółka tytułowej bohaterki, która właśnie urodziła czwarte dziecko, żartuje sobie, że „demonstruje nader energicznie przeciw systemowi dwojga dzieci”.
W czasach PRL z wielkim zapałem wtłaczano ten schemat ludziom do głów (Wiesław Gomułka lubił powtarzać, że „konie i dzieci zjedzą Polskę”). Robiono to bardzo skutecznie, bo dzisiaj to chyba najtrwalszy pomnik komunizmu w Polsce. Najdalej poszły Chiny, które wprowadziły u siebie politykę jednego dziecka.
Spokojnie, to tylko depopulacja
Strachy Malthusa wyciągnęli z szafy lewicowi ideolodzy w latach 60. XX wieku: autor książki Bomba demograficzna Paul Ehrlich i naukowcy skupieni w tzw. Klubie Rzymskim. Lansowali tezę, że ziemia nie może wyżywić więcej niż 3 miliardy ludzi. Wieszczyli upadek ludzkości jeszcze w latach 70. Ratunkiem miało być ograniczenie liczby ludności poprzez „kontrolę urodzeń” (antykoncepcję, aborcję i sterylizację) i promowanie modelu rodziny z dwojgiem dzieci. Kiedy katastrofa nie następowała, przesuwali jej termin na następne lata. Mimo to ich idee zyskały wielką popularność.
Z czasem tylko zaczęto straszyć już nie wyczerpaniem zasobów, tylko zanieczyszczeniem środowiska i fatalnymi skutkami psychologicznymi życia w tłoku. Od lat 70. ważną rolę odgrywa też polityka Stanów Zjednoczonych, które uważają, że w ich interesie leży ograniczanie ludności w biednych krajach.
Globalne przeludnienie to też temat wielu filmów i książek. Mnie najbardziej rozbawiła scena z serialu Pod kopułą. W tym filmie na amerykańskie miasteczko spadł nagle olbrzymi, niezniszczalny klosz. Wśród wielu pomysłów na ratunek pojawiła się propozycja nauczycielki przyrody z miejscowego liceum, żeby wymordować część mieszkańców. „To nie miało być morderstwo, tylko depopulacja” – tłumaczyła się z naukową powagą, kiedy jej plany wyszły na jaw.
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się
„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię” – powiedział Bóg, kiedy stworzył pierwszych ludzi. Dzisiaj wiemy, że rozwój technologiczny i społeczny potrzebuje rozwoju demograficznego. Owszem, posiadanie dzieci przynosi wyzwania – i rodzicom, i całemu państwu. Prawdziwe kłopoty zaczynają się jednak wtedy, kiedy rodzi się ich za mało.
Może trzecie angielskie Royal Baby przyniesie modę na rodzinę Trzy Plus i pomoże światu uporać się z dziedzictwem sir Thomasa Malthusa?