– Nie wierzę w Boga – powiedziała – a jeśli jakiś istnieje, to Go przeklinam. Zdecydowałam się – ponieważ życie nie ma sensu i jest absurdalne – zażyć tę truciznę dziś w nocy. Czy może ksiądz coś dla mnie zrobić?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pokój z wami. Są dwa sposoby budzenia się rano. Pierwszy to powiedzenie: „Dzień dobry, Boże”, a drugi to powiedzenie:
„Dobry Boże! Dzień!” Zaczniemy od tego drugiego.
Ludzie, którzy budzą się w ten sposób, martwią się życiem.
Życie wydaje się im całkowicie absurdalne i sporą część literatury poświęcono tematowi absurdu życia. Jednym z najlepszych wyrazów tego absurdu jest powieść, w której występują dwie fabryki po obu stronach rzeki. Pierwsza fabryka gromadzi olbrzymie kamienie, rozbija je i mieli na proszek, a następnie wysyła ten proszek na drugi brzeg rzeki, gdzie druga fabryka zamienia je w wielkie głazy. Potem głazy są wysyłane z powrotem do pierwszej fabryki i tak rutyna trwa. To literacki wyraz tego, jak ludzie postrzegają dzisiaj życie.
Czytaj także:
Abp Sheen: Im bardziej beznadziejna jest sytuacja, z tym większą pewnością działa Boża moc
Wyraz tego absurdu można odnaleźć w sztuce egzystencjalisty, który przedstawił trzy osoby w piekle. Każda z nich chciała mówić o sobie samej, o swoich bólach i swoich cierpieniach. Tymczasem pozostali byli jedynie zainteresowani swoimi bólami i cierpieniami. W końcu, kiedy kurtyna opada, jedno z ostatnich zdań brzmi: „Piekło to Inni!”, co jest sposobem życia niektórych ludzi. Temu poczuciu absurdu towarzyszy także dryfowanie. Wiele umysłów jest jak Old Man River; po prostu płyną z prądem, bez celu, jak strzała bez tarczy, jak pielgrzymi bez sanktuarium, jak podróż po morzu, gdzie nie ma żadnego portu. Jaka jest wspólna konkluzja ludzi, którzy budzą się i mówią: „Boże dobry! Dzień!”? Dla nich życie nie ma sensu; jest pozbawione celu, przeznaczenia.
Pamiętam, jak po raz pierwszy pojechałem do Europy na studia jako młody ksiądz. Uczestniczyłem w letnich kursach na Sorbonie w Paryżu, zasadniczo po to, aby nauczyć się francuskiego. Mieszkałem w pensjonacie, który należał do madame Citroën. Przebywałem tam od około tygodnia, kiedy przyszła do mnie i coś powiedziała. Jednak to wszystko było dla mnie francuszczyzną. Można się wściec w Paryżu, ponieważ psy i konie rozumieją francuski, a ty nie! Było tam trzech amerykańskich nauczycieli, którzy mieszkali w pensjonacie i poprosiłem ich, by dla mnie tłumaczyli. Oto, jaka z tego wyszła historia.
Madame Citroën powiedziała, że po ślubie mąż ją opuścił, a córka, która się im urodziła, została wrakiem moralnym na ulicach Paryża. Następnie wyjęła z kieszeni małą fiolkę trucizny:
Czytaj także:
Mama chłopca uzdrowionego za wstawiennictwem abp. Sheena: To cud dla nas wszystkich [wywiad]
– Nie wierzę w Boga – powiedziała – a jeśli jakiś istnieje, to Go przeklinam. Zdecydowałam się – ponieważ życie nie ma sensu i jest absurdalne – zażyć tę truciznę dziś w nocy. Czy może ksiądz coś dla mnie zrobić?
Poprzez tłumacza odparłem:
– Mogę, jeśli pani to zażyje!
Poprosiłem ją, aby powstrzymała się z samobójstwem na dziewięć dni. Sądzę, że jest to jedyny zapisany przypadek kobiety odkładającej samobójstwo na dziewięć dni. Nigdy wcześniej nie modliłem się tak bardzo, jak za tę kobietę. Dziewiątego dnia dobry Bóg udzielił jej wielkiej łaski. Parę lat później, w drodze do Lourdes, zatrzymałem się w mieście Dax, gdzie cieszyłem się gościnnością monsieur, madame i madmoiselle Citroën.
Spytałem wiejskiego księdza:
– Czy ci państwo Citroën to dobrzy katolicy?
– Och! – odparł. – To cudowne, kiedy ludzie zachowują wiarę całe swoje życie.
Najwyraźniej nie znał ich historii. A więc jest możliwe znalezienie wyjścia z tego absurdu.
Zajmijmy się kwestią, która interesuje wszystkich psychiatrów i każdego z nas: „Jaka jest różnica pomiędzy osobą normalną a nienormalną?”. Osoba normalna zawsze działa w określonym celu lub kierunku; osoba nienormalna szuka mechanizmów ucieczki, wymówek i racjonalizacji, by uniknąć odkrycia sensu i celu życia. Osoba normalna wyznacza sobie cel. Młody człowiek może chcieć zostać lekarzem albo prawnikiem, ale poza tym jest coś jeszcze. Przypuśćmy, że spytamy się:
– Co chcesz robić po tym, jak zostaniesz lekarzem?
– Cóż, chcę ożenić się i wychować dzieci.
– A potem?
– Być szczęśliwym i zarobić pieniądze.
– A potem?
– Dać pieniądze moim dzieciom.
– A potem?
Pojawia się ostatnie „A potem?”. Osoba normalna wie, co oznacza to „A potem?”. Osoba nienormalna jest zamknięta w beczce swojego własnego ego. Jest jak jajko, które nigdy nie zostało wysiedziane. Odmawia poddania się Bożej inkubacji, która umożliwi mu dojrzeć do życia innego, niż to, którym dysponuje.
Jakie są niektóre mechanizmy ucieczki osoby nienormalnej? Jeśli chce ona jechać z Nowego Jorku do Waszyngtonu, nie interesuje jej Waszyngton; interesuje ją podawanie wymówek, dlaczego nie jedzie do Waszyngtonu. Powszechnym mechanizmem ucieczki dla osoby nienormalnej jest umiłowanie prędkości. Sądzę, że nadmierne umiłowanie prędkości albo – powinienem powiedzieć – umiłowanie prędkości nadmiernej jest spowodowane brakiem celu czy przeznaczenia w życiu. A zatem taka osoba nie wie, dokąd zmierza, ale z pewnością jest na swojej drodze! Może w tym nawet być nieświadome albo na wpół świadome pragnienie zakończenia życia, ponieważ pozbawione jest ono celu. Inną ucieczką może być seks, jak również nienormalne rzucanie się w wir biznesu, by zintensyfikować doświadczenie, które okupuje brak celu czy przeznaczenia.
Jeden ze słynnych psychiatrów, dr Carl Jung, powiedział, że po dwudziestu pięciu latach doświadczeń, jakimi było zajmowanie się chorymi psychicznie pacjentami, przynajmniej jedna trzecia jego pacjentów nie przejawiała zauważalnej klinicznej neurozy. Wszyscy z nich cierpieli z powodu braku sensu i celu życia, dopóki nie odkryli, że będą kiedyś szczęśliwi. Zdecydowana większość ludzi dzisiaj cierpi na coś, co można by określić egzystencjalną neurozą, lękiem i problemem życia. Pytają oni: „O co w tym wszystkim chodzi?”, „Dokąd stąd pójdę?”, „Jak mam to znaleźć?”.
Być może myślicie sobie, że teraz powiem wam, byście padli na kolona i pomodlili się do Boga. Nie, nie powiem. Być może powiem to nieco później, ponieważ ludzie, którzy doznają egzystencjalnej neurozy, są w tej chwili od tego za daleko. Proponuję dwa rozwiązania: po pierwsze, idź i pomóż swojemu bliźniemu. Ci, którzy cierpią na lęk życia, żyją jedynie dla siebie. Ich umysły i serca są przytłumione. Cały osad brudu rzeki życia sprawia, że ich serce i umysł są czymś w rodzaju usypiska śmieci i najłatwiejszym sposobem wyjścia jest pokochanie ludzi, których się widzi. Jeśli nie kochamy tych, których widzimy, jak możemy kochać Boga, którego nie widzimy? Odwiedź chorego. Bądź uprzejmy dla biednych. Pomóż w leczeniu trędowatych. Znajdź swego bliźniego, a bliźni to ktoś w potrzebie. Kiedy już to zrobisz, zaczynasz wydostawać się ze skorupy. Odkrywasz, że twój bliźni nie jest piekłem, jak mówi Sartre, twój bliźni jest częścią ciebie i stworzeniem Bożym.
Czytaj także:
Beatyfikacja abp. F. Sheena nie odbędzie się w podanym terminie
Pewien ojciec przyprowadził do mnie swojego młodego syna, zarozumiałego młodego przestępcę, który porzucił wiarę i był rozgoryczony sobą i każdym, kogo spotkał. Po tej wizycie chłopak uciekł z domu na rok. Chłopiec wrócił równie zły i ojciec przyprowadził go do mnie, pytając:
– Co mam z nim zrobić?
Poradziłem mu, by wysłał swojego syna do szkoły poza Stanami Zjednoczonymi. Mniej więcej po roku chłopiec wrócił do mnie, pytając:
– Czy byłby ksiądz gotów wesprzeć mnie moralnie w przedsięwzięciu, jakiego się podjąłem w Meksyku? Jest tam grupa chłopców w college’u, w którym jestem, którzy zbudowali małą szkołę. Chodziliśmy po całej okolicy i przyprowadziliśmy dzieci, by uczyć je katechizmu. Sprowadzamy także raz w roku na miesiąc lekarza ze Stanów Zjednoczonych, by zaopiekował się chorymi z sąsiedztwa.
Spytałem go:
– Jak to się stało, że się tym zainteresowałeś?
Odpowiedział:
– Chłopcy wyjechali tam w lecie i przyłączyłem się do nich.
Odkrył na nowo wiarę, zasady moralne i wszystko inne w swoim bliźnim. To biedni, pogrążeni w nędzy, potrzebujący, chorzy, takie istoty Boże, jak my sami, dają nam wielką siłę. Parę lat temu był sobie pewien Hindus, który pojechał do Tybetu. Pojechał tam, by ewangelizować w tym niechrześcijańskim kraju, z tybetańskim przewodnikiem. W czasie podróży, kiedy przekraczał pogórze Himalajów, skostniał z zimna i wyczerpany usiadł, niemal zamarzając. Ów Hindus, który miał na imię Singh, powiedział:
– Wydaje mi się, że słyszę kogoś jęczącego w tej otchłani! Tybetańczyk odparł:
– Sam jesteś prawie martwy, nie możesz mu pomóc! Singh zareagował:
– Tak, pomogę mu.
Zszedł, wyciągnął tego człowieka z otchłani, zaniósł go do najbliższej wioski i wrócił całkowicie ożywiony tym uczynkiem miłosierdzia. Kiedy wrócił, znalazł swojego przyjaciela, który odmówił pomocy bliźniemu, zamarzniętego na śmierć. Zatem pierwszym sposobem ucieczki przed lękiem życia jest znalezienie bliźniego.
Drugim sposobem jest otwarcie się na doświadczenie tego i spotkania z tym, co boskie, a co zjawi się i odnajdzie cię z zewnątrz. Powiadam: pozostań otwarty. Twoje oko nie ma światła. Twoje ucho nie ma dźwięku lub harmonii. Twój żołądek otrzymuje pożywienie z zewnątrz. Twój umysł był poddany nauce. Radio ściąga fale z zewnątrz. Pozwól sobie przyjmować pewne impulsy, które przychodzą z zewnątrz, a które cię udoskonalą. Nieważne, jak bardzo daleko jesteś od tego, o czym mówię, one w dalszym ciągu się zjawią.
Pamiętam, jak poprosiłem kobietę, która właśnie straciła osiemnastoletnią córkę, by się ze mną spotkała. Była pełna buntu i nie miała w ogóle wiary.
Powiedziała:
– Nie chcę mówić o Bogu.
Odpowiedziałem:
– W porządku, ja będę mówił o Nim przez pięć minut, a potem pani będzie mówić o Nim lub przeciwko Niemu przez czterdzieści pięć minut i wówczas porozmawiamy.
Mówiłem około dwie minuty, kiedy przerwała mi. Podstawiła mi palec pod nos i rzekła:
– Niech ksiądz posłucha, jeśli Bóg jest dobry, to dlaczego zabrał mi córkę?
– Po to, aby mogła pani być tutaj, dowiadując się czegoś na temat celu i sensu życia.
I tego się dowiedziała.
Sugeruję, byś po prostu nie przekonywał się do sensu i celu życia; poprzez działanie dojdziesz do sensu i celu życia, wyłamując się ze skorupy egotyzmu i samolubstwa, myjąc okna swojego życia moralnego, by wpuścić do wnętrza światło. Nie szukałbyś Boga, gdybyś już w pewien sposób Go nie znalazł. Jesteś królem na wygnaniu; królem, który ma królestwo. Opowiemy ci o tym później.
Jest to fragment książki: Fulton J. Sheen, „W co wierzymy”, Wydawnictwo AA.
Czytaj także:
„Święta godzina”. Sekret udanego dnia według abp. Fultona Sheena