Wierzymy, że poprzez skuteczne leczenie ciała, poprzez świadectwo fachowości, cierpliwości, empatii, pokazujemy innym ludziom Boga.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Brat jest lekarzem – specjalistą chorób wewnętrznych i geriatrii. Jaka była ta droga, którą Pan Bóg prowadził Brata do zakonu?
Brat Łukasz Dmowski OH*: Studia medyczne ukończyłem w 2003 roku. Po nich odbyłem roczny staż podyplomowy i na początku 2005 roku wstąpiłem do zakonu bonifratrów. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być lekarzem. Wpływ na to na pewno miała rodzinna tradycja – lekarzem pediatrą jest moja mama, a także doświadczenie chorowania w dzieciństwie, w tym pobyty w szpitalach.
Decyzja o wstąpieniu do zakonu rodziła się stopniowo. Podejmując ją, miałem w sercu przekonanie, że zakon bonifratrów jest odpowiedzią Pana Boga na moje pragnienie niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Czytaj także:
24 godziny z życia zakonnika uwiecznione na zdjęciach. Radość, pokój, spełnienie!
Zakon Bonifratrów św. Jana Bożego, do którego Brat należy, to innymi słowy zakon szpitalny. Co to oznacza w praktyce? Do jakiej służby powołani są bracia bonifratrzy?
Członkowie naszego zakonu opiekują się chorymi i potrzebującymi. Prowincja Polska prowadzi obecnie cztery szpitale: w Krakowie, w Katowicach, w Łodzi i w Piaskach koło Gostynia. Prowadzimy też dom geriatryczny w Warszawie, hospicjum we Wrocławiu oraz cztery domy pomocy społecznej: w Cieszynie, Iwoniczu, Zebrzydowicach oraz w Konarach pod Krakowem.
Bracia sprawują różne funkcje: są lekarzami, pielęgniarzami, opiekunami medycznymi, farmaceutami, nasi bracia kapłani pełnią posługę sakramentalną. Zgodnie z charyzmatem zakonu staramy się być przy chorych, zajmować się ich pielęgnacją i leczeniem, opieką duchową.
Bracie Łukaszu, czy w gabinecie lekarskim można świadczyć o Bogu? Czy obecność przy łóżku chorego może być dla lekarza-zakonnika pretekstem do rozmów o wierze?
Zdecydowanie, chociaż jako bonifratrzy bardziej staramy się świadczyć o Bogu czynami. Nasz święty brat, Benedykt Menni, mówił, że w szpitalach – i we wszystkich innych placówkach medycznych – potrzebujemy fachowców. Wierzymy, że poprzez skuteczne leczenie ciała, poprzez świadectwo fachowości, cierpliwości, empatii, pokazujemy innym ludziom Boga. Chcemy, aby nasze wartości bonifraterskie były czytelne zarówno dla nas, jak i dla naszych świeckich współpracowników.
Szpitalnictwo w języku polskim kojarzy się bardzo medycznie, tymczasem łacińskie hospitalitas oznacza gościnność, a więc otwartość na drugiego człowieka, wraz z jego potrzebami. My, bonifratrzy – obok czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – składamy również ślub szpitalnictwa. Wyzwaniem, któremu staramy się sprostać – i które ma nas w pewnym sensie prowadzić przez życie – jest umiejętność dostrzegania w drugim człowieku obecności Pana Boga. „Łóżko chorego – jak mówił św. Benedykt Menni – jest ołtarzem, przy którym spotykamy cierpiącego Chrystusa”.
Czy wczucie się w sytuację pacjenta, próba zrozumienia nie tylko tego, z jaką chorobą przychodzi, ale też w jaki sposób się z nią mierzy, pomaga w dobraniu odpowiedniego leczenia?
Tak. Człowiek jest istotą złożoną. Personel medyczny powinien być uważny nie tylko na to, co pacjent mówi wprost, ale również na to, czego nie mówi lub mówi między wierszami. Pacjent przychodzi na wizytę lekarską czy do szpitala z nadzieją, chce odzyskać zdrowie, które jest podstawą do tego, aby mógł dalej żyć, rozwijać się, realizować pasje, troszczyć się o bliskich, o rodzinę – trzeba o tym pamiętać.
Z doświadczenia wiem, jak ważna jest cierpliwa rozmowa, obecność. Kiedy lekarz usiądzie – a nie stoi – przy łóżku chorego, pacjent od razu ma większą łatwość w opowiedzeniu o swoich dolegliwościach. To z kolei usprawnia też pracę samemu lekarzowi – łatwiej mu przeprowadzić wywiad lekarski, ma lepszy wgląd w stan zdrowia pacjenta itd. Potrzeba dużo spokoju. Bywa też tak, że pacjent potrzebuje czasu, żeby pogodzić się z sytuacją, w której się znalazł, co sygnalizuje milczeniem.
Nieunikanie milczenia podczas kontaktu z pacjentem jest bardzo ważne, tymczasem my, lekarze, często o tym zapominamy. Mamy tendencję do tego, żeby tę ciszę przerywać; wydaje nam się, że może jest to czas niewykorzystany.
Jesteśmy zabiegani, żyjemy w pośpiechu – nie zawsze otaczamy nasze ciało troską. Tymczasem reguły i konstytucje bonifraterskie traktują je z ogromnym szacunkiem.
Poprzez widzialne ciało doświadczamy i poznajemy niewidzialnego Boga. W naszym ciele mieszka nasza dusza. Ciało jest świątynią Ducha Świętego, wierzymy też w ciała zmartwychwstanie.
Czytaj także:
Zakonnik i fotograf, który swoimi zdjęciami wskazuje na Chrystusa
Niektórzy lekarze twierdzą, że lekarz nie powinien angażować się w swoją pracę emocjonalnie. A jakie Brat ma na ten temat zdanie?
Trudno być zupełnie zdystansowanym, wykonując ten zawód, niemniej jednak fachowość polega m.in. na tym, że panujemy nad własnymi emocjami. Gdybyśmy tego nie potrafili i chorobę każdego pacjenta przeżywali tak, jak przeżywamy chorobę najbliższej nam osoby, pomaganie chorym, leczenie ich byłoby niemożliwe.
Kiedy zachoruje ktoś bliski naszemu sercu, często jesteśmy jak sparaliżowani, nie potrafimy zebrać myśli, emocjonalnie wiele nas to kosztuje. Lekarz nie może reagować w ten sposób. Musi oceniać sytuację realnie. Emocje utrudniają rzetelną posługę lekarską.
Jak pacjenci reagują na lekarza w habicie zakonnym?
Zwykle jesteśmy przyjmowani bardzo naturalnie. Obecnie, z racji obowiązków zakonnych (br. Łukasz jest prowincjałem Prowincji Polskiej Zakonu Braci Bonifratrów – przyp. red.), pełnię jedynie dyżury hospicyjne, ale gdy pracowałem jako lekarz w szpitalu w Krakowie, w hospicjum we Wrocławiu, byłem przyjmowany przez pacjentów bardzo naturalnie. Raz tylko zdarzyło się, że pacjent chciał mnie „odesłać”, bo myślał, że przyszedłem go wyspowiadać, a nie przeprowadzić badanie lekarskie.
Jak słowa: „Pan Bóg chce dobra człowieka” mają się do chorób, które dotykają nas lub naszych bliskich?
Nie na wszystkie pytania dotyczące cierpienia znamy odpowiedź, cierpienie wciąż pozostaje dla nas tajemnicą. Wiara podpowiada nam, że Jezus Chrystus jest w naszym bólu obecny, współuczestniczy w nim. Naszą odpowiedzią, jako lekarzy i zakonników, może i powinna być obecność przy człowieku cierpiącym; zapewnienie, że dołożymy wszelkich starań, aby odpowiedzieć na jego potrzeby.
Kiedy zaczyna chorować nasze ciało, najczęściej podejmujemy leczenie – i słusznie. Czy jednak chore ciało można leczyć w oderwaniu od duszy?
Dzieje się to często, czyli życie pokazuje, że można, tylko pozostaje pytanie: czy warto i czy finalnie będzie to prowadziło do rzeczywistej satysfakcji pacjenta? Troska o element duchowy w medycynie jest bardzo ważna, niezależnie od tego, czy pacjent jest osobą wierzącą, czy nie. Każdy człowiek, zwłaszcza cierpiący, zadaje sobie szereg pytań: o sens życia, o to, jakim wartościom warto je poświęcić, co jest tak naprawdę ważne…
Temat opieki duchowej i jej wpływu na leczenie pacjenta jest przez środowisko medyczne podejmowany bardzo często. W ostatnich latach powołano chociażby Towarzystwo Opieki Duchowej w Medycynie.
Pacjentowi, który jest zaopiekowany duchowo, łatwiej znosić cierpienie fizyczne?
Uważam, że tak. Łatwiej mu się z tym cierpieniem mierzyć, łatwiej akceptować. Wielu lekarzy mówi otwarcie, że mimo różnych, bardzo dobrych środków przeciwbólowych, do których mamy dostęp, jest taki rodzaj bólu, którego nie jesteśmy w stanie uśmierzyć farmakologicznie – to jest ból duchowy.
Dlaczego rzadziej szczęście, a częściej choroba czy inne cierpienie, prowadzi nas do przebudzenia?
Niestety, tak to już jest, że częściej to, co trudne, wyostrza nam zmysły duszy. Jest dla nas sygnałem alarmowym, który sprawia, że zaczynamy budzić się w życiu i do życia.
*Brat Łukasz Tomasz Dmowski OH – lekarz chorób wewnętrznych, geriatra, prowincjał Prowincji Polskiej Zakonu Szpitalnego św. Jana Bożego (pot. Zakon Braci Bonifratrów). Mieszka w Warszawie.
Czytaj także:
Eucharystia i piwo. O. Joachim Badeni w zabawnych i pouczających anegdotach