Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Fenomen serialu „The Chosen” opiera się na pokazaniu przez twórców z pozoru znanych historii z całkowicie nowej perspektywy – tego, co działo się za kulisami scen biblijnych. Fani z całego świata dopytują o kolejne sezony, tymczasem Aletei udało się porozmawiać z Jonathanem Roumie'em, odtwórcą roli Jezusa.
Rola Jezusa może być zniechęcająca dla aktora. Nie wahałeś się?
Jonathan Roumie: Nie. Grałem Go już wcześniej, tworzyłem stacje Drogi Krzyżowej, było jasne, że ta rola na jakiś czas zagości w moim życiu. Jestem wierzący. Czułem, że Bóg ma jakiś powód, więc otworzyłem się na niego. Owszem, miewałem sporadyczne wątpliwości, ale starałem się im nie poddawać i zaufać Bogu.
Jakie to uczucie wcielić się w rolę Jezusa przed kamerami?
Był moment, kiedy poczułem się przytłoczony. Nie wiem, czy z powodu lęków, czy Zły siał zwątpienie. Powiedziałem Dallasowi (reżyser), że mi trudno, że nie czuję się godny wypowiadania tych słów. Odpowiedział, że nikt z nas nie jest godzien, ani ja, ani on. Jego spokój przypomniał mi, po co to wszystko robimy. Chcemy dać z siebie wszystko, by pokazać Jezusa z jak najbardziej ludzkiej perspektywy. Wiemy, że jest Bogiem, ale zapominamy o Jego człowieczeństwie, a przez to czujemy się od Niego oddaleni. A On cierpiał tak samo jak my, z wyjątkiem grzechu. To był dla mnie punkt zwrotny.
Prowadził nas Duch Święty
Czy wiara zawsze była dla ciebie ważna?
Zostałem tak wychowany. Moi rodzice byli bardzo pobożni, a moja miłość do sakramentów i tego, co z nich czerpię, jest niezmienna. Bliskie jest mi to, co pisali Ojcowie Kościoła. Przez Wielki Post odmawiałem na fanpage’u Koronkę do miłosierdzia Bożego. Robiłem to z potrzeby serca, a obejrzały to tysiące ludzi różnych wyznań. Wielu moich fanów podjęło kroki ku nawróceniu, co jest dla mnie piękne. Oczywiście, to nie ludzie nawracają, ale Duch Święty. Wszystko, co mogę zrobić, to pokazać moją drogę – jeśli Bóg zechce nią kogoś przyprowadzić do Kościoła, będę szczęśliwy.
Reżyser Dallas Jenkins jest ewangelikiem, ty katolikiem. Jak wam się współpracowało?
Bez problemów. Oboje jesteśmy zafascynowani Chrystusem. Kocham Dallasa jak brata, podobnie jak kocham żydów i jak kocham każdego, kto jest otwarty na Boga, chce poznać Chrystusa.
Jak przygotowywałeś się do roli?
Dużo czytam, modliłem się. Prosiłem Boga, by w tej roli było mnie jak najmniej, by Duch Święty działał przeze mnie, by prowadził Dallasa i zespół. Kiedy kręciliśmy, zawsze miałem przy sobie różaniec. Starałem się być skupiony i obecny, modliłem się, by pozostać otwartym na to, co Bóg pozwoli mi zrobić w danej scenie.
Uderzyła mnie fizyczność Jezusa. Jak pracowałeś nad użyczeniem swej cielesności dla roli Syna Bożego?
Wydaje mi się, że to kwestia połączenia autorytetu Jezusa z Jego łagodnością, miłością. Ta fizyczność w filmie jest „efektem ubocznym” tego, gdzie byłem mentalnie, duchowo i emocjonalnie w momencie nagrywania sceny. Nie próbowałem nic na siłę, starałem się po prostu być, ufać temu, co wokół mnie. To przede wszystkim zasługa Ducha Świętego.
Jezus jest też niezwykle dowcipny. Zaplanowaliście to w scenariuszu, czy to raczej efekt spontaniczności?
Podczas współpracy z Dallasem w 2017 r. nieco eksperymentowaliśmy z humorem Jezusa. Jedna z takich scen została ciepło przyjęta przez odbiorców, wzięliśmy to za dobry trop. Jezus był Żydem, musiał mieć poczucie humoru. Wiedział, co Go czeka, ludzie wciąż prosili Go o pomoc, musiał mieć jakiś sposób na łagodzenie stresu. Wyobraziłem sobie, że tym sposobem było poczucie humoru. Ewangelie nie przedstawiają Jezusa jako żartownisia, ale wiemy, że uśmiechał się, że kochał dzieci.
Jonathan Roumie o roli Jezusa
Serial spodobał się młodym widzom, podobnie jak ich rodzicom (zwłaszcza sceny spotkań Jezusa z dziećmi). Masz swoje ulubione epizody?
Jedną z pierwszych scen, które kręciliśmy, były te z dziećmi. To było dla mnie świetne doświadczenie, kocham dzieci. Najbardziej wpłynęły na mnie epizody z końca sezonu. Spotkanie z Marią Magdaleną, jej nawrócenie. Te sceny poruszyły całą ekipą, dlatego wierzę, że nad projektem czuwał Duch Święty. Także scena spotkania z kobietą przy studni, jej nawrócenie. Chrystus daje jej nadzieję. Ta scena wywołała we mnie wielkie emocje, radość. Podobnie jak epizod z Nikodemem.
Trwają prace nad scenariuszem do drugiego sezonu. Są sceny z życia Jezusa, które szczególnie chciałbyś zagrać?
Mnóstwo. Dallas i scenarzyści mają już pomysł na cały sezon, ale nie powstały jeszcze szczegółowe plany. Jest przestrzeń, by zobaczyć, jak kolejne postaci wpływają na serial. Na przykład Zebedeusz miał się pojawić w jednym, góra dwóch odcinkach, ale sceny z nim tak się potoczyły, że pojawia się w następnych. Chciałbym zagrać Jezusa chodzącego po wodzie czy uciszającego burzę na morzu. Moim ulubionym fragmentem Ewangelii jest wskrzeszenie Łazarza. Być może pojawi się w serialu. Nie mogę się doczekać zagrania tych scen!
Grając Jezusa, nauczyłeś się czegoś nowego, co cię zaskoczyło?
Nowością było dla mnie poznawanie relacji między Starym a Nowym Przymierzem. Dzięki naszemu konsultantowi, rabinowi Jasonowi Sobelowi, nauczyłem się wiele o chrześcijaństwie. Ważne było dla mnie poznawanie kultury, w której żył Jezus. A mówiąc z osobistej perspektywy, ta rola otworzyła moje serce i ducha, by spróbować naśladować Jego wartości. Codziennie staram się okazywać współczucie i miłość bliźniemu. Chcę stawiać się najlepszą wersją siebie. Jestem dziś bardziej otwarty, bardziej doceniam wiarę.
Być światłem dla świata
Na Facebooku odmawiałeś Koronkę do miłosierdzia Bożego. Czym jest dla ciebie ta modlitwa?
Stopniowo dowiadywałem się o św. Faustynie i koronce, o tym, jak ważna była ta modlitwa dla Jana Pawła II, jak może zmieniać świat. Poczułem wezwanie, by odmawiać ją z ludźmi, przypominać im, że każdy może dostąpić miłosierdzia. Wyjaśnienie tego niewierzącym może być trudne. Ale jeśli robi się to z miłością, łagodnością i pokorą, ludzie otwierają się.
Swą rolą poruszyłeś widzów, niecierpliwie czekają na następne odcinki, ale plany krzyżuje epidemia koronawirusa…
Kiedy fani dopytują, zapewniam ich, że scenariusze filmu są gotowe, ale z powodu kwarantanny niewiele możemy zrobić. Produkcja filmowa to proces, potrzeba czasu. Bóg dał nam chwilę do refleksji nad tym, gdzie jesteśmy, w co wierzymy, co jest ważne w życiu. Myślę, że musimy się zatrzymać, odetchnąć, zająć ludźmi, których być może do tej pory nie zauważaliśmy, wrócić do Niego. To okazja, by pogłębić modlitwę, być światłem dla świata pogrążonego w ciemności. Staram się tak na to patrzeć i iść tam, dokąd On mnie prowadzi.