Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jakie uczucie towarzyszy osobie, która dowiaduje się, że członek jej rodziny może zostać świętym? Taką chwilę przeżyła Grazia Ruotolo, ostatnia żyjąca krewna ks. Dolindo Ruotolo i jednocześnie najwierniejszy kustosz jego pamięci.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bratanica ukochanego przez Polaków ks. Dolindo Ruotolo postanowiła podzielić się z innymi wspomnieniami o ukochanym stryju w książce „Święty w mojej rodzinie”, która ukazuje się dokładnie w 50. rocznicę śmierci mistyka z Neapolu.
Ks. Dolindo Ruotolo. Święty od dziecka
Trudno powiedzieć, jakie pierwsze wspomnienie o księdzu Dolindo zachowało się w mojej pamięci, ponieważ od dziecka go widywałam, gdy odwiedzał nas w naszym domu […].On urodził się święty. Jego życie nigdy nie było pospolite.
Gdy jego matka wstawała wcześnie, o czwartej nad ranem, by pójść na piątą na mszę, był jedynym ze swego licznego rodzeństwa, który jej towarzyszył w kuchni, stał obok, gdy modląc się, przygotowywała kawę, i odprowadzał ją do drzwi.
Sylwia całowała syna i wychodziła do kościoła. Czekał. A gdy wracała, brała go na ręce i ponieważ dopiero co przyjęła Eucharystię, chuchała mu w usta, jakby chciała tchnąć w niego miłość Jezusa. Sam pisał, wspominając chwilę swego wczesnego dzieciństwa:
Moja głowa nie wystawała poza wysokość paleniska. Pamiętam, że w wieku trzech lub góra czterech lat, opierając się stopami o matczyne kolana, mówiłem: «Będę kapłanem».
Od początku gorąco tego pragnął.
Czytaj także:
Panie, obudź się i ratuj! Czyli jak działa cudowna modlitwa ks. Dolindo
Ks. Dolindo Ruotolo. Powołany do cierpienia
Jak napisałam w liście do papieża Franciszka w 2013 roku, zaraz po jego wyborze na Stolicę Piotrową, ksiądz Dolindo był święty. Miał wszelkie charyzmaty: proroctwa, bilokacji, egzorcyzmowania, i przeżywał w pełni każdy rodzaj cnoty: miłość, pokorę, milczenie, posłuszeństwo…
Lecz najbardziej ujmuje fakt, że całe jego życie było nieustanną ofiarą; był żywą hostią strawioną miłością do Kościoła. Dobrowolnie uczynił się żertwą złożoną za ludzi i umarł w skrajnym ubóstwie, znosząc coraz dotkliwszy ból spowodowany ciężką postacią paraliżu, który osłabił go w ostatniej dekadzie życia.
Jego stosunek do cierpienia jest zdumiewającą tajemnicą: od najmłodszych lat znosił je ze spokojem i niezwykłą świadomością, iż przyjmowane z miłości do Jezusa staje się drogą duchowego ubogacenia i szansą na zbliżenie się do Pana. W samym imieniu Dolindo był zawarty znak jego powołania.
Na kłopoty najlepszy ks. Dolindo
Ksiądz Dolindo miał w sobie narastającą z roku na rok zdolność coraz większego zatracania się zarówno przed Panem, jak i przed sobą samym, nigdy jednak nie mógł zniknąć przed innymi, choćby nawet chciał, bowiem w nim odbijały się światło i Boża miłość. To wszystko zrozumiałam dopiero, gdy dorosłam.
Gdy byłam dzieckiem, moje myśli na temat słów i gestów księdza Dolindo były bardzo powierzchowne. Moja relacja ze stryjem pogłębiła się w okresie poprzedzającym drugą wojnę światową. Gdy miałam trzynaście–czternaście lat i na Neapol zaczęły spadać bomby, wycofaliśmy się do pewnej mieściny w rejonie Benevento, gdzie poznaliśmy panią Meolę, która wciąż opowiadała z entuzjazmem o swej parafii św. Gertrudy, znajdującej się niedaleko kościoła księdza Dolindo.
Po wojnie również zaczęłam tam chodzić, a po drodze zaglądałam do ojca Dolindo. Ileż odbyliśmy spowiedzi, rozmów twarzą w twarz! Prosiłam go o radę w chwilach niepokoju, lęku, zmartwienia… Jak wielu młodych, miałam sporo problemów: odczuwałam złość, zamęt, zdenerwowanie, lecz gdy tylko znajdowałam się przy nim, od razu spływał na mnie wielki spokój.
Nieraz mu mówiłam: „Dolì, ale jestem wściekła!”, a on odpowiadał: „Zaraz wyrwę sobie wszystkie włosy z głowy”, i zaczynał udawać, że to robi, choć jego głowa była wygolona niemal do zera. I dodawał: „Skąd te nerwy? Wiesz, moja córko, nerwy nie przydadzą się nawet do usmażenia pulpetów”. I wszystko kończyło się śmiechem. Potem udzielał mi szczególnego błogosławieństwa, przyzywając moc Bożą i prosząc o wstawiennictwo wszystkich świętych. Za każdym razem kończył: „Bądź spokojna. Umieściłem cię pod płaszczem Matki Bożej. Ona cię będzie zawsze ochraniać”.
Czytaj także:
Zobacz u nas! Wyjątkowy film o ojcu Dolindo w całości
Ks. Dolindo Ruotolo. Nauczyciel modlitwy
Gdy zachodziła potrzeba pomodlenia się w jakiejś intencji, wzywał cały raj. Wstawał, za każdym wezwaniem kreślił mi znak krzyża na czole i przywoływał jednego po drugim wszystkich członków niebiańskiego orszaku: „O mocy Boga Ojca; o mocy Ducha Świętego; o mocy Chrystusa; o mocy Trójcy Przenajświętszej; o mocy Najświętszego Sakramentu; o mocy Najświętszej Maryi Panny…”.
I tak dalej, aż wymienił wszystkich archaniołów i najważniejszych świętych. Do dziś każdego wieczoru odruchowo powtarzam tę jego szczególną formułę jako ostatnią modlitwę dnia, łącząc ją z intencjami powierzanymi mi przez krewnych i przyjaciół.
Nie mogę zapomnieć też o bezwarunkowej ufności księdza Dolindo w miłosierdzie Chrystusa. Bardziej niż w jakiejkolwiek innej refleksji wyraża się to w tym zdaniu z Aktu zawierzenia, które nieustannie powtarzał, a które stało się dla niego oraz dla wielu osób życiowym mottem: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Te trzy słowa są dla mnie modlitwą i melodią, cennym źródłem spokoju w obliczu wszelkich trudnych doświadczeń. To akt strzelisty oznaczający całkowite zdanie się na Pana, pewność, że gdy powierzymy się Jemu, nic złego nie może nam się przydarzyć.
Pamięć wciąż żywa
Wśród tych, którzy osobiście poznali księdza Dolindo, pamięć o nim nigdy nie wygasła. Wielu opowiada o nim młodszym ludziom, wielu innych spotyka go w najdziwniejszych, niewyobrażalnych okolicznościach, „zbiegach okoliczności”, jak się zdaje, chcianych przez Boga. Wszyscy doznają od niego łaski, zwłaszcza nawrócenia, a także bogatszego i głębszego życia duchowego, szczególnie pod wpływem jego pism.
Nic zatem dziwnego, że kilka lat po jego śmierci uformował się spory komitet domagający się otwarcia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego księdza Dolindo. Przez niemal trzydzieści lat gromadzono pod okiem ojca Antonio Maglione z zakonu franciszkanów konwentualnych świadectwa i transkrypcje niepublikowanych dzieł mego stryja, lecz praca ta do dziś nie została jeszcze zakończona.
Nieraz z racji wieku ulegam zniechęceniu; chciałabym doczekać chwili, gdy ksiądz Dolindo zostanie ogłoszony błogosławionym i świętym. Nie z powodu rodzinnej dumy, ale ponieważ noszę w sobie głębokie przekonanie, że on wciąż – podobnie jak za życia – mówi do serc i budzi sumienia.
Dlatego od ponad trzydziestu lat angażuję się w popularyzację jego życia i pism i z tą intencją zwróciłam się do Luciano Regolo, by napisać tę książkę. Zniechęcenie z powodu niepowodzeń i innych przeszkód, jakie widziałam w trakcie procesu kanonizacyjnego, natychmiast mnie opuszcza, gdy pomyślę o woli Bożej. Powierzam się jej tak, jak mnie nauczył tego mój drogi ksiądz Dolindo.
*Tekst opracowany na podstawie książki „Święty w mojej rodzinie” Grazii Ruotolo i Luciano Regalo, Esprit, 2020; tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl
Czytaj także:
Dlaczego Jezus się tym zajmuje? O krótkiej modlitwie ojca Dolindo