Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W ostatnich latach znacząco nasiliło się prześladowanie chrześcijan w Korei Północnej. Szacuje się, że w komunistycznych gułagach przetrzymywanych jest nawet 70 tys. wyznawców Chrystusa.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Informacje o prześladowaniach przekazują dysydenci, którym udało się zbiec z tego kraju, gdzie wyznawanie każdej religii innej niż kult wodza Kim Dzong Una traktowane jest jako zbrodnia polityczna.
Działanie podejmowane ostatnio przez koreańskie władze pozwalają przypuszczać, że trwa zmasowana akcja polowania na chrześcijan. Odbywają się naloty na domy ludzi podejrzanych o bycie uczniami Chrystusa, poszukuje się w nich Biblii, krzyży i innych oznak wiary. Znalezienie czegokolwiek może zakończyć się dla domowników śmiercią, a w najlepszym wypadku zesłaniem do obozu pracy.
Wiara przeżywana w ukryciu
Podobnie dzieje się, gdy ktoś zostanie przyłapany na prywatnej modlitwie. Informuje o tym Lee (nazwisko utajnione ze względów bezpieczeństwa), której udało się ostatnio uciec z Korei Północnej. Informuje ona o aresztowaniach całych rodzin, ludziach, którzy znikają bez śladu i liczących po kilka tysięcy dolarów łapówkach za darowanie wolności. Przyjmują je skorumpowani urzędnicy państwowi, żyjący w biedzie jak większość społeczeństwa.
Dokładnych informacji brak, ale według ostrożnych szacunków w Korei Północnej wciąż żyje ok. 400 tysięcy chrześcijan, którzy przeżywają swą wiarę w ukryciu.
Także w gułagach ludzie nie manifestują otwarcie swej przynależności do Chrystusa. Organizują się jednak na różne sposoby, by dodać sobie wzajemnie otuchy.
Wiadomo było, że katolicy wspólnie się modlą. O świcie ustawialiśmy się razem w kolejce do ubikacji i w ciszy modliliśmy się – opowiada jedna z osób, której udało się zbiec.
Podkreśla ona, że w gułagach prowadzi się też podziemną ewangelizację i katechizację.
Nawet żyjąc w tak piekielnych miejscach jak obozy pracy, można dzielić się Ewangelią – mówi koreańska dysydentka, wskazując, że paradoksalnie prześladowania wciąż umacniają wiarę wielu wyznawców Chrystusa.
Czytaj także:
Chrześcijanie w Korei Północnej: za samo posiadanie Biblii trafiasz do obozu
Organizacje chrześcijańskie pomagają uciekinierom z Korei Północnej
W reporterskiej książce amerykańskiej dziennikarki Barbary Demick “Światu nie mamy czego zazdrościć” (amerykańskie wydanie pochodzi z 2009 roku, a zatem czasów przed rządami obecnie panującego Kim Dzong Una) znajdujemy opis pomocy, jaką działacze chrześcijańscy ofiarowali uciekinierom z Korei Północnej. Demick opowiada historię osiemnastoletniego Kima Hyucka, który w 2000 roku wyszedł z obozu pracy Kyohwaso nr 12. Chłopak róbował uciec do Korei Południowej, która wydała mu się najlepszym azylem. Droga tam wiodła najpierw przez Chiny, a potem Mongolię.
W Chinach dotarł do jednego z kościołów w Shenyang – największym mieście w północno-wschodniej części kraju. Działali w nim południowokoreańscy misjonarze. Skłamał, że celem jego przybycia jest chęć nawrócenia się i podporządkował się regułom miejsca.
W książce czytamy:
Hyuck, podobnie jak jego północnokoreańscy rówieśnicy, wcześniej nie słyszał o Chrystusie. Kościoły w Chongjinie zostały zamknięte dziesiątki lat przed jego urodzeniem, a jeśli starsi ludzie wciąż uczestniczyli tam w praktykach religijnych, robili to w domach. Cała jego wiedza o chrześcijaństwie pochodziła z czytanek ze szkoły podstawowej, w których misjonarze byli przedstawiani jako banda łotrów, obłudnych i okrutnych. Hyuck był więc sceptyczny wobec chrześcijaństwa. Uważał, że południowokoreański kościół, dając mu jedzenie i schronienie, jednocześnie faszeruje go propagandą. Zarazem jednak miał wobec misjonarzy jakieś poczucie winy, bo udawał przed nimi, że wierzy. Stopniowo zmieniał nastawienie. Z czasem słowa modlitwy zaczęły przynosić mu ulgę, podobną do tej, której doznał jedynie we wczesnym dzieciństwie podczas recytacji wiersza o Kim Ir Senie, gdy poczuł, że istnieje ktoś wyższy, w kogo może wierzyć. Ale teraz, gdy mówił “Uri Abogi”, “Ojcze nasz”, zwracał się do Boga, nie do Kim Ir Sena, a gdy mówił o Synu, nie myślał o Kim Dzong Ilu, lecz o Jezusie.
Czytaj także:
Kim zaprosił Franciszka. Tymczasem… jak wygląda sytuacja Kościoła w Korei Północnej?
Czytaj także:
Chciała na chwilę wydostać się z Korei Północnej. Kosztowało ją to… sześć tożsamości
Źródło: KAI, “Światu nie mamy czego zazdrościć“, wyd. Czarne, Wołowiec 2017