Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Za życia Hildegarda z Bingen cieszyła się olbrzymim szacunkiem i zaufaniem, zarówno wiernych, jak hierarchii. Jednak już kilkadziesiąt lat po jej śmierci Hildegardową teologię zaczęto negować, a objawienia podważać.
Dodajmy, że czynili to przedstawiciele trzynastowiecznej śmietanki intelektualnej, czyli dominikanie. Robili to tak skutecznie, że wkrótce jej teologia została zapomniana i zaczęto się jej przyglądać naukowo dopiero pod koniec XIX w. Rodzi się pytanie, czym się tak naraziła „psom Pańskim” wizjonerka z Nadrenii?
Kobieta z misją, a nawet kilkoma
Bogu było mało, że Hildegarda z Bingen byłą dobrą opatką, spisała swoje wizje, dzielnie zarządzała dwoma fundacjami i leczyła ludzi. Pod koniec lat pięćdziesiątych XII wieku polecił jej, by wyruszyła na misje. Na szczęście niedaleko, bo po księstwach Rzeszy.
Miała prawie siedemdziesiąt lat i czas głoszenia przypadł w jej życiu na okres, kiedy jej zdrowie, zawsze niepewne, najbardziej szwankowało. Mimo to, posłuszna wewnętrznemu wezwaniu jej Umiłowanego, wyruszyła w podróż i to nie raz, a czterokrotnie.
Ostrzegała w swoich kazaniach przed albigensami, czyli tą samą sektą, z którą zmagali się w XIII wieku dominikanie. Po pierwszej misji napisała nawet traktat odsłaniający fałsz obecny w doktrynie tej grupy religijnej.
Dla mniszki z Bingen – dla której ciało było tuniką daną jej przez Boga, przez co godną szacunku i troski – poglądy albigensów negujących wartość cielesności były nie do przyjęcia. Wydawałoby się więc, że z tego powodu działalność benedyktynki powinna być dla trzynastowiecznych kaznodziejów sporym ułatwieniem, czymś w rodzaju przygotowania terenu. Stało się jednak na odwrót.
Nieszczęsne qui pro quo
Otóż Hildegarda, gdy ostrzegała ludzi przed albigensami, zapowiadała podczas misji, że przyjdą do miast i wiosek ich kaznodzieje. Będą bardzo uczenie mówić, bardzo ubogo żyć, oczywiście w celibacie, wielu z nich będzie miało święcenia. Będą przekonywać perswazją, wykorzystując raczej swój intelekt niż rozwiązania siłowe. Mało kto będzie im w stanie dorównać w głoszeniu.
I na nieszczęście dla Hildegardowej teologii, a początkowo także dla misji dominikańskiej, opis ten świetnie pasował do braci św. Dominika, gdyż upodobnili się oni do swoich oponentów, by tym łatwiej ich przeciągać na jasną stronę mocy.
Tymczasem pobożni ludzie w Rzeszy początkowo nie wnikali w treść ich kazań – zewnętrzne znaki zgadzały się z zapowiedziami prorokini z Bingen (a ta miała wyrobiony autorytet), więc nieufnie a czasem z niechęcią podchodzili do działalności biało-czarnych zakonników.
Oczywiście sytuację tę wykorzystywali także ci wszyscy, którzy z dowolnych powodów nie życzyli sobie obecności dominikanów w Nadrenii i szeroko pojętych okolicach, a którzy hojnie czerpali argumenty z tekstów Hildegardy, atakując braci.
Wizje Hildegardy? Dominikanie tego nie lubią
Niestety, braciom zabrakło subtelności – zamiast wykazać, że grają do tej samej bramki, do której wbijała gole Hildegarda, przyjęli inną taktykę. Otóż zaczęli podważać jej autorytet jako teologa. W tym samym czasie następuje zmiana w podejściu do metody badań teologicznych, więc tym łatwiej było im wykazać, że jej pisma to (parafrazuję) bełkot i pozbawione logiki kobiece imaginacje.
I tak ta, która de facto była ich sojuszniczką, została przez nich ostro skrytykowana. Po dominikańskim rajdzie na jej nauczanie zostały z niego tylko wizje końca świata i wskazania lecznicze, a i to nie wszystkie.
Dopiero pod koniec XIX wieku nastąpił renesans zainteresowania opatką z Bingen. Bogu dzięki w tym wypadku dominikański sukces był tylko czasowy, zaś dzieła benedyktynki przetrwały dzięki trosce sióstr a potem bibliotekarzy. Nadal możemy poznać drogi Pana, idąc ścieżkami wytyczonymi jej wizjami.