Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mam nadzieję, że kiedyś, gdy stanę z Chrystusem twarzą w twarz, obejmę Go serdecznie, zaleję się łzami, będą to łzy wzruszenia, i przeproszę za swoje niedowiarstwo – mówił w naszym wywiadzie Krzysztof Krawczyk. Artysta zmarł 5 kwietnia 2021 roku.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Krzysztof Krawczyk – artysta, którego głos i charyzmę pokochały miliony ludzi w Polsce i na świecie. Piosenkarz, kompozytor, gitarzysta. Twórca ponadczasowych utworów takich jak: „Rysunek na szkle”, „Bo jesteś ty” czy „Jak minął dzień”. Na muzycznej scenie od ponad pół wieku. Zmarł 5 kwietnia 2021 roku w wieku 74 lat. O śmierci wokalisty poinformował w mediach społecznościowych Andrzej Kosmala, manager i przyjaciel artysty. Przypominamy nasz wywiad, w którym Krawczyk opowiadał o swojej relacji z Bogiem, kryzysie wiary po śmierci taty i nawróceniu.
Katarzyna Szkarpetowska: Przed naszym wywiadem rozmawiałam z pańską żoną. To, co zwróciło moją uwagę, to czułość, z jaką żona mówi o panu. „Mój Krzyś”, „Przekażę Krzysiowi” – zwykłe słowa, a tyle w nich miłości.
Krzysztof Krawczyk: Żona jest aniołem, a raczej archaniołem – jeśli mogę ją awansować (uśmiech). Kiedy czasami pytam: „Ewa, powiedz, czy ty mnie kochasz?”, zawsze odpowiada: „Nad życie cię kocham”. Mam za sobą kilka operacji. Teraz, we wrześniu, będę przechodził kolejną. Ewunia zawsze jest przy mnie, to moje szczęście. Poza tym wie, że jestem smakoszem – żeby nie powiedzieć żarłokiem – i żeby mnie uszczęśliwić, dokonuje najróżniejszych cudów kulinarnych (uśmiech).
Krzysztof Krawczyk o wierze w Boga
Wierzy pan, że miłość chroni nas od złego?
Wierzę w to, oczywiście. Miłość to dar z nieba. Gdy trafi na podatny grunt – otwarte serce – potrafi być lekiem na wszystko. Pięknie pisze o tym św. Paweł w Liście do Koryntian, podkreślając, że bez niej nasze życie byłoby pozbawione sensu: „Gdybym (…) znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13,2).
Pan otwarcie mówi o swojej wierze, nie krępuje się do niej przyznać.
Wiara jest dla mnie wielkim oparciem. Ścieżką, którą idę i na której czuję się bezpiecznie, bo wiem, że obok jest Chrystus i cokolwiek by się wydarzyło, On jest ze mną. Z wiarą łączy się oczywiście nadzieja, że tam, po drugiej stronie, czeka na nas niebo.
Gdy zmarł pański ojciec, odszedł pan od Boga na długie lata. Nie miał pan wtedy nadziei, że tata jest już w innym, lepszym świecie – w objęciach kochającego Boga?
Życie po śmierci bliskiej osoby zawsze jest trudne. Śmierć to ogromna, bolesna strata. Z ojcem byłem mocno związany, bardzo go kochałem. Był dla mnie autorytetem pod każdym względem. Gdy umarł, pomyślałem sobie, że Pan Bóg, który jest miłością, nie powinien mi tego zrobić. Ta śmierć spowodowała też, że rzuciłem się w wir pracy. Sumienie było zagłuszone – nie chodziłem do kościoła, wygodnie mi było nie przystępować do sakramentu spowiedzi, a więc nie tłumaczyć się z tego, jak żyję. Czerpałem z życia, a świat wydawał się leżeć u moich stóp.
Pamiętam, była taka sytuacja: uprowadzono obraz Matki Bożej – to było w 1966 roku – i po kraju peregrynowały jedynie puste ramy. Naród łączył się duchowo w procesjach w całej Polsce, a my w tamtym czasie graliśmy po cztery koncerty dziennie, co oczywiście bardzo mnie cieszyło. Nie miałem pojęcia, że te cztery koncerty są po to, żeby odwrócić uwagę ludzi, odciągnąć ich od Kościoła i wiary.
Powrót do Boga był dla mnie otrzeźwieniem, prysznicem. Nie wiedziałem, że to tak naprawdę będzie walka z samym sobą. Pamiętam, że kiedy zakochałem się w mojej Ewci, niektórzy ze znajomych mówili: „Co się z tobą dzieje? Jesteś jakiś taki miękki”. Wtedy zrozumiałem, że staję się innym człowiekiem.
„Modlę się przed koncertem…”
To była zmiana na poziomie duchowym?
Ta zmiana dokonała się na kilku poziomach. Po pierwsze, wszystko stało się ładniejsze – ludzie, przyroda. Zacząłem być bardziej miłym, życzliwym człowiekiem. Oczywiście nigdy nie byłem jakimś gburem, zawsze starałem się być uprzejmy, ale w młodości byłem trochę łobuzowaty. Kiedy zacząłem się nawracać, doszedłem do wewnętrznej zgody z samym sobą. Druga sprawa – zawsze bardzo przejmowałem się swoim zawodem. Życie z Bogiem sprawiło, że zacząłem Mu je powierzać, co było bardzo uwalniające. Prosiłem Boga, abym umiał swoją pracą podziękować ludziom za ich uśmiechy, brawa, a Jemu za to, że to wszystko w ogóle się dzieje.
Dziś przed koncertem zawsze modlę się z zespołem – trzymamy się wtedy za ręce – aby Bóg, przez swego Syna, mocą Ducha Świętego, uleczył nasze zmęczenie, nasze niedomagania, abyśmy mogli dać dobry koncert w miejscu, w którym jesteśmy. Modlimy się też o to, aby Pan pobłogosławił również innym artystom. I ta modlitwa, chcę to podkreślić, naprawdę działa. Wiele razy było tak, że przed koncertem padał deszcz. Wchodziliśmy na scenę – przestawało padać; schodziliśmy z niej – znowu zaczynało lać. Ktoś powie: „przypadek”, a ja wiem, że to Boże działanie.
Krzysztof Krawczyk: Kiedyś stanę z Nim twarzą w twarz…
Bóg, w którego pan dzisiaj wierzy, to Bóg, który pomaga nieść bagaż zwykłych trosk?
Oczywiście. To niesamowite, jak bardzo Bóg jest zaangażowany w nasze życie. Jak bardzo chce być blisko nas, błogosławić nam w naszej codzienności. Życie z Bogiem, z Jego Słowem, zmienia wszystko. Wie pani, jakie to jest dla mnie poruszające, że istnieje taka księga jak Biblia, na kartach której można znaleźć odpowiedzi na wszystkie ważne pytania, na każdy problem?
Wielkim przeżyciem było dla mnie, gdy znajomy ksiądz powiedział, że jego przyjaciel poprosił w testamencie, abym zaśpiewał na jego pogrzebie „Barkę”. I tak się stało. Ze wzruszeniem zaśpiewałem tę pieśń i jeszcze dwie inne. Obok zrozpaczony syn zmarłego, jego żona, matka… W takich momentach praca staje się modlitwą. Mam tutaj blisko kościółek, w którym posługują księża oblaci.
„Gdy stanę w z Nim twarzą w twarz…”
O których mówi pan: „moi przyjaciele”.
Tak, to cudowni kapłani. Nigdy nie odmówili mi pomocy. Cierpię na różne choroby, w tym dość uciążliwą arytmię serca i już kilka razy prosiłem tych księży o sakrament namaszczenia chorych. Ludzie często kojarzą ten sakrament z ostatnią drogą, z łożem śmierci. Nie wiedzą, że można o niego poprosić w strapieniu, w sytuacji, gdy jest się chorym, aby Pan nas umocnił, podźwignął z naszej słabości. Ten piękny sakrament wiele razy w życiu mnie ratował. Mocno wierzę, że Chrystus to nie tylko Pan, Nauczyciel, ale Przyjaciel, który bezinteresownie jest, bezinteresownie pomaga.
Kocha…
Przede wszystkim. Wie pani, często mi się wydaje, że ja jeszcze na przyjaźń z Chrystusem nie zasłużyłem. Mam nadzieję, że kiedyś, gdy stanę z Nim twarzą w twarz, to przede wszystkim obejmę Go serdecznie, zaleję się łzami, będą to łzy wzruszenia, i przeproszę za swoje niedowiarstwo.
Czytaj także:
“Na zawsze pozostał synem piekarza z małego miasteczka”. Niezwykły film o Pavarottim
Czytaj także:
Brodowie dla Aletei o narodzinach 11. dziecka: Każde nowe życie jest cudem [wywiad]
Czytaj także:
Maciej Musiał o Bogu: Poczułem bezwarunkową czułość [nasz wywiad]