separateurCreated with Sketch.

Rowerem do 56 krajów i codzienna msza. Wyprawy Niniwa Team [wywiad i zdjęcia]

NINIWA TEAM
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 29.02.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Na rowerach przejechali 56 krajów i 3 kontynenty, a wybierają się dalej! Wszystkie rzeczy potrzebne na 8-10 tygodni wożą w bagażniku rowerowym, nie mają zarezerwowanych noclegów ani zapasu jedzenia. Niniwa Team odwiedziła już m.in. Syrię, Turcję, Maroko, Syberię i planuje kolejne wyprawy.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

O. Tomasz Maniura to oblat, duszpasterz młodzieży, założyciel Oblackiego Duszpasterstwa Młodzieży Niniwa, twórca wypraw rowerowych Niniwa Team, które wiodły przez 56 państw na trzech kontynentach. Obecnie główny organizator Festiwalu Życia. Nam opowiada o tych niezwykłych wyprawach z młodzieżą.

 

Ewa Rejman: Po co w epoce tanich linii lotniczych jeździć rowerem do 56 krajów?

O. Tomasz Maniura: Ciekawe pytanie, dostaję je po raz pierwszy. Chyba chodzi o doświadczenie drogi, które dla nas jest dzięki temu zupełnie inne. Godzina lotu samolotem to zazwyczaj dzień jazdy autem albo tydzień na rowerze. My mieliśmy czas, żeby bardziej zrozumieć samych siebie, poznać się wzajemnie w dość trudnych warunkach. Przykładowo, przez wjazdem do Ziemi Świętej odprawiliśmy wspólnie nabożeństwo, na pustyni u Beduinów. Polały się łzy wzruszenia. Nigdy nie mielibyśmy takiego doświadczenia w samolocie.

 

„Za dużo drobnych cudów Opatrzności nam się przydarzało w drodze”

Chodzi więc nie tylko o cel, ale raczej o samą drogę?

Tak, o drogę i sposób, w jaki ją pokonujemy.

Słuchając o tych wyprawach, można mieć wrażenie, że są nieco szalone. Na bagażniku roweru zmieści się chyba jeszcze mniej niż w bagażu podręcznym w samolocie, nie macie zarezerwowanych noclegów, a jedziecie przecież na długo…

To tak wygląda tylko z zewnątrz. W trakcie wyprawy trzymamy ścisłą dyscyplinę i jesteśmy naprawdę zorganizowani. Zawsze sporządzamy plan dnia, żeby posiadać punkt odniesienia. Ustalamy też konkretny podział obowiązków, każdy ma przydzielone zadania. Są ludzie odpowiedzialni za ustalanie trasy, tak, żebyśmy mogli robić przerwy co około pięćdziesiąt kilometrów, nie częściej. Inni – techniczni – naprawiają wszelkie usterki przy rowerach. Wcześniej muszą rozdzielić między siebie narzędzia do wiezienia tak, aby nikt nie był nimi za bardzo obciążony. Mamy też „budzikowych”, czyli ludzi pilnujących czasu. Nie tylko budzą nas rano, ale też pilnują, żeby przerwy trwały równo pół godziny i nie powstały opóźnienia, które utrudniłyby dalszą drogę. Codziennie gromadzimy się razem na mszy, to jest dla nas bardzo ważne i pomaga przetrwać trudniejsze momenty.

Kim są osoby, które jadą z Niniwa Team?

To młodzi ludzie, którzy chcą czegoś doświadczyć, niekoniecznie wierzący czy będący blisko Kościoła. Hasło wyprawy na Syberię, do Maroka albo na Nordkapp potrafi zaciekawić i przyciągnąć wiele osób. Byli z nami na przykład dwaj uczestnicy, którzy na deklaracji wyjazdu podpisali mi się jako „ateiści”. W połowie drogi jednak stwierdzili, że ten podpis jest chyba nieaktualny, bo za dużo drobnych cudów Opatrzności nam się przydarzało.

Traktuje Ojciec te wyprawy jako również jakąś formę ewangelizacji?

Kiedy byłem jeszcze wikarym w parafii w Katowicach, uczyłem religii w liceum. Zacząłem jeździć z młodymi na wycieczki rowerowe i pewnego razu spytali mnie, czy nie wybrałbym się z nimi na wakacje do Wilna. Jeśli chciałem do nich trafić, to nie wystarczało, żebym czekał spokojnie w kościele, bo wiedziałem, że tam nie przyjdą. Podstawą ewangelizacji jest dla mnie spotkanie. Zapisałem się w tamtej szkole na kółko teatralne, chociaż nie miałem pojęcia o teatrze, na przerwach grałem z nimi w siatkówkę. Możemy szczerze podzielić się tym, co jest dla nas ważne dopiero wtedy, gdy wytworzą się już relacje. Oni otwierali się przede mną, a ja przed nimi. Podobnie jest też na naszych wyprawach, tworzy się bliskość, która pozwala na ważne rozmowy.

 

Kebab na drogę i wesele w Turcji

Jak reagują ludzie, widząc grupę czterdziestu Polaków na rowerach i księdza, którzy wjeżdżają właśnie do ich wioski?

Zazwyczaj bardzo pozytywne. Na pierwszy rzut oka wydajemy się wszyscy młodymi sportowcami, ja też w sutannie raczej na rowerze nie jeżdżę. Jeśli podchodzi się do ludzi z uśmiechem i prostotą, to przyjmują nas naprawdę życzliwie. Krótko przed wojną byliśmy w Syrii, potem w Turcji i muszę przyznać, że w krajach arabskich doświadczyliśmy szczególnej gościnności. To właśnie w Turcji przyjęto nas najpiękniej, mimo że byliśmy katolikami w muzułmańskim kraju. Przynosili nam na powitanie herbatę, dawali kebaby na drogę. Nikt nas nigdy nie przegonił. Zostaliśmy tam nawet zaproszeni na wesele!

Skorzystaliście z zaproszenia?

To było tak – przyjechaliśmy do wioski i zapytaliśmy, czy możemy tam rozbić namioty. Gospodarz chętnie się zgodził, ale poprosił, żeby się spieszyć, bo dzisiaj mają ślub i wesele. Stwierdził, że musimy na nie przyjść i nawet nie dopuszczał możliwości odmowy. „Im więcej gości, tym więcej błogosławieństwa od Allaha” – powiedział nam. Byliśmy wtedy w drodze już ponad miesiąc, więc możesz sobie wyobrazić, że ani nie wyglądaliśmy weselnie ani nie nosiliśmy weselnych ubrań. Nie mieliśmy wyjścia – założyliśmy te najmniej śmierdzące ciuchy, zebraliśmy jakieś kwiatki na łące i poszliśmy.

Tak w ostatniej chwili, gospodarzom to nie przeszkadzało?

Wyobrażasz to sobie w Polsce? Gdyby odwrócić sytuację i zaprosić u nas na wesele 37 zupełnie nieznajomych Turków – muzułmanów, na kilka godzin przed uroczystością? A oni cieszyli się naszą obecnością. Wszyscy bawili się świetnie bez alkoholu!

 

Plany na przyszłość? Jeszcze dalej!

Przyznam, że trudno mi to sobie wyobrazić.

W innych miejscach też doświadczaliśmy wielkiej gościnności. W drodze na Światowe Dni Młodzieży do Madrytu musieliśmy jechać nocą, bo w ciągu dnia asfalt był zbyt nagrzany. To szybko zaczęło robić się bardzo trudne, bo nie mieliśmy jak odpocząć w ciągu dnia przy tak wysokich temperaturach. Wtedy dowiedziałem się, że jadąc na rowerze, można jednocześnie spać. Kilkakrotnie zdarzyło nam się jednak, że wjeżdżając w środku nocy do wioski, trafiliśmy na fiestę, bo tam akurat był taki czas i wpadaliśmy w sam środek imprezy. Tam musieliśmy się najeść, wytańczyć i dzięki temu nikomu nie chciało się spać w dalszej drodze. Tak to Pan Bóg załatwiał, żebyśmy dali radę i zdążyli na czas.

Co mówią uczestnicy na koniec? Szukają najbliższych wczasów all inclusive czy raczej dopytują o termin i miejsce kolejnej wyprawy?

Zdecydowana większość pyta, kiedy i gdzie następna wyprawa. Widać wyraźnie, że złapali bakcyla.

A więc – gdzie jedziecie dalej?

Tam, gdzie jeszcze nie byliśmy! Uznaliśmy, że zniesienie wiz do USA było zrobione specjalnie dla nas i teraz planujemy objechać Amerykę Północną. Żal byłoby nie skorzystać.


Magda karmi wielbiłąda
Czytaj także:
Magda, 39 krajów i stwardnienie rozsiane. „Nie ma rzeczy niemożliwych!”


WE CARRY KEVAN
Czytaj także:
Podróżują z przyjacielem w plecaku. “Nie zamieniłbym swojego życia”


MADONNA DELLA CORONA; VERONA
Czytaj także:
Kościół zawieszony w powietrzu? Poznaj to sanktuarium! [zdjęcia]

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.