separateurCreated with Sketch.

“Tully” – film dla każdej mamy! Dziecko nie jest jedynym sensem twojego życia…

FILM TULLY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Czemu piszę o tym filmie? W pierwszej chwili można pomyśleć, co to za film i co jest jego celem – ja przez dobre ¾ seansu myślałam, że jego główne przesłanie streszcza się w zdaniu: NIGDY WIĘCEJ NASTĘPNEGO DZIECKA. Ale to byłoby zbyt proste…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Czemu piszę o tym filmie? W pierwszej chwili można pomyśleć, co to za film i co jest jego celem – ja przez dobre ¾ seansu myślałam, że jego główne przesłanie streszcza się w zdaniu: NIGDY WIĘCEJ NASTĘPNEGO DZIECKA. Ale to byłoby zbyt proste…

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Kiedy poznajemy Marlo, główną bohaterkę filmu, wygląda jak olbrzymi wieloryb. Ledwo się toczy. Jest w ciąży, za chwilę urodzi trzecie dziecko. Sili się na żarty, ale… Jeśli wywołuje uśmiech, to raczej współczujący. Jednak ostra jazda zaczyna się dopiero po porodzie.

Trzeci poród to dla Marlo rutyna. Posłusznie wykonuje polecenia położnych, wystawia plecy do zastrzyku, sika na komendę pielęgniarki. Na jej twarzy nie widać emocji. Nie ma łez radości, kiedy słyszy pierwszy krzyk noworodka. Jest za to jedno wielkie zmęczenie.

Z każdym dniem coraz większe. Przewijanie, krzyk dziecka, karmienie, przewijanie, odciąganie mleka z obolałych piersi. I tak w kółko. Razy 8562675946. Każdego dnia. Oczywiście, możemy się pośmiać, kiedy telefon wpada jej do kołyski dopiero co uśpionej córki (co wywołuje natychmiastowy płacz), albo z trudem ściągnięty pokarm rozlewa się mokrą plamą na blacie. Możemy się śmiać z porażek nieporadnej Marlo czy nawet wtedy, gdy puszczają jej nerwy (bądźmy szczere, która z nas, matek, tego nie przechodziła). Tyle tylko, że „Tully” to – wbrew śmiesznemu, acz hardkorowemu wstępowi (a przede wszystkim wbrew trailerowi) to absolutnie nie jest komedia. Co zatem?


MATKA W GÓRACH
Czytaj także:
Macierzyństwo niczego nie odbiera

 

Prawdziwe życie matki… – jak Monster’s Ball

Tak, tak, pierworódki, które poród mają przed sobą zaraz się oburzą, że straszę macierzyństwem. Ale, moje drogie, taki LIFE. REAL LIFE. Jasne, nie każdej z nas trafia się high-need-baby, wymagające uwagi i zabawiania 24/h. Ale i nie każda ma takiego farta, że jej dziecko, nakarmione, przesypia bez problemu trzy godziny budząc się na kolejne papu. To jedna wielka loteria i nigdy nie wiesz, co Ci się trafi. A Marlo miała akurat wybitnego pecha.

Jej najstarsza córka nie sprawia problemów, za to o średnim Jonah wszyscy mówią „dziwny”, nauczyciele odsyłają do innych szkół, bo w aktualnej chłopiec odstaje od normy. Ma napady histerii, boi się hałasu. A noworodek? Jak to noworodek – wisi na piersi i wrzeszczy.

Grająca Marlo Charlize Theron wygląda z każdym dniem coraz bardziej jak w „Monster’s Ball” (i nie jest to przesada) – obwisłe piersi, ogromna opona na brzuchu, tłuste, smętnie zwisające włosy, szara cera, przekrwione oczy. Po kolejnej nieprzespanej nocy, następnym napadzie histerii syna i poleceniu dyrektorki, by poszukała nowej szkoły, zdesperowana Marlo znajduje w torebce małą, żółtą karteczkę z telefonem do nocnej niani, którą polecił (i opłacił!) jej troskliwy brat.

 

Niania do dziecka na noc?

Pojawienie się Tully w domu Marlo zmienia wszystko. Dziewczyna przychodzi wieczorami i zajmuje się Mią, by matka mogła po prostu pójść do łóżka i spać (Dziwne? Pogadamy, jak będziecie mieli noworodka!). Przynosi Mię tylko do karmienia i zabiera. Ale Tully „przy okazji” sprząta na błysk dom z ośmioletniego brudu, piecze cudne muffiny, gotuje zdrowy obiad (dla odmiany od Marlo’wych mrożonych pizz i frytek).

Ale przede wszystkim troszczy się o swoją „szefową” – nie tylko umożliwiając Marlo sen i odpoczynek, ale także robiąc jej makijaż, zachęcając do zadbania o swoje ciało i ubranie, a przede wszystkim rozmawiając z nią o jej troskach, problemach, poświęcając jej uwagę. I namawiając, by – po tym, jak robi WSZYSTKO dla innych (swoich dzieci, męża), zrobiła COŚ dla samej siebie. Wszystko wydaje się wracać do jako takiej normalności, Marlo zaczyna się uśmiechać, wkładać na siebie coś innego, niż szary wór po ziemniakach, a nawet śpiewać… Aż pewnego dnia Tully mówi, że musi odejść…

 

„Tully” – film dla każdej matki i ojca!

Nie zdradzę Wam zakończenia filmu, a to naprawdę wbija w fotel, zmieniając spojrzenie widza na problem o 180 stopni. Ale napiszę Wam, czemu piszę o tym filmie, bo pewnie gdzieś od połowy tekstu nurtuje Was to pytanie. W pierwszej chwili można bowiem pomyśleć, co to za film i co jest jego celem – ja przez dobre ¾ seansu myślałam, że jego główne przesłanie streszcza się w zdaniu: NIGDY WIĘCEJ NASTĘPNEGO DZIECKA. Ale to byłoby zbyt proste…

Dlaczego więc to ważny film i szczerze, uczciwie polecam go każdej matce (a także każdemu ojcu, a może zwłaszcza jemu!)?


Bizneswoman idąca z teczką pcha przed sobą wózek z dzieckiem
Czytaj także:
Urlop macierzyński, czyli jak nie wziąć urlopu od siebie i życia

 

  1. Najważniejsze przykazanie matki – porzuć mrzonki o byciu perfekcjonistką!

Marlo na początku nie chce korzystać z niani. Bo, jak to – ktoś obcy ma przyjść do jej domu? Zajmować się córeczką? Przecież to obcy! Jeszcze zrobi jej krzywdę! Matka kilka razy powtarza, że polega na sobie, że nie chce zewnętrznej pomocy – ma się wrażenie, że wręcz pogardza wsparciem. Nigdzie nie jest to powiedziane wprost, ale czuć, że Marlo chciałaby być taką super-matką-heroską, która wszystko zrobi SAMA – ogarnie dom, ugotuje zdrowy obiad, zajmie się noworodkiem, w miesiąc zrzuci 20 kg nadwagi po ciąży, a nocami zamieni się w seks-boginię.

Ok, może niektórym matkom przychodzi to łatwiej, innym w ogóle na tym nie zależy, ale jedno jest pewne – samo się nie zrobi. A przede wszystkim nie wtedy, kiedy matka nie przyjmie żadnej pomocy. Pomocy, która bywa – nie wiedzieć czemu – demonizowana. A przecież nie ma w niej nic złego!

Korzystanie z pomocy to nie grzech

Na litość boską, opowieść o Zosi-Samosi to bajka, którą aktualnie przerabia mój 2,5 letni syn. Bajka. Oczywiście, nie chodzi o popadanie ze skrajności w skrajność i wrzucanie dzieci w skomplikowaną siatkę niań, babć, dziadków i przedszkoli, bo to byłby raczej egoizm. Chodzi o zdrowy rozsądek i pozwolenie sobie na pomoc.

 

  1. Bez ojca ani rusz

Drew, mąż Marlo ogranicza swoje tacierzyństwo i rodzinne zaangażowanie do regularnego pytania żony… czy sobie poradzi. Ta oczywiście odpowiada, że tak. Wiadomo. Jej mąż ma przecież taką ważną, odpowiedzialną pracę. Musi się realizować. Musi rano wstać i iść do pracy. A po pracy jest tak zestresowany, że tylko z politowaniem zerka na mrożoną pizzę, którą Marlo zjada z dziećmi na kolację i idzie do sypialni, by nocami ciąć w playstation.

Serio? A Marlo to nie wstaje rano do pracy? I to jeszcze bardziej wymagającej, bo w końcu z jej „szefem” – kilkudniową Mią nie ma dyskusji?! Nie wiem, może ja mam wyjątkowe szczęście, że trafiłam na takiego męża, przy którym do dziecka nie wstałam w nocy ANI RAZU. Ani razu, bo to on zawsze wstawał, przynosił młodego do karmienia, odnosił, żebym ja rano była w miarę wypoczęta (w końcu mnie też czekał mega aktywny dzień z maleństwem przy boku!).

Może mam wyjątkowe szczęście, że mam męża, który uważa, że moja praca, realizacja pasji i marzeń jest tak samo ważna, jak jego, że jesteśmy w tym równymi partnerami, że ja nie muszę niczego poświęcać (matko, jak to brzmi!). Nie wiem, wydawało mi się zawsze, że skoro mamy 2018 rok, ale chyba nie… I świetnie, że film porusza ten problem i pokazuje, jak dramatycznie kończą się układy, w których mąż noce spędza przed kompem wierząc ślepo, że jego żona sama świetnie sobie radzi.

 

  1. Matko, masz prawo zrobić coś TYLKO DLA SIEBIE

A nawet nie tylko prawo, ale obowiązek, święty obowiązek. A to przyniesie korzyść nie tylko Tobie, ale – paradoksalnie – Twoim najbliższym. Wiadomo, happy wife, happy life. Ta sama reguła sprawdza się w przypadku matek. Na dłuższą metę nie da się być 24/h na wyciągnięcie ręki dla trójki dzieci, mieć domu na wysoki połysk i jedzenia super hiper zdrowego… bez chwili wytchnienia. Bez czasu dla siebie. Bez odpoczynku. Bez chwili relaksu. Bez pomyślenia o sobie, swoich pasjach i marzeniach.

Dzieci, choć bardzo chciałybyśmy zatrzymać czas, bo to w takim układzie przecież jedyny sens naszego życia, naszego poświęcenia, dorosną (i to prędzej niż myślimy). Pójdą do szkoły, na studia, założą własne rodziny. A my zostaniemy z poczuciem, że… najlepsze lata naszego życia minęły, a my spędziłyśmy je w powyciąganym dresie zajadając nachosy na brudnej kanapie. Życie jest na to zdecydowanie za krótkie. A stanie się matką nie jest końcem tego życia.


ZMĘCZONA MATKA
Czytaj także:
Naukowcy twierdzą, że macierzyństwo postarza. Czy faktycznie tak jest?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.